Ostatnio dodane [ proza ]

stajenny. część piąta. [J. P.]
stajenny. część czwarta [J. P.]
stajenny. część trzecia [J. P.]
stajenny. część druga [J. P.]
stajenny. część pierwsza [J. P.]
samotna plaża [J P.]

Ostatnio dodane [ poezja ]

żonglerka [A. S.]
niepokorna [A. S.]
nostalgia [A. S.]
ludzki los [E. J.]
o ponownym znajdowaniu sensu [J. W.]
posłuchaj miły [A. S.]
gumisie [U. P.]
o zwyczajności [S. P.]
cicho sza... [A. S.]
noworoczne szaleństwo [M. K.]
za późno [A. P.]
prośba [I. N.]
gdzie jesteś [M. K.]
twoje oczy [M. K.]
zostałem dziadkiem [J. P.]
uparcie i skrycie [A. S.]
za późno na żal [M. K.]
list [M. K.]
polowanie [M. K.]
czyściec mój [M. K.]
ostatnia decyzja [M. K.]
własny dom [M. K.]
zawiodłeś [M. K.]
prawdziwa [U.P.]
majtki [M. B.]
je suis [M. B.]
samotność [M. F.]
przyspieszam kroku [A. S.]
zakochanie ? [A. S.]
czy już czas [J. W.]


wszystkie dodane ostatnio, a
nie uwzględnione tutaj teksty
dostępne są w archiwum


Warto przeczytać
-
-
-
-
-
-


Dźwiękiem zaplątani

Anna Łotysz
zwierzenia drewnianej róży


Krzysiek Banita Kargól
na śmierć mnie skazano

Krzysiek Banita Kargól
ostatni spacer


więcej zaplątanych w czytane i śpiewane słowa dźwięków pojawi się wkrótce w osobnej zakładce.


Ogółem online: 1
Gości: 1
Użytkowników: 0



Formularz logowania


Witaj, Gość · RSS 2024-04-19, 00:13
Główna » Artykuły » Sari

P.K.S. część III

Pamiętniki kobiety spełnionej
Anna Sari & Krzysztof Kargól

Część III

Po ślubie poznałam różne jej oblicza  jak zły szeląg. Niby zawsze chciała dobrze, ale ciągle traktowała mnie jak intruza. O swego synka zazdrosna była i dawała mi to odczuć każdego dnia i na każdym możliwym kroku. We mnie znalazła coś co starała się za wszelką cenę stłamsić i wytępić, a ja... broniłam się jak mogłam, ze wszystkich sił. Przybrałam postawę bojową bo wiedziałam, że głównym jej celem będzie stłamszenie mojej inności, moich nawyków wyniesionych z domu rodzinnego, innego patrzenia na życie i poglądów które tak diametralnie różniły się od jej własnych. Nie mogła ścierpieć, że silna jestem a swojego zdania i racji bronię uparcie i umiejętnie.
Ani małżonek mój, ani matuś jego nie pochwalali mojej manii czytania, że o pisaniu nawet nie wspomnę. Pierwszy raz karczemna awantura wynikła dlatego, że wieczorami siadałam ze szklaneczką herbaty i długopisem w ręce zapełniając drobnym pismem strony zeszytu który stał się moim pamiętnikiem, w nim wylewałam swoje żale, troski i obawy jakie powoli zaczęły kiełkować w moich myślach. Bo do kogo mogłam się poskarżyć, że mi źle i do „de” całe to moje zamążpójście jest. Siostry ostrzegały, prosiły, ale ja koza głupia i uparta byłam, nie słuchałam. Teraz duma jakaś, być może obawa, że usłyszę „a nie mówiłyśmy...” zaciskała usta i uśmiechem pokrywała zwątpienie. Grałam tak umiejętnie, że nikt się nie domyślał prawdy, a w domu działo się źle, po prostu. Włosy mi stanęły dęba kiedy się okazało, że mamuńcia moje rzeczy przegrzebywała regularnie i kontrolę dogłębną uskuteczniała. Szlag mnie trafiał ze złości jak można kogoś szpiegować i jak kapo w prywatnych rzeczach grzebać. Bolało... Bolało tym bardziej, że mąż nigdy nie stanął po właściwej stronie, nie zaprotestował, nie obronił. W końcu otworzyły mi się oczy, zwykła codzienność zweryfikowała marzenia i obrazy które sama sobie kiedyś wyśniłam. Konkluzja? Rodzina Adamsów normalnie, a mój rycerz to tylko chłopiec stajenny i nikt więcej. Zacisnęłam zęby i przełknęłam pierwszy policzek od życia, otrzeźwił bardzo, do tego stopnia, że pisać przestałam oficjalnie, choć w myślach swoich nadal kreśliłam słowami obrazy które tylko tam mogły żyć. Bolało to niezrozumienie, taka się czułam wtedy inna, nie na miejscu, niedopasowana do rzeczywistości w której przyszło mi żyć. Prawie bezdomna, choć niby dom swój miałam. Ale to nic, co nie zabije to wzmocni. Dusza moja rogata ironią i celną ripostą dawała babuni się we znaki, i choć pozostawała w opozycji, to jednak w opozycji bardzo aktywnej. I tak ujęte ze sobą za bary siłowałyśmy się ze sobą każdego dnia, tygodnia, miesiąca.
Ja broniłam swojego państewka rodziną zwanego, ona najazdy stosowała jak horda tatarska, a kiedy na świat dzieciaki przyszły to się zaczęły podjazdy na całego, bo babunia zagarnąć moje pociechy chciała i wychować na obraz i podobieństwo swoje. Wkraczając niczym siły inwazyjne w mój najbardziej ukochany i osobisty świat nie wzięła pod uwagę, że w obronie dziatek zrobię się bezwzględna i nieustępliwa. Chyba zaskoczył ją fakt, że prędzej ją gołymi rękami uduszę niż do moich latorośli dopuszczę. Ofensywa załamała się, a babunia kochana musiała się okopać by rozpocząć wieloletnie oblężenie. Czasami śmieszyło mnie jak ze zgrozą w oczach patrzyła jak moja Tusia w wieku półtora roczku zajada ze smakiem wszystko to co dorośli. Według niej powinnam zupki przecierać do osiemnastego roku życia i ganiać z talerzem za upartym berbeciem jak by mi za kilometr bycia mamą płacili. W jej oczach byłam wyrodną matką i wyrodną żoną, bo za mężem z okrzykiem „Jędruś, ja ran twych całować nie godnam” też latać nie zamierzałam. Niech będę wyrodną – myślałam – co mi tam, grunt, że dzieciaki rosną zdrowe i pyzate. Jak do szkoły poszły i zdolnymi się okazały babunia front nagle zmieniła i zaczęła wszystkim udowadniać, że zdolne takie jedynie po tatusiu, moje geny odzywały się tylko wtedy gdy dzieciaki coś przeskrobały. To też przełknęłam. Nauczyłam się przy niej cennej umiejętności, ona mówiła, ja zawieszałam się jak komputer, nie odcinałam się bo nie miało to już sensu. Już nie...
Z domu rodzinnego wyniosłam szacunek dla osób starszych i mimo tego, że babunia z piekła rodem była, starałam się do pewnego momentu o akceptację z jej strony. Pielęgnowałam w chorobie, robiłam za kierowcę w czasie cyklicznych wizyt u lekarzy i znachorów, bo babunia ciutek hipochondryczką była i „umierała” mi na rękach co drugi dzień. Rajciu, zdrowa to ona jak kobyła była, ale swoje racje wymusić potrafiła osuwając się na ziemię z gracją hipopotamicy. Ja, młoda przerażona idiotka skakałam wokół jak ratlerek byle tylko atakowi zaradzić i na dobre słowo i gest zapracować. A potem mi przeszło, robiłam po prostu swoje popłakując czasem po kątach.
Najgorsze w tym wszystkim było jednak zachowanie małżonka. Na początku bolało bardzo i coraz większym murem stawało między nami, później przeszłam do porządku dziennego nad zachowaniem kogoś kto najbliższy być powinien, a nie był. Czemu ja mam ciągle starać się i ciągnąć sama ten wózek małżeński na kółkach powykrzywianych i skrzypiących niemiłosiernie? – myślałam. Rola konia pociągowego nie bardzo mi zaczęła pasować, widocznie zbyt narowista byłam. On „Naszej Szkapy” potrzebował z łbem nisko zawieszonym ku ziemi, ja bardziej „Lotna” byłam i coraz bardziej z uzdy i wędzidła wyrwać się chciałam. Stawałam więc dęba i mocno wierzgałam dźgana co chwilę ostrogą teściowej i obojętnością męża. A on jakby nic nie dostrzegał, jakby go to wcale nie obchodziło. Zawsze stał z boku jak komentator sportowy, kolejny set oglądał z dziwnym, nieobecnym  wyrazem twarzy. Żeby jeszcze choć pompony sobie zrobił i kibicować zaczął którejś ze stron, ale nie... Na to, to on za wygodny chyba był, a może za słaby psychicznie. Tak zdeklarować się jawnie i oficjalnie poprzeć? Po co? Tak to wilk syty i owca cała, kombinował cwaniura paskudny. Ale przeliczył się. Prosiłam o rozmowę i pomoc, ostrzegać zaczęłam, że nie dam rady dłużej wszystkiego sama unieść, ciągnąć wbrew wszystkiemu. Brak reakcji już nawet nie bolał, nie zaskakiwał, tylko utwierdzał w przekonaniu, że ta gra nie jest już warta świeczki. I zaczęła się moja ucieczka w pracę i inne działania byle tylko nie myśleć i nadmiar energii rozładować konstruktywniej niż na bezcelowych kłótniach, co nic nie wnoszą i do niczego nie prowadzą.
Ale żeby być obiektywną i ze sobą w zgodzie podziękować muszę teściowej za to, że zahartowała mnie jak stal.

Dzięki Irenko, ukłony przesyłam, chłodne bo chłodne, jednak zawsze to ukłony. Dzięki tobie tysiące razy w myślach powtarzane słowa jak mantra wryły się w moją duszę i trwają do dziś: Dasz radę Ania. Twarda jesteś. Zawsze dajesz radę, teraz też dasz... To dzięki tobie Irenko co działałaś jak łódzki pavulon dodusiliśmy swą miłość gołymi rękami. Siedemnaście długich lat, bezsensownych utarczek, zmagania się z tobą, z nieudolnością małżonka, swoją samotnością pośród was. Szmat czasu, ale tyle najwyraźniej potrzebowałam, by okrzepnąć, tyle zdołałam wytrwać na łańcuchu co zwą potocznie małżeńską przysięgą. Ostatnią bitwę walkowerem ci oddałam, ale pamiętaj... obroża założona nawet z miłości matczynej udusi jeśli za ciasna będzie. Teraz prowadzaj dalej synka na smyczy i ubezwłasnowolnij go do reszty, twój ci on teraz, tylko twój... Powinnaś się cieszyć. Pozdrowienia przesyłam i donoszę ze złośliwym uśmiechem, że mam się dobrze, i pomimo tego, że życie trzepie mnie po blond czuprynie, pogodną twarz noszę i już nawet nie wzdragam się jak od kogoś o tobie usłyszę. Po sparingach z tobą to nawet walcząc z Gołotą, już w pierwszej rundzie łomot taki bym mu sprawiła, że ho ho.

Jeszcze jedną rzecz muszę opisać która teściową moją do szewskiej pasji doprowadzała. Ze swoim charakterkiem za dużo znajomych nie miała, ja natomiast miałam przyjaciółki, i przyjaźń szczerą, solidną i prawdziwą. A tego mi darować nie mogła.
Z dziewczynami poznałam się już po zamążpójściu. Podobny wiek, podobne spojrzenie na świat i dzieciaki z tą samą datą urodzenia w metryce. Razem przeszłyśmy przez ciąże, kupki, zupki, ząbkowania, pierwsze niepewne kroki naszych pociech. To zbliżyło tak bardzo, że nic naszej przyjaźni zachwiać nie mogło. Nie podobało się to mojej teściowej, nie podobało się też innym ludziom we wsi, no bo jak tak można ciągle razem, bez kłótni, bez obgadywania się wzajemnego za plecami? No jak? To się w głowach nie mieściło ludziskom wcale, a my na przekór wszystkim zawsze we trzy, zawsze roześmiane, rozgadane, z zapałem do życia nie ostygłym jeszcze i z jakimiś ideami. Na dodatek działać chciałyśmy, robić coś z własnym życiem, a nie być jedynie matkami, żonami, kochankami.
Ktoś złośliwy nazwał nas Świętą Trójcą i tak już zostało, a komitywa została zawiązana na długie lata i trwa do dziś. Przyjaźni się nie kupuje, zdobywa się ją i pielęgnuje każdego dnia od nowa, bez końca. I my tak właśnie robiłyśmy, żeby nie wiem co się działo stawałyśmy murem za sobą i pomocną dłoń wyciągałyśmy, nie tylko do siebie, do innych też. Dopiero po kilku latach ludziki się przekonały, że na naszą trójkę liczyć można zawsze. Zorganizować coś dla społeczności gdzie nudą wiało jak na cmentarzysku prehistorii to dla nas, świętej trójcy nie był problem. Bale sylwestrowe czy karnawałowe w naszym wydaniu do historii przeszły i do dziś z łezką w oku są wspominane. A zarobione pieniążki, bo nic darmo nie dają, wydatkowałyśmy zawsze na jakiś szczytny, miejscowy cel. Dzieciakom organizowałyśmy wycieczki szkolne, żeby coś zwiedziły i zobaczyły kawałek świata, książki do biblioteki kupowałyśmy, czasem jakiś piknik czy festyn. Coraz więcej osób garnęło się do nas i działać chciało razem z nami, a my powoli wyrastałyśmy na trzy wiejskie liderki i, szczerze mówiąc, bawiło nas to, lans na całego, jakby to Ania powiedziała. Maryś miała genialne pomysły, ja najbardziej „wyszczekana” byłam, załatwiałam sponsorów, organizowałam... Ale byli i tacy co patrzeć na nas spokojnie nie mogli, zbyt odstawałyśmy od szarej grupy, a być może za bardzo zagrażałyśmy niektórym osobom, co na scence naszej wiejskiej zaistniały i zdawało im się, że stały się notablami tej małej społeczności.
Mnie, nie wiedzieć czemu, jawną niechęć okazywał prezes OSP. Kurdupelkowaty facecik z przerostem własnego ego tak wielkim, że już sam chwilami nad nim nie panował, by nie powiedzieć, że tracił ustawicznie kontakt z rzeczywistością. Na początku nie miałam pojęcia o co chodzi i dlaczego tak mnie mierzy wzrokiem kiedy tylko pojawiałam się w zasięgu jego zawsze przekrwionych ślepek. Dopiero później odkryłam ku własnemu zaskoczeniu, że się mnie bał, gdyż w jego mniemaniu stanowiłam poważne zagrożenie dla jego wszechwładzy.
Chwilami, czując to zagrożenie stawał się agresywny, postanowiłyśmy więc z dziewczynami z drogi mu schodzić i nadmiernie nie drażnić. Traf jednak chciał, że do konfrontacji doszło szybko i niespodziewanie za sprawą Remizy Strażackiej. Zamierzałyśmy zorganizować majówkę i sala tejże remizy nieodzowną się stała w naszych planach, siłą więc rzeczy do prezesa iść musiałyśmy z prośbą o udostępnienie. Błędem było, że poszłyśmy jedynie we trzy, bez asysty osób postronnych, dało to wypłoszowi pole do popisu. Do odważnych się nie zaliczał, ale bez świadków potrafił pokazać swoją samczą ( w jego mniemaniu ) dominację. Jak zareagował na nasz widok i na naszą prośbę? Lepiej nie pisać, dno i wodorosty normalnie. Po wyjściu z jaskini władzy określenie „buc” to było najłagodniejsze słowo jakie nam przychodziło do głowy. Doprowadził nas do złości tak wielkiej, że słów nam brakowało, a te które na ustach pojawiały się same, nie nadają się do zacytowania. Sali oczywiście użyczyć się nie zgodził, ale nie to było najgorsze. To jak nas nazwał w swojej gniewnej wypowiedzi stało się zaczątkiem otwartej już wojny między nami.
- Po moim trupie dziurawce we wsi mojej rządzić będą - wysyczał nam złośliwie patrząc prosty w oczy i czerwieniejąc na twarzy z podniecenia.
Zatkało nas i wmurowało w podłogę. Słyszał to ktoś by nas dziurawcami nazywać? Kobietami byłyśmy i owszem, ale z jajami większymi niż u niego na bank. I to określenie „moja wieś”. Pokociało gościa jak nic, prywatny folwark sobie znalazł. Na tak jawną bufonadę i niesprawiedliwe traktowanie kobiet pozwolić nie mogłyśmy, i choć wychodziłyśmy od prezesa jak niepyszne, w myślach swoich żądzą zemsty pałałyśmy jak przysłowiowe harpie. Jak by tu wypłosza wkurzyć? Ta myśl przewodnią się stała na czas jakiś, praktycznie każdego dnia radziłyśmy z wypiekami na policzkach jak się na prezesiku odegrać. Maryś w końcu wpadła na pomysł który iście szatański był i powinien do czerwoności rozgrzać kurdupla.
- Kochane, zakładamy żeńską sekcję OSP! - powiedziała z demonicznym błyskiem w oku.

Przewertowałyśmy cały status. Mowy nie było, że to zabronione z takich czy innych powodów, wedle zapisanego prawa drużyna taka rację bytu posiadała. Przygotowałyśmy się solidnie do tematu rozpisując podział na role i omawiając wszystko po kilka razy. Zebrałyśmy oczywiście większą liczbę kobiet by mieć poparcie w „naturze” i świadków na ewentualną konieczność udokumentowania zachowania komendanta i pomaszerowałyśmy dumnie na trwające właśnie zebranie ochotniczej naszej straży. Czego się spodziewałyśmy? Na pewno nie tego co się wydarzyło, bo to przerosło nasze najśmielsze wyobrażenia.
Wystąpienie nasze zaczęłyśmy tak jak w scenariuszu było napisane, z prośbą i udawaną w głosie nieśmiałością. Taki miałyśmy zamiar, aby tylko prezesa z równowagi wyprowadzić i poszczypać troszkę po tłustych pośladkach, niestety jego reakcja na naszą prośbę zaskoczyła nie tylko nas, kobiety, ale i męską część zgromadzenia.
Otóż z chwilą kiedy łamanym niby głosem, zacinając się i milknąc co chwila zaczęłam do sedna sprawy zmierzać wszyscy z niepokojem zauważyli przesadne zdenerwowanie kurdupla objawiające się nasileniem tików jakie zawsze miał. Z każdym moim słowem ramię drgało mu coraz szybciej, ja patrząc na tą wzbierającą falę gniewu rozpraszałam się z każdym słowem, i udawać już nie musiałam, bo zacinałam się co chwila przez te jego drgania i ceglaste wypieki wypełzające plamami na tłustą twarz. A kiedy z ust moich padła prośba o przyzwolenie na zorganizowanie żeńskiej grupy OSP, u męskiego guru oczy zwęziły się jak szparki i chcąc błysnąć intelektem i pozbyć się jednocześnie problemu, palnął nie zdając sobie jeszcze sprawy, że się sam na pole minowe wyprowadził:
- Ja was ewentualnie na członka wziąć mogę...
Zmroziło mnie, a moja reakcja stała się adekwatną do sytuacji i słów prezesa. Dał broń do ręki, a moja ironia wrodzona zatrzymać się w porę nie dała, i wyszło jak wyszło.
- Na członka mówi pan? - Pytanie moje zawisło w powietrzu i chwilę kołowało nad salą wstrzymując oddechy wszystkich, bo i stojące za mną dziewczyny, i siedzący naprzeciw strażacy język mój cięty zdążyli już niejednokrotnie poznać - Wątpliwa to by była przyjemność sądzą po wyglądzie pana prezesa.

Riposta moja parsknięciem śmiechu dziewczyn zaowocowała, a potem już i męska część sali dołączyła tłumionym rechotem komizm sytuacji dostrzegając. Prezes cały w plamach z ramieniem już jak wiatrak drgającym zaczął grzmieć i gromy sypać. Z ust jego mało, że stek bzdur padł, to jeszcze wyprowadzony z równowagi sypnął się po całej linii i na jaw wyszło to co i my usłyszałyśmy przy pierwszej wizycie. Oburzenie ogółu było olbrzymie. Chwilę jeszcze trwały przepychanki słowne pomiędzy mną a wiejskim guru z których wyszłam zwycięska i otoczona wiankiem dziewczyn podnieconych małym naszym sukcesem. Gdybym wiedziała co później nastąpi dała bym sobie chyba szybciej język do podniebienia przykleić niż zaczynać wiejską rewolucję która właśnie tamtego dnia miała swój początek. Choć nikt jeszcze sobie z tego nie zdawał sprawy...

CDN

Powyższy tekst stanowi wyłączną własność autora i nie może być wykorzystywany i powielany bez jego zgody. ( Dz. U. 1994 nr 24 poz 83 z póź zm )
Kategoria: Sari | Dodał: Banita (2013-06-02)
Wyświetleń: 923 | Komentarze: 5 | Rating: 3.7/3
Liczba wszystkich komentarzy: 5
5 szalonykon  
0
Znam poniekąd sytuację bo z takowym guru spotkałem się gdy młodość bujna jeszcze we mnie szumiała i bez zastanowienia pchała mnie do akcji na przekór skostniałym i sztywnym roboczym układom. Komentuję oczywiście ostatnią część prozy. I nie żałuję, mimo, że już z nim nie pracuję. Oj cieniutki był on do mnie a darł się jak stare prześcieradło na wszystko i wszystkich. Tak trzymać autorko...

4 Maargo  
0
O matko po pierwszym zdaniu myślałam że narracje prowadzi facet, dopiero po kilku się zorientowałam że to będzie pisała kobieta o kobiecie...ten ślub mnie zmylił!
Ja postuluję o większą czcionkę !!!

Ha ha ha ...no z utęsknieniem czekam na więcej... uwielbiam porównania których zawsze w waszych tekstach jest pełno i które nadają im nieprawdopodobnego komizmu... zaśmiewałam się do łez  parskając co i rusz coraz to głośniej... Anuś czy to się wydarzyło na prawdę smile ha ha ha... jak ja żałuję, że nie potrafię tak pisać...
KIEDY BĘDZIE KOLEJNA CZĘŚĆ ?

2 AniaWiecznieSteskniona  
0
Przeczytałam jednym tchem wszystkie trzy części. Technicznie majstersztyk, treść bezapelacyjnie wciąga, od razu nasunęła mi się myśl, że może kiedyś wydacie te pamiętniki w postaci książki? Myślę, że chętnych na zaczytanie się byłoby wielu.
Czekam na ciąg dalszy:)

3 Banita  
0
To samo Saraśnej powtarzam, że warto... ba ma dziewczyna styl:) ale uparta jest cholera jedna. Choć z pewnymi zmianami, ale powstanie wersja alternatywna na "motywach":) Pozwolenie mam hehe

1 Vragoo  
0
Zaczytałem się cholera i znów chcę więcej. Świetna proza, język, po prostu majstersztyk. Tylko ten wydźwięk smutnawy, taki uśmiech przez łzy - ja to tak odbieram. Tekst naszprycowany poczuciem humoru, ale pokazuje, że do każdej chwili należy się uśmiechać... późna już pora, nic mądrego nie wydukam więcej, paa smile

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
[ Rejestracja | Wejdź ]
Stwórz bezpłatną stronę www za pomocą uCoz