Ostatnio dodane [ proza ]

stajenny. część piąta. [J. P.]
stajenny. część czwarta [J. P.]
stajenny. część trzecia [J. P.]
stajenny. część druga [J. P.]
stajenny. część pierwsza [J. P.]
samotna plaża [J P.]

Ostatnio dodane [ poezja ]

żonglerka [A. S.]
niepokorna [A. S.]
nostalgia [A. S.]
ludzki los [E. J.]
o ponownym znajdowaniu sensu [J. W.]
posłuchaj miły [A. S.]
gumisie [U. P.]
o zwyczajności [S. P.]
cicho sza... [A. S.]
noworoczne szaleństwo [M. K.]
za późno [A. P.]
prośba [I. N.]
gdzie jesteś [M. K.]
twoje oczy [M. K.]
zostałem dziadkiem [J. P.]
uparcie i skrycie [A. S.]
za późno na żal [M. K.]
list [M. K.]
polowanie [M. K.]
czyściec mój [M. K.]
ostatnia decyzja [M. K.]
własny dom [M. K.]
zawiodłeś [M. K.]
prawdziwa [U.P.]
majtki [M. B.]
je suis [M. B.]
samotność [M. F.]
przyspieszam kroku [A. S.]
zakochanie ? [A. S.]
czy już czas [J. W.]


wszystkie dodane ostatnio, a
nie uwzględnione tutaj teksty
dostępne są w archiwum


Warto przeczytać
-
-
-
-
-
-


Dźwiękiem zaplątani

Anna Łotysz
zwierzenia drewnianej róży


Krzysiek Banita Kargól
na śmierć mnie skazano

Krzysiek Banita Kargól
ostatni spacer


więcej zaplątanych w czytane i śpiewane słowa dźwięków pojawi się wkrótce w osobnej zakładce.


Ogółem online: 1
Gości: 1
Użytkowników: 0



Formularz logowania


Witaj, Gość · RSS 2024-11-21, 18:38
Główna » Artykuły » Prozą pisane

Biały Gawron część VII/ VIII


Biały Gawron
 Krzysztof Banita Kargól
VII

\/

Jestem. Podobno. Tak przynajmniej słyszałem. Pewne zachowania wskazują, że faktycznie tak jest bo kaca odczuwam, jeść się czasami chce, a i inne zachowania natury egzystencjonalnej dają o sobie znać. Więc chyba to prawda, chyba jestem, może nawet żyję, choć to już nieco przesadne stwierdzenie. Podobno się nad sobą użalam. Niby zawsze temu zaprzeczałem, ale ostatnio sam przed sobą musiałem przyznać, że część prawd o sobie samym które były niby prawdziwe właśnie okazały się kupą bzdur. Więc może i stwierdzenie o użalaniu się jest prawdziwe? Jestem strzelcem, podobno mamy problemy z pokorą. Orzesz cholera, to prawda. Pokora to coś co jest nam obce i czego trudno się nam nauczyć. No to się uczę. Pokory i dystansu do samego siebie. Okazuje się, że warto, bo to cecha cenna. Jak się człowiek o sobie nasłucha różnych niestworzonych historii sam zaczyna w nie wierzyć. No to uwierzyłem w ten stek kłamstw na temat samego siebie. A jaki jestem? Zwyczajny. No dobra kiedyś się broniłem przed takim o sobie myśleniem, ale z czasem ten „ja” w środku wygrał, no i uwierzyłem, że jestem niby... jak to się mówi? Wyjątkowy? No to nie jestem i dziękuję Bogu za to, że o tym wiem. Tąpnęło mnie kiedy zobaczyłem pewnego człowieka. Bezdomnego Starca. Targał na plecach cały swój dobytek, wszystko co miał, a mimo dziurawych butów uśmiechał się. Kurwa, a ja się uśmiecham tak rzadko, użalam się? Niby, że co? Że życie mnie skopało i się na nie obraziłem? Może... Dlatego uczę się pokory. Innych skopało bardziej i żyją, i walczą. Staram się? Czasami, jak tylko znajdę cel i sens, dla samego siebie jakoś mi nie wychodzi, pojawia się stagnacja. I alienacja, moje ulubione słowo, fajnie się za nim schować, brzmi dumnie... Niby wierzę w jakieś swoje poglądy na świat, na życie. Tylko co te poglądy mają wspólnego z życiem właśnie? No to uczę się dalej, uczę się pokory, choć pewnie uczył się będę jeszcze długo. Bo życia uczą mnie ci którzy wiedzą o nim więcej niż ja. W swoim zapatrzeniu w siebie ranię tych których kocham, a stwierdzenie, że „nie chciałem źle” brzmi sztucznie nawet w moich własnych uszach. Więc uczę się pokory.

14 kwiecień 2012 roku, Kraków

Całe popołudnie mija mi na pakowaniu się. Stary człowiek nie porusza się już tak sprawnie jak młodzieniaszek, więc wszystko zajmuje mi więcej czasu niż się spodziewałem. Znalazłem nawet prezenty dla wszystkich znajomych. Starocie stały się modne, a tutaj przez lata nazbierało się ich całkiem sporo. Składam wszystko w kuchni by wieczorem zapakować cały ten bajzel do samochodu. Zastanawiam się tylko czy mi się to uda, bo zabieram ze sobą zdecydowanie więcej rzeczy niż ze sobą przywiozłem. Kiedy przychodzi Kaziu wszystko mam już przygotowane i zaczynamy pakowanie. Dwa razy upychamy wszystko i wyciągamy z powrotem zanim bagażnik i tylne drzwi zamykają się bez problemu. Kaziu podłącza akumulator, ja wracam do domu zrobić nam po herbacie. Siadamy przy stole tak jak robimy to już od kilku dni.
- Szkoda, że już pan musi wracać – mówi przeglądając album ze starymi fotografiami – Ma pan jakieś inne jej zdjęcie?
- Nie – patrzę na poszarzały skrawek papieru z jej portretem – tylko to jedno.
- Dlaczego... – zaczyna i milknie
- ?
- Dlaczego się kłóciliście – wyrzuca z siebie.
- Dlaczego? - zamyślam się -  Bo nie umieliśmy inaczej. Ja nie umiałem. Bałem się. Panicznie się bałem dnia kiedy odejdzie z mojego życia i zostanę sam. Chciałem jej pokazać, jak bardzo mi zależy i robiłem coś czego robić nie powinienem. Naciskałem ją . Niby tego nie robiłem, nie wiedziałem, że to robię, ale tak było. Osiągałem dokładnie odwrotny efekt. Weronika czuła się osaczona, ja czułem się niepotrzebny. Koło się zamykało i wszystko zaczynało się od początku. Całe wariactwo smsów i maili. A z czasem zamiast zacząć coś rozumieć, zacząłem się nad sobą użalać. Sam siebie jakoś przekonałem, że nic złego nie zrobiłem, że to ja jestem tym pokrzywdzonym. Marudziłem tak długo, że Weronika nie wytrzymywała i przestawaliśmy się do siebie odzywać. Ja chodziłem wtedy wściekły i obrażony na cały świat, a przebywanie ze mną musiało być dla otoczenia uciążliwe. Czekałem jak się odezwie, ona milczała, więc w końcu pisałem kolejną wiadomość wylewając swoje żale. Ale cały czas ją kochałem, choć nie wiedziałem jak to powiedzieć by brzmiało prawdziwie i szczerze.
- Ale porozmawialiście w końcu? – przerywa mi ten potok słów
- Weronika czasami nie wytrzymywała mojego zachowania – mówię dalej – dzwoniła i choć rozmowa zaczynała się normalnie potem były krzyki i pretensje. Ja to wszystko przyjmowałem bardzo osobiście, choć nic nie rozumiałem i sam zaczynałem się denerwować. Nie umieliśmy się porozumieć.
- I? – pyta patrząc na zdjęcie
- I któregoś dnia nie wytrzymałem. Sypała mi się firma, miałem problemy w domu rodzinnym i z samym sobą. Chciałem porozmawiać i zadzwoniłem. Niestety rozmowa potoczyła się jeszcze gorzej niż zwykle i po kilku nieprzyjemnych zdaniach powiedziałem coś wyjątkowego złego.
- Czyli co – pyta, bo zamilkłem i widział, że nie chcę już nic dalej mówić.
- Powiedziałem żeby swoją frustrację na świat wyładowywała na kimś innym – biorę głęboki oddech i kończę – I żeby zniknęła wreszcie z mojego życia.
Kaziu patrzy na mnie, chyba wiele nie zrozumiał z tego co mu powiedziałem. Nic dziwnego, ja sam nawet po tylu latach nie wszystko rozumiem, choć doskonale pamiętam. Pewien jestem tylko tego, że nie wszystko było tak proste i nieskomplikowane jak mi się teraz wydaje. Wina nigdy nie leży po jednej stronie, a uparte jej branie na siebie też nie jest dobrym wyjściem.
- Kochał ją pan? – pyta
- Kocham.
/\
Znowu jadę pociągiem. W całym wagonie jest tylko kilka osób i każdy siedzi sam. Mam cały przedział dla siebie, układam się więc wygodnie i staram się zasnąć. Po raz pierwszy jadę do Weroniki nie wlokąc za sobą plecaka. Po raz pierwszy jadę nie wiedząc nawet czy ją zastanę, a nawet jeśli tak to nie wiem czy będzie chciała ze mną rozmawiać. Późno w nocy wysłałem maila, że chcę się z nią spotkać i przyjeżdżam rano. Jeśli będę na miejscu koło południa to będzie dobrze, pociągi osiągają jakieś rekordowe opóźnienia i nawet nie wiedziałem w który mam wsiadać. Na dworcu panowało jakieś potworne zamieszanie i razem z innymi ludźmi chodziłem przez dwie godziny z kąta w kąt czekając na jakiekolwiek informacje. Jadę i zastanawiam się co mam powiedzieć. Raz za razem powtarzam sobie wszystko w myślach, układam zdanie po zdaniu, analizuję. I wiem, że i tak pewnie wyjdzie mi z tego jedynie nieskładny bełkot. Chcę przeprosić za to co powiedziałem. Przepraszałem już kilka razy. Dzwoniąc, a głównie pisząc bo rozmawiać ze mną nie chce. I nie chce słuchać tego co mówię. A przecież nic się nie stało – myślę – Powiedziałem coś czego nawet nie myślałem. Działając pod wpływem chwili i emocji. Wiem, że to ją zraniło, ale ona też mówiła mi to nie jeden raz, też mnie to bolało. Bolało, raniło, czasami wręcz upokarzała mnie i byłem pewien, że robi to zupełnie świadomie.
Już na miejscu zastanawiam się czy jechać autobusem czy iść na nogach. Zawsze mi się podobało to miasto, idę więc na nogach i staram się jakoś uspokoić myśli. Rozmawialiśmy już i wie, że za chwilę u niej będę. Z dworca idę w stronę rynku, widok tych wszystkich zabytkowych uliczek i pasaży działa kojąco, choć to tylko złudzenie. Chodziłem tędy wiele razy, a teraz zabłądziłem. Pomyliłem jakieś skrzyżowanie i nie wiem gdzie jestem, na szczęście wiem w którą stronę mam iść. Jak się okazało pomyliłem mosty i na osiedle dotarłem od drugiej strony. W kiosku kupuję papierosy i zapalam. Pierwszy ląduje w kałuży bo zapaliłem ze złej strony, drugiego wypalam trzema pociągnięciami. Nie pamiętam żebym kiedykolwiek się aż tak bał. Trzęsę się cały, zapomniałem tego co w myślach ćwiczyłem od samego rana. Wchodzę do bloku, wsiadam do windy i jadę na dziewiąte piętro. Drzwi do mieszkania są otwarte. Wchodzę i mówię
- Cześć.
\/
 Zamykam oczy
 nie chcę widzieć jak z każdym oddechem
umiera we mnie wiara
 Z każdym dniem czuję
jak bardziej zastyga mi krew
Czuję Strach...


9 styczeń 2012 roku, Staszkówka

Kaziu siedzi i patrzy na mnie, zastanawiam się jaki ja byłem w jego wieku. Niestety aż tak daleko moja pamięć już nie sięga. Może to nawet i dobrze, bo to jakiś zwariowany wiek podobno. Choć Kaziu nie wygląda na zwariowanego. Jest spokojny, wrażliwy i inteligentny.
- I co się stało? - pyta.
- Wszedłem. Weronika siedziała na łóżku z laptopem, zapytała czy się czegoś napiję, a potem... – zamyślam się szukając w pamięci odpowiednich wspomnień – A potem nie pamiętam już prawie nic.
To prawda. Choć uparcie przekopuję szufladki pamięci z tamtego dnia, wszystkie są puste. Jedyne co zostało to kilka zapisanych obrazów i uczuć. Jak wyrwane z filmu kadry które cały czas we mnie są. Jej oczy. Jej zapach. Ona, tak blisko, choć nie mogłem jej dotknąć.
- A potem nie pamiętam już prawie nic. - powtarzam -  Tylko tyle, że chciałem coś powiedzieć i ciągle powtarzałem te same, urywane zdania. Weronika ignorowała mnie, rozmawiała przez telefon i umawiała się z kimś, patrzyła w telewizor a ja siedziałem obok i w życiu nie czułem się tak bezsilny. W końcu wstałem, powiedziałem, że nigdy jej nie okłamałem, że ją kocham i wyszedłem. Nie odprowadziła mnie nawet do drzwi. Czekałem na windę i na nią, miałem nadzieję, że zawoła mnie z powrotem. Wracałem na dworzec cały czas myśląc, że może jednak się odezwie, że zadzwoni. Odjechały dwa pociągi do Krakowa, a ja czekałem dalej. W końcu chyba do mnie dotarło, że to koniec i do kolejnego już wsiadłem. Tak Kaziu, wtedy myślałem, że to już koniec.
- A był?
/\


VIII

\/

"Chwile gdy ogarnia nas mrok - bolą
ale musimy im stawić czoło"

24 grudzień  2011 roku

Zostaję sam. Kaziu ma przyjść jutro w południe i mam go podwieźć do miasteczka. To ostatni wieczór jaki tym razem tu spędzam. Dzwonię do domu i daję znać, że jutro wracam, niech szykują smaczną kolację bo dość mam już jajek, parówek i puszkowanego jedzenia. Po raz kolejny i mam nadzieję, że ostatni sprawdzam czy wszystko pozamykałem i posprzątałem po sobie. Siadam przy stole z kieliszkiem wiśniówki i starymi notatkami. Przeglądam płyty i wybieram Zemstę Nietoperzy Dżemu. Przez lata pisałem listy których nie wysyłałem, teraz są dla mnie czymś w rodzaju albumu ze zdjęciami. Czytam , choć sam czasami siebie nie rozumiem. Uśmiecham się i zastanawiam jak często pisząc chciałem zadzwonić i porozmawiać, a jak często wylewałem na papier własny gniew, frustrację, strach. Choć czy to teraz ważne, czy ważne było kiedykolwiek? Na to pytanie odpowiedziałem sobie już dawno. Przeglądam notatki z ostatnich miesięcy 2011 roku. Pisałem o bólu jaki we mnie wtedy był. Tyle tam słów o strachu, tyle żalu i złości, często pytań które wtedy miały sens, a przynajmniej myślałem, że mają. Dlaczego tak? Dlaczego ja? Dlaczego ty? Doskonale pamiętam tamten czas. Straciłem wtedy wiarę i sens, a co chyba ważniejsze straciłem kontrolę nad samym sobą. No i osiągnąłem perfekcję w użalaniu się nad sobą.
Staję w progu patrząc na wielki księżyc. Tylko tutaj i tylko o tej porze roku wygląda tak majestatycznie i groźnie. Dlaczego tak się dzieje? Nie mam pojęcia, ale widok jest taki, że człowiek potrafi odczuć swą małość i marność. Jeszcze jedno...
Zostało mi do zrobienia jeszcze jedno. Zbieram ze stołu rozsypane listy i zeszyty z notatkami. Staram się je jakoś ułożyć, choć zdaję sobie sprawę, że próba zachowania jakiejś chronologii jest niemożliwa. Składam wszystko i chowam do starej drewnianej szkatułki.
Siadam przy stole słuchając jak w piecu trzaska pękające drewno. Biorę solidny łyk wiśniówki którą wypada skończyć i zaczynam pisać. Kiedy kończę wsuwam zapisaną kartkę papieru do koperty, biorę do ręki jej zdjęcie i patrzę przez chwilę. Razem z piórem którym wszystkie te strony zapisałem odkładam do szkatułki, zamykam ją na klucz i zostawiam na stole. Przez chwilę trzymam klucz w ręce, potem chowam go do kieszeni.
Kładę się spać,choć wiem, że ta noc będzie wypełniona wspomnieniami...
/\

Poranek. Leżę i patrzę się w okno. Szare niebo, szare ulice, szare drzewa. Jesień opanowała miasto które stało się ponure i bezbarwne. Wstaję, ubieram się i idę do pracy. To raczej udawanie niż praca, bo dopiero czekam na materiał, ale sztuczny ruch muszę robić, więc włóczę się po obiekcie, robię notatki, rozmawiam z ludźmi. Głupie to, ale inaczej się nie da. Marnuję tylko czas, choć prawdę mówiąc i tak nie wiem co robić kiedy jestem w domu. Patrzę w telewizor, staram się czytać, czasami biorę gitarę i gram. Sąsiedzi muszą mieć już tego dosyć bo gram na zmianę dwa kawałki które brzmią smętną bluesową nutą.
Idę do mamy na obiad. Uśmiecham się, rozmawiam, udaję, że wszystko jest w porządku, choć w środku pali mnie potworny gniew. Cały czas zadaję sobie pytania dlaczego tak się stało? Nic nie zrobiłem, nigdy nie skłamałem, starałem się jak tylko potrafiłem, i nawet nie chciała ze mną porozmawiać. To boli mnie najbardziej, że nie mogłem nawet się wytłumaczyć. Szlag. Nie umiem zrozumieć, nie potrafię. Każdego wieczoru staram się zapomnieć, zająć czymś myśli, ale i tak wracają do niej. I znów wracają te same pytania. Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego jesteś taka uparta i uwierzyłaś w jakiś fałszywy obraz mnie. Przewracam się z boku na bok, walczę z wściekłością jaka się we mnie rodzi. I cały czas kocham, chyba nawet jeszcze bardziej. Kiedy ją straciłem dotarło do mnie jak bardzo jest dla mnie ważna. Wszystko to, cała ta sytuacja zaczyna mi przypominać jakiś idiotyczny scenariusz z klasycznego babskiego filmu.
Jem z mamą obiad. Zupa grzybowa, klasyczny kotlet schabowy i kapusta. Mlaskam z zadowoleniem, bo sam żywię się raczej marnie, głównie chlebem i tym co najłatwiej na niego położyć czyli jakimiś wędlinami. Nie jest to najzdrowsza dieta, ale nie zależy mi na niczym. Znowu zaczynam myśleć o wyjeździe gdzieś daleko i na zawsze.
- Co u Weroniki? – pyta mama i patrzy na mnie. Doskonale wiem, że ją polubiła, i wie jak ważna jest ona dla mnie. Tylko jak mam powiedzieć, że to już definitywny koniec. Nie chcę jej dodatkowo martwić swoim życiem, ma tych problemów już wystarczająco dużo.
- Wszystko w porządku. Jest teraz zajęta, to rzadziej rozmawiamy – zastanawiam się jak długo będę mógł grać tym fałszywym uśmiechem. Zresztą mama i tak się czegoś domyśla tylko wie, że jeśli nie chcę czegoś powiedzieć to tego nie zrobię, a wszelkie próby nacisku są bezcelowe.
Siadamy przy stole i pijemy kawę. To nie ma sensu – myślę – Nie mam ochoty cały czas udawać, że jest dobrze. Czuję się podle, jakbym zabierał sobie ostatni skrawek nadziei.
- Z Weroniką to koniec. Już ze sobą nie rozmawiamy. Nie chce mnie znać. - odzywam nieco ostrzejszym tonem niż zamierzałem. 
- Ale dlaczego?
- Nieważne – ubieram się i szybko wychodzę.
Wracam do siebie. Po drodze wchodzę do sklepu i kupuję kilka najpotrzebniejszych rzeczy, w tym piwo i papierosy. Wchodzę do mieszkania, napuszczam wody do wanny i jak to ostatnio często mi się zdarza zasypiam. Budzi mnie lodowata woda i przejmujące zimno. Wycieram się i kładę do łóżka. Nie chce mi się oglądać telewizora, ale cisza działa na mnie przygnębiająco, więc włączam go i patrzę bezmyślnie na jakąś romantyczną komedię o księżniczce która zakochała się w zwykłym ogrodniku. Wciągam się w akcję a przez ostatnie minuty płaczę w poduszkę. Cholera jasna, dlaczego zawsze muszę się popłakać przy jakimś głupim romansidle. 
Budzi mnie dzwonek telefonu. Staram się zogniskować wzrok na wyświetlaczu i odczytać numer. Cholera, to Weronika. Odbieram choć zwyczajnie boję się tej rozmowy.
- Słucham.
- Cześć. - Dzwoniłam do Twojej mamy i się trochę pośmiałyśmy... – słucham tego co mówi, choć nie wszystko do mnie dociera. Miło jest słyszeć jej głos, nawet nie wiedziałem, że tak bardzo mi tego brakowało. Zwyczajnych rozmów o niczym.
- Co u ciebie słychać? – jakoś na wiele więcej mnie nie stać
- Za chwilę wychodzę na uczelnię. Ubieram się, ale w moim obecnym stanie to trochę skomplikowane. – słyszę jak otwiera szafę i czegoś w niej szuka – Nie mogę znaleźć paska do spodni. Rozmawiamy jeszcze kilkanaście minut. O wszystkim i o niczym, choć tego niczego jest więcej. Staram się powiedzieć cokolwiek, ale nic mi nie wychodzi. Pytam się tylko czy jeszcze się odezwie.
- Nie wiem. Muszę kończyć, bo w tym stanie droga na uczelnię zajmuje mi dużo czasu. Cześć.
Odkładam słuchawkę. Cieszę się, że porozmawialiśmy. Mimo całej tej złości jaka we mnie jest bardzo mi jej brakuje. Zresztą sam do końca tej złości pewien nie jestem, tylko, że nawet się nad tym nie zastanawiam. Zastanawiam się za to co może znaczyć ten  „obecny stan”. Może jest chora, może ma jakieś inne problemy i potrzebuje pomocy. Może... „W moim obecnym stanie” – przypominam sobie jej słowa i to, że powtarzała to zdanie kilkakrotnie. Robi mi się gorąco – może jest w ciąży...
To głupia myśl, ale jest za mną przez cały dzień. Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej staje się to dla mnie realne. Nie wiem czy to prawda, ale zalęgło się już w mojej głowie i nie potrafię tego wydrzeć. Ta myśl rozrasta się powoli ale uparcie. Może stało się to o czym marzyłem, może zostałem ojcem... Siadam przed komputerem i piszę maila. Piszę powoli, sprawdzając każde słowo. Piszę to co myślę, że nie wiem czy to prawda, że być może to tylko wytwór mojej wyobraźni, a może nie. Że jeśli tak jest to będę najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi jeśli będę mógł takiego bobasa z nią wychować. A nawet jeśli – to zdanie nie chce mi przejść przez gardło nawet jeśli tylko mam je napisać – zostałaś z tym sama i nie wiesz co masz zrobić pamiętaj, że jestem. I mogę takiego malucha pokochać i wychować razem z Tobą. Naciskam wyślij i czekam na odpowiedź. Być może powinienem zadzwonić a nie pisać, ale ten sposób wydaje mi się odpowiedniejszy, choć wiele ma wspólnego z tchórzostwem, i doskonale zdaję sobie z tego sprawę.
Sprawdzam pocztę co kilka minut, nie rozstaję się z telefonem. Myśl która wykiełkowała kilka godzin temu teraz obrodziła już bujnymi liśćmi i zaczyna puszczać pąki. I z tą myślą zasypiam, z myślą, że może będę tatą.
W
eronika nie dzwoni, ale odpisuje. Pożeram każde słowo, czytam jeszcze raz i nic nie rozumiem. Na temat ciąży nie ma nawet jednego słowa, tak jakby sprawy nie było. Może nie ma, może jest tylko w mojej głowie. Ale nie ma też zaprzeczenia. Więc? Zaczynam powoli wariować. To pewnie egoizm w czystej postaci, ale tak bardzo bym chciał tego dziecka. I nic nie wiem, nic nie rozumiem. Wiem. Powinienem zapytać wprost. Ale nie umiem. I męczę się jak na jakichś wyrafinowanych torturach. Do tematu wracam w mailach, ale nie dostaję żadnej odpowiedzi, zupełnie jakby pytania nie było. Chodzę całymi dniami jak w jakimś amoku, a w myślach przerabiam wszystkie możliwe scenariusze. Od euforii po przerażenie. Szlag. Jeśli to ma być kara za wszystkie moje grzechy, to ktoś wybrał wyjątkowo przewrotny sposób. Nie wiem już co jest dobre a co złe, a niepewność mnie spala. To już chyba trzeci tydzień. Obok walczących ze sobą uczuć radości, strachu i nadziei pojawia się kolejne. Złość. Bo jeśli prawdą jest, że to tylko gra na moich najbardziej intymnych uczuciach i najbardziej mi drogich pragnieniach? 
Dwadzieścia jeden najbardziej przerażających dni w moim życiu. I najpiękniejszych. Bo żyłem tą myślą, pieściłem w ustach słowo tata, bawiłem się nim. Meblowałem w wyobraźni dziecinny pokój, zastanawiałem się jakim bym był ojcem. I cały czas miałem wyrzuty sumienia, że moja radość jest radością egoisty. Dwadzieścia jeden dni, tyle to trwało. Choć na zawsze pozostanie pytanie, dlaczego tak długo się mną bawiła. Mną i uczuciami o których wiedziała, że są dla mnie najważniejsze.

Już wiem, że tak nie jest. Czuję ulgę. Ale tylko dlatego, że skończyła się niepewność. Bo cała reszta mojego ja krzyczy w środku. To tak jakby ktoś zabrał mi nagle część mnie samego, nawet nie potrafię tego opisać. Szlag. 
Siedzimy w zadymionej piwnicy. Niby wentylacja działa, ale jeśli wszyscy palący siedzą w jednej sali to siekierę można w powietrzu spokojnie wieszać.
- Wiktor, przez jakiś czas myślałem, że będę ojcem, rozumiesz? – Wiktor patrzy na mnie znad pełnego kufla – Przez trzy tygodnie żyłem tą pieprzoną myślą i nie wiedziałem nawet czy mam prawo się cieszyć.
- Ale nie jesteś.
- Nie – upijam łyk piwa - Nie jestem.
Za kilka dni kończy się rok. Na razie wszędzie straszą choinki i wszechobecne kolędy. Nie lubię świąt, choć na pytanie dlaczego tak jest nie potrafię odpowiedzieć. Po prostu nie lubię, przygnębiają mnie i staję się nieznośny dla otoczenia. Od lat staramy się z Wiktorem spotykać w okolicach świąt na te nasze ustalone tradycją cztery kolejki. Dzisiaj to już szósta kolejka. Ja mówię, Wiktor słucha i chyba jest trochę zaskoczony. - Wiktor, ja nawet nie rozumiem, dlaczego tak się wszystko skomplikowało. Wiem, że to też moja wina, ale nie rozumiem. Przepraszałem jak tylko mogłem. Na wszystko się zgodzę. Sam wiesz jak jest kiedy się znajdzie tą drugą połówkę pomarańczy, a stoisko z owocami odjeżdża
Rozmawiamy jeszcze długo. Choć to raczej monolog, bo ja mówię a on słucha. Opowiadam mu wszystko. O mailu, telefonie, wariactwie jakie mnie ogarnęło. Jak pisałem w kółko płaczliwe i tkliwe listy. Rozkręciłem się tak, że sam siebie zaskakuję niektórymi wnioskami. Coś w tych moich opowieściach jednak cały czas zgrzyta. Słyszę to, choć nie wiem co to jest.
- Wiesz – mówi Wiktor – Kiedy pierwszy raz opowiadałeś o Weronice... I później też. Kiedy coś mówiłeś, rozmawiałeś z nią... Wydawało mi się, że to chwilowe. Że nie potrafisz już się zaangażować i że ci szybko przejdzie. Myliłem się. Przepraszam.
 - Wiem... – zamawiamy siódmą kolejkę.
Dziś wigilia. Dla mnie to jeden z najgorszych dni w roku. Chciałem wyjechać i spędzić święta samotnie, ale w końcu postanowiłem zostać. Sytuacja z moją mamą, siostrą. Muszę jakoś wytrzymać i się uśmiechać. Wiem o tym. I choć miałem ochotę uciec, to siedzę teraz przy stole czekając aż zjawi się siostra z mężem. Czytanie pisma świętego, wspólna modlitwa, łamanie się opłatkiem. Nic nie poradzę, że patrzę na to wszystko jak na szopkę. Nawet nie chce mi się jeść. Mam tylko nadzieję, że nie widać jak fatalnie się czuję, nie chcę wszystkim popsuć zabawy, nawet jeśli czasami jest tylko grą pozorów. Wiem, że mamie brakuje przy stole taty, że te święta nie są, i nigdy już nie będą dla niej pełne. Martwi się o mnie, o moją siostrę, i jest całkiem sama wbrew pozorom. Ja nie wiem jak mogę jej pomóc. Każdego dnia jestem za to na siebie zły. Za ten mój własny, odizolowany świat jaki sobie stworzyłem i siedzę w nim zagrzebany po uszy. Mnie brakuje kogoś jeszcze, nie tylko taty. Wysłałem jej życzenia na wszystkie numery telefonów. Może to głupie, nawet na pewno głupie i znowu wyjdę na, delikatnie mówiąc idiotę, ale chcę mieć pewność, że je dostanie.
Jest już dwudziesta druga. Część oficjalna właśnie się skończyła i mogę uciec. Wychodzę z domu mówiąc, że idę do sklepu po colę i przy okazji na spacer. Jest odwrotnie. Wychodzę na spacer, a przy okazji po colę i piwo. Nie umiem się modlić ale chyba właśnie to robię. Idę przez puste ulice rozmawiając z Tym Na Górze. Nie wiem czy mnie słyszy, czy cokolwiek rozumie z tego co mówię. Zaczyna padać deszcz ze śniegiem. Robi się nieprzyjemnie, bo zaczyna jeszcze wiać. Idę dalej. To jakiś surrealizm. Jestem tylko ja, puste ulice i Ten Na Górze. Jeśli jest to modlitwa, to pełna jest żalu, pytań i próśb. Nie wiem jak On się w tym połapie.
Wracam do domu kompletnie przemoczony. Mama, siostra i szwagier wybierają się na pasterkę. Ja zostaję w domu. Nie chodzę do kościoła, choć wiem, że w naszej rodzinie jestem z tego powodu czarną owcą. Moja wiara, jeśli w ogóle jest, jest inna. Do kościoła lubię chodzić tylko wtedy gdy jest tam pusto i cicho. Choć na swój własny sposób modlę się każdego wieczora. Swoimi własnymi słowami... Patrzę z okna na całe rodziny idące do kościoła. Szlag.

Idę spać.




Powyższy tekst stanowi wyłączną własność autora i nie może być wykorzystywany i powielany bez jego zgody. ( Dz. U. 1994 nr 24 poz 83 z póź zm )

Kategoria: Prozą pisane | Dodał: Banita (2013-02-23)
Wyświetleń: 712 | Komentarze: 2 | Rating: 0.0/0
Liczba wszystkich komentarzy: 2
2 Maargo  
0
No dojrzałości tym dwojgu brak, to pewne.... smile A główny bohater, 37 lat i takie kiełbie we łbie....masakra smile Egocentryczny ponad miarę ! Chroń mnie panie przed takimi mężczyznami, domyślać się co facet miał na myśli mówiąc i robiąc to czy tamto....koszmar! Widzisz? Widzisz? Jakie emocje....ha ha ha
Te części troszkę wyciszają i uspokajają atmosferę.
Ciąg zdarzeń odrobinę chaotyczny i tę chaotyczność odczytuję jako tę niekonsekwencję w prowadzeniu czytelnika poprzez całą historię.
Śmigam dalej... wacko

1 Banita  
0
Według sugestii zmienione:)

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
[ Rejestracja | Wejdź ]
Stwórz bezpłatną stronę www za pomocą uCoz