Zazdrość... Pamiętasz?
Zawsze mówiłem, że to uczucie złe. Myliłem się. Może nie jest to uczucie
najwspanialsze, ale jest normalne, to przejaw zaangażowania, wyraz miłości.
Tłumiłem to w sobie, bo byłem zazdrosny. O Pawła, o Tomka, nawet o to, że Ty
jesteś tam a ja tutaj. Powinienem Ci jakoś tą zazdrość okazać, a nie złościć
się, że Ty jesteś zazdrosna. Zaufanie... Twierdziłem, że to podstawa związku.
To prawda. Zaufanie jest bardzo ważne, tak samo jak rozmowa, bliskość. Zazdrość
nie jest zła tak jak mówiłem, trzeba tylko umieć nad nią panować. Byłem
zazdrosny... Cholera, dalej jestem...
16 styczeń 2012, Staszkówka
Pogoda zdecydowanie się poprawiła. Choć nadal jest
dużo śniegu drogi są już przejezdne. Przez ostatnie kilka dni wieś żyła jakby
przesunięta w czasie i odcięta od świata zewnętrznego. Teraz powoli powraca do
niej zwykła, szara codzienność.
Wstaję i robię sobie śniadanie. Skromne, bo wiele
zapasów już nie zostało. Trochę chleba, ser, resztka pomidora. Popijam wszystko
czarną mocną kawą i jestem gotowy do drogi.
Kiedy przychodzi Kaziu sprawdzam jeszcze raz drzwi i
okna, wyłączam korki i zakręcam gaz. Nie mam ochoty wracać, ale i tak
siedziałem tu kilka dni dłużej niż planowałem, więc nie narzekam. Wsiadam do
samochodu, Kaziu zamyka za mną bramę. Mijamy kolejne domy, im niżej tym więcej
widać codziennego życia, a klimat bajki jaki panował na szczycie powoli
zamiera. Kiedy mijamy centrum wsi jestem już przestawiony na tryb miejski. Czas
zaczyna przyspieszać, problemy się przewartościowują. Nie lubię tego momentu
przejścia z jednej rzeczywistości do drugiej, równoległej.
- Skoro ją pan kochał to
dlaczego nie umiał się pan z nią porozumieć? Dlaczego się pan poddał? Dlaczego
nie pojechał pan jeszcze raz do niej? Nie starał się pan jej przekonać? – Kaziu
wyrzuca z siebie wszystkie te pytania i patrzy na mnie wystraszony.
Cholera, jest uparty. I zadaje
celne pytania. Nie wiem tylko czy chcę na nie odpowiadać.
- Dlaczego? – wrzucam
kierunkowskaz i włączam się w ruch na głównej drodze – Wiesz, że
sylwestra
tamtego roku spędziłem właśnie tutaj? Nawet Cię jeszcze wtedy nie było
na świecie - zamyślam się nad mijającym nieubłaganie czasem. To było tak
dawno...
/\
Idę
pod górę. Normalnie ta droga zajmuje mi jakieś piętnaście minut, ale teraz jest
trzydziesty pierwszy grudnia, ślisko i niosę ze sobą plecak wypakowany
jedzeniem, dwoma zgrzewkami piwa i butelką wyborowej. To jak dla mnie kosmiczna
mieszanka i na pewno zadziała, choć przebudzenie nie będzie należało do
najprzyjemniejszych. Uciekłem z miasta, a raczej od ludzi, bo chciałem być sam.
Życzenia o północy, szampańska zabawa przez całą noc, nie mam na to wszystko
ochoty. Chcę się upić w samotności i celebrować swój żal do świata.
Po
trzydziestu minutach docieram na miejsce. Podwórko zasypane śniegiem,
zamarznięty zamek w drzwiach. Męczę się z nim dłuższą chwilę zanim udaje mi się
dostać do środka. W domu jest jeszcze zimniej niż na dworze, nawet się nie
rozbieram. Stawiam wodę na herbatę, czuję jak zaczynają mi drętwieć palce u
rąk. Palę w piecu, a raczej staram się napalić, bo rozgrzanie zamarzniętego
domu nie idzie tak łatwo i szybko. Siedzę tak w kurtce, czapce i rękawiczkach,
piję jedną herbatę po drugiej i zastanawiam się czy uda mi się ogrzać pokój
jeszcze w tym roku. Podłączam elektryczny piecyk żeby szybciej złamać
temperaturę, bo w takiej jak jest teraz nie mogę nawet włączyć komputera czy
telewizora. Po czterech godzinach robi się wreszcie na tyle ciepło, że zdejmuję
kurtkę. Piwo i wódkę zostawiłem w kuchni, więc będą odpowiednio zmrożone. Choć
trzymam to w głębokiej tajemnicy przyjechałem właśnie tutaj nie bez
powodu. Tym domem żył mój ojciec. Nazywam go w myślach Staszkówką
właśnie na jego cześć. Czuję tu jego obecność nawet silniej niż wtedy
kiedy żył. Dlatego to miejsce jest dla mnie tak ważne. Dlatego nikomu o
tym nie mówię... Włączam
komputer. Jak zwykle trzęsie się i rzęzi, a jedyne co mu pomaga to mocne
uderzenie w wentylator. Wtedy albo się uruchamia, albo restartuje. Siadam przed
klawiaturą z puszką piwa w ręce, sprawdzam pocztę i dostępność znajomych on
line. Jest Baśka, więc się do niej odzywam. Miała iść na bal ze swoim Pawłem, a
siedzi tutaj.
To
już drugie piwo. Baśka wypłakuje mi się w klawiaturę. Paweł nie dojechał, więc
Baśka zostaje w domu i powoli zaczyna popadać w depresję. Słucham jej, a im dłużej
słucham, tym bardziej staje się dla mnie jasne, że Paweł najzwyczajniej ją
wystawił. Staram się okazać jej współczucie, choć prawdę mówiąc nic mnie to nie
obchodzi. Otwieram trzecie piwo i czekam czy Weronika odpisze mi na moje
życzenia noworoczne. Widzę, że jest on line, ale milczy.
Baśce
zaczynają się mylić klawisze klawiatury, chyba zapija swoją złość winem. Ja
też muszę się coraz bardziej skupiać by pisać składnie i zrozumiale. Otwarłem
już wyborową i popijam ją którymś tam z kolei piwem. Przestaję się odzywać i
Baśka po kilku próbach daje mi spokój. Nie wiem czy zrozumiała, że chcę być
sam, czy się obraziła. Nie obchodzi mnie to. Świat przesłania mi już mgła,
myśli się plączą, choć wciąż za mało. Wyborową już skończyłem ale dobijam się
powoli kolejnym piwem.
23.50.
Za chwilę zacznie się kolejny rok. Gaszę światło, obijam się o meble i padam na
łóżko. Zasypiam zwinięty w kłębek starając się nie zwymiotować i złorzecząc na
cały świat i ludzi którzy uparcie starają się zniszczyć resztki mojego życia i
mojej godności. Godności? – myślę – jesteś żałosny. Zasypiam z tą ostatnią w
2011 roku myślą.
Otwieram
oczy starając się nie poruszyć. W pokoju panuje półmrok choć za oknami jest już
dzień. 2012 rok zacząłem potwornym kacem. Kiedy podnoszę się z łóżka głowa
eksploduje mi wszystkimi kolorami bólu. Jęczę cicho i osuwam się z powrotem na
poduszkę. Szukam jakiejś dogodnej pozycji by odepchnąć ten ból, ale jest tylko
gorzej. Pokój zaczyna się chwiać a żołądek chce oddać całą zawartość. Męczę się
przez kilka minut, kaszlę, z oczu płyną mi łzy. Sam tego chciałeś – przemyka mi
przez głowę – no to masz. Udaje mi się wreszcie jakoś zasnąć.
Budzę
się. Jest chyba wieczór, bo za oknami zrobiło się już szaro, przespałem cały
dzień. Głowa nadal potwornie boli, ale nudności ustąpiły na tyle, że ryzykuję
podniesienie się. Wlokę się do kuchni marząc o gorącej, gorzkiej herbacie.
Szlag. W całym domu zrobiło się tak zimno, że woda w czajniku zamarzła i muszę
rozbijać ją nożem. Palę w piecu bo zaczynam mieć dreszcze, choć nie wiem czy
jest to spowodowane zimnem, kacem czy głodem. Nie jadłem od dwóch dni, dzisiaj
też niczego nie przełknę.
Staram
się wypić coś ciepłego, patrzę w telewizor. Oglądam jakiś nudny rosyjski film.
Jest nudny niesamowicie, przeplatany piosenkami które mi się nie podobają, ale
ma w sobie coś takiego, że męcząc się oglądam go do końca. Opowiada historię
niespełnionej miłości mężczyzny do kobiety. Chyba utożsamiam się z głównym
bohaterem. Nie wierzę już w miłość. Nie ma sensu otwierać się przed kimś, dawać
mu siebie jeśli jedyne co się dostaje w zamian to cholerny ból i żal. Nie chcę
już nic czuć. Prościej jest być cynikiem, tak jak kiedyś. Miłość jest zła,
szczerość jest zła, oddanie to błąd a bliskość jest przereklamowana. Jestem
tylko ja. Sam i nie rozumiany.
\/
Modlitwa do Boga
Chcę Cię zapytać czy znajdziesz dla mnie czas
Czas na rozmowę
tylko ze mną, sam na sam
Chcę złożyć
skargę, zażalenie Zwał jak zwał Skargę na życie,
bo coś z nim jest nie tak
Chcę Cię zapytać
czy masz może tajny plan
Zanotowany w
zeszycie podpisanym
Krzysztof K.
Ja się nie skarżę,
chociaż wiedzieć chciałbym, że
Wszystko co robię
Ma choćby jakiś
mały sens
Ja się nie skarżę
na swój los
Choć spać już nie
umiem, zasypiam co noc
Zgubiłem gdzieś
adres do Ciebie
Zresztą nie
pierwszy raz
Dlatego piszę te
słowa podpisując się
K.K.
Jeśli zapytasz to
u mnie dobrze, jeśli chcesz wiedzieć to śmieję się
Jeśli zapytasz to
u mnie dobrze, nauczyłem się śmiać nawet wtedy, gdy
Źle
1 styczeń 2012 roku, Staszkówka
- No to pan zaszalał – Kaziu
patrzy na mnie z niedowierzaniem. Chyba nie mieści mu się w głowie, że
poukładany staruszek potrafił kiedykolwiek schlać się do nieprzytomności. – Ale
po co? Zamiast porozmawiać ucieka pan od ludzi, robi pan wszystko by zabić w
sobie uczucia. To idiotyczne.
Stoimy w korku przed światłami.
Niby to małe miasteczko, ale zatłoczone jest tak samo jak duża metropolia.
- Masz rację. To idiotyczne.
Czasami chyba trzeba zaliczyć upadek na dno by się mieć od czego odbić. Tak
przynajmniej było ze mną.
/\
Kac minął, choć i natężenie i czas trwania były rekordowe. Ma
to swoje dobre strony, bo i na alkohol i na papierosy nie mogę patrzeć. Za to
zabrałem się za gitarę. Powyciągałem wzmacniacze, kable i mikrofon, teraz
staram się to wszystko podpiąć do komputera. Może wreszcie uda mi się coś
nagrać. Swego czasu dużo pisałem, układałem muzykę i słowa. Może warto część
zapisać jako dźwięk i głos. Zimno jak cholera, a to nie pomaga starej
wysłużonej gitarze która uparcie rozstraja się co kilka minut. Zabieram się za
List do Boga, jeden z tekstów które bardzo lubię. Nagrywam jedną gitarę, potem
drugą. Wszystko zapętlam, miksuję i dogrywam bas. Całość nie stroi tak jak
powinna ale w końcu i tak to wszystko wyląduje w „szufladzie”. Dogrywam głos.
Sam się dziwię, że udaje mi się to za pierwszym razem. Niby wszystko dobrze,
tylko skąd tu tyle żalu do świata, do Boga. Podoba mi się, choć czuję się
żałośnie ze świadomością, że to moje własne słowa. Zostawiam to wszystko,
ubieram się i idę do wsi, do sklepu. Kac kacem, ale napić się muszę.
Idę, a raczej ślizgam się po lodzie. To martwy sezon w
firmie, więc po sylwestrze zostanę tu jeszcze kilka dni. Idę i myślę o
Modlitwie do Boga. Czy naprawdę taki jestem? Może gdzieś w tym moim
postrzeganiu świata jest błąd? Nie podobają mi się te myśli. Wywracają do góry
nogami cały mój misternie budowany świat. Może się myliłem?
Kupiłem piwo i dwie paczki papierosów. Dotarłem na górę, do
domu. W narcystycznym amoku słucham jeszcze raz modlitwy, ale tekst mnie
odrzuca. Jest jakiś płaczliwy i pełen pretensji. Czy ja faktycznie taki jestem?
Jestem zapatrzonym w siebie egoistą? Niemożliwe. Zawsze wiem czego chcę. Tylko
czy na pewno? Szlag. Muszę z kimś porozmawiać, bo cegła za cegłą zaczyna się
sypać cały mur jaki zbudowałem wokół siebie.
Przeglądam książkę adresową komunikatora internetowego. Mam
tu kilku znajomych z którymi czasem rozmawiam. To faktycznie jest jakiś
socjologiczny fenomen. O wiele łatwiej jest mi porozmawiać z kimś kto pojawił
się w jakimś wycinku mojego życia niż z kimś kogo realnie znam od lat. To chyba
swego rodzaju anonimowość powoduje, że łatwiej jest się wtedy otworzyć i
opowiedzieć o sobie.
Często rozmawiam z Moniką. Ma dwadzieścia pięć lat i nawet
nie wiem jak wygląda. Mimo to potrafimy rozmawiać. Za kilka tygodni bierze
ślub, właśnie przygotowuje zaproszenia. Opowiadam jej o sobie, o Weronice.
Formułując własne myśli i przelewając je na papier łatwiej jest mi zrozumieć
samego siebie, bo od tego chyba powinienem zacząć. Jestem do bólu szczery, choć
nie opowiadam o wszystkim. Mógłbym, ale wolę rozmawiać słysząc kogoś a nie
wpisując własne myśli w okienko komunikatora. Monika potrafi słuchać. Czasami o
coś pyta, dodaje coś od siebie. Nie krytykuje i nie osądza. I chyba właśnie
takiej rozmowy potrzebuję, bez złotych rad na życie. Czuję jak powoli rodzą się
we mnie wątpliwości. Gdy opisuję własne zachowanie i uczucia patrzę na wszystko
z boku, a wtedy dociera do mnie, że mogłem się mylić. Może warto popatrzeć na
siebie krytycznie. Może wtedy uda mi się zrozumieć to co się stało.
Robię sobie mocną kawę i siadam z gitarą na kolanach. Kiedyś
właśnie tak zbierałem własne myśli, wsłuchiwałem się w samego siebie. Może to
nadal działa, tylko ja dawno temu o tym zapomniałem. Gram i śpiewam pozwalając
by palce same błądziły po gryfie a słowa płynęły w ciszę. Dziwnie się czuję, bo
gram kilka piosenek tak jak nigdy wcześniej. Nie chcę przerywać, tak jak przed
laty porywa mnie muzyka i pozwala odszukać samego siebie. Myśli biegną gdzieś
obok mnie. Jestem tu ja, ten z gitarą, i drugi ja patrzący na wszystko z boku.
Łapię jedną myśl która uparcie puka do mojej głowy i staram się ją zapamiętać,
bo czuję, że jest ważna, choć nie wiem jeszcze co właściwie ma znaczyć.
Odkładam gitarę i tępo patrzę się w krajobraz za oknem.
Siedzę wpatrzony w przeszłość. Powoli opada ze mnie złość
ostatnich tygodni. Czuję się tak jakby ktoś wyrwał mnie z tego czasu, przeniósł
wstecz i kazał na wszystko popatrzeć jeszcze raz. Na tamten mail, nocny
telefon, wszystkie niepotrzebne słowa które wypowiedziałem. Wszystkie słowa
jakie napisałem myśląc, że tak trzeba. Wystarczyło tylko stanąć z boku i
zapomnieć na chwilę o własnym ja. Cholera, myliłem się. Wszystko widziałem
innym niż było, a raczej nie widziałem nic. Własne pragnienia, własne marzenia,
własne potrzeby. Choć nieświadomie, ale taką właśnie ustawiłem kolejność.
Chciałbym teraz zadzwonić i powiedzieć przepraszam. Tylko co może być warte
kolejne słowo?
Jest wieczór. Siedzę w ciemnym pokoju zastanawiając się co
dalej. To, że coś zrozumiałem niczego nie zmienia. Nawet ja sam nie umiem teraz
nazwać własnych myśli a wiem, że pojawią się kolejne. Bo już zacząłem burzyć
ten mur, bo muszę to zrobić do końca i przyznać się do wszystkiego czemu
wcześniej zaprzeczałem.
Kładę się spać z ostatnią myślą tego dnia. Nienawidzę
zazdrości, ale byłem i jestem zazdrosny. I to chyba normalne.
\/
Rozmawialiśmy.
Dzwoniłaś,
ja bałem się oddzwonić. Bałem się tego co powiesz, bo nic nie znaczy
fakt, że wiele do mnie dotarło. Jestem tak cholernie szczęśliwy, że
rozmawiasz
ze mną, i tak zły na cały świat, że nie jest dla Ciebie sprawiedliwy.
Mam
nadzieję, że kiedyś będę mógł Ci to powiedzieć, że znajdę odwagę, a Ty
będziesz
chciała słuchać. Jesteś dla mnie tak bardzo ważna. Jeśli nie mogę być z
Tobą
jako mężczyzna, chcę być przyjacielem. Kocham Cię,
znowu zachciało mi się żyć. Dzięki Tobie. Czuję się teraz tak jakby ktoś
zdjął
mi z oczu klapki. Byłem na Ciebie zły, że czasem sugerowałaś, że jestem z
Tobą,
a w Krakowie, na boku, bawię się w najlepsze. Byłem zły, bo nigdy tak
nie było,
ale... ale Ty miałaś prawo tak myśleć. W jakimś amoku jaki mnie wtedy
ogarnął
widziałem tylko czubek własnego nosa, jakąś urażoną dumę, nie widziałem
tego co
ważne. Skąd miałaś wiedzieć, że ten nieszczęsny mail napisałem razem z
innymi
pewnego wieczoru w Staszkówce kiedy było apogeum mojego załamania.
Pisałem w
świat, do ludzi, nie ważne co byle tylko znaleźć jakiś punkt zaczepienia
u
kogokolwiek. Bo potrzebowałem z kimś porozmawiać, a nie miałem z kim. Co
z
tego, że to było stare i nieistotne jak zapomniany śmieć. Ty to
przeczytałaś i
poczułaś się zraniona. Ja widziałem nieistotny szczegół, Ty straciłaś do
mnie
zaufanie. Byłem ślepy i zapatrzony w siebie. Dużo mówiłem o tym, że
potrafię na
każdą sytuację patrzeć z wielu stron.. No to zabłysnąłem cholera. Bo nie
widziałem nic. I co z tego, że nic nie zrobiłem, że Cię nigdy nie
zdradziłem.
Zraniłem Cię. Nieświadomie, ale zrobiłem to. Byłem zły, że czasem robisz
mi awantury bez powodu. Bo powodów często nie było, ja ich nie
widziałem. Jakoś mi
umknęło, że byłaś zazdrosna bo Ci na mnie zależało. Widziałem tylko
zazdrość,
cechę której nie lubię. I co z tego, że nie lubię. Zawsze Cię
akceptowałem taką
jaką jesteś. Byłem czasem zły na to co mówisz, jak się zachowujesz. A
przecież
nie jestem ostatnim idiotą. Więc dlaczego zapomniałem, że dla Ciebie to
wszystko jest o wiele trudniejsze. Różnica wieku, mało istotna w sumie.
Przecież Twoje życie się wtedy posypało a ja Ci nie pomogłem. Weroniko,
nie
chciałem źle, chciałem dla nas, dla Ciebie dobrze, a wszystko popsułem
własnym pragnieniem szczęścia. Teraz
dziękuję Bogu, że mogłem z Tobą porozmawiać i boję się, że znowu coś nam
spadnie na głowy. Ten galimatias to nasze wspólne dzieło, ale procentowy
podział winy jest jasny. To ja byłem ślepy, zapatrzony w siebie, byłem
egoistą.
Nie umieliśmy rozmawiać mając jednocześnie szansę na wyjątkowe
porozumienie bez
słów. Wierzę, że wszystko może się zdarzyć, ale nauczyłem się pokory.
Jeśli
zostaniesz w moim życiu będę szczęśliwy. Jeśli odejdziesz znowu w swój
świat
nie poddam się, ale nie umiem robić nic na siłę. Zawsze będę tak jak
dzisiaj
czekał na telefon od Ciebie. Dziś nie zadzwoniłaś, a ja już zaczynam się
bać.
Dobranoc.
11 luty 2012, Kraków
W końcu
dojeżdżamy do miasteczka. Szukam miejsca by zaparkować. Chcę jeszcze odwiedzić
jeden sklep w którym sprzedają ostro, tak jak lubię, przyprawioną wiejską
kiełbasę. Wreszcie udaje mi się stanąć w jakiejś uliczce sporo oddalonej od
centrum.
- Czyli
zrozumiał pan, że coś było nie tak jak powinno – mówi Kaziu – Ale czy to coś
zmieniło?
Patrzę na zegarek, mam jeszcze
sporo czasu do wieczora. - Chodź
Kaziu na jakieś ciastko i kawę. Wysiadam z samochodu i mam zamiar już odejść kiedy coś sobie przypominam. - Kaziu - wołam, bo zdążył już przejść kilka metrów - Kaziu, podejdź na chwilę. -
Mam do Ciebie prośbę - mówię gdy staje obok mnie - Chciałbym, żebyś coś
dla mnie przechował. Nie chcę zabierać tego ze sobą, a nie chcę też, by
leżało bez opieki - mówiąc to daję mu szkatułkę do której zapakowałem
wczoraj wszystkie swoje listy i notatki - Zrobisz to dla mnie? - Jasne panie Mateuszu - odpowiada - Jest zamknięta... - Tak... - odpowiadam uśmiechając się. Idziemy do najbliższej cukierni gdzie zamawiam dwie kremówki, kawę dla siebie i
herbatę dla Kazia.
- Pytałeś czy coś się zmieniło.
Ja się zmieniłem, albo zacząłem się zmieniać, bo coś takiego nie dzieje się z
dnia na dzień. Każdego dnia o tym myślałem i starałem się coś zrozumieć.
Okazało się to całkiem proste. Wystarczyło tylko popatrzeć na konkretną chwilę
cudzymi oczami.
- Może –
Kaziu przegryza się przez kremówkę.
- Po kilku
tygodniach zadzwoniła - mówię wpatrując się w czarną parującą kawę.
/\
Patrzę na wyświetlacz telefonu i nie wierzę. To numer
Weroniki. Tak mnie ten telefon zaskoczył, że trzymając go w ręce nie zdążyłem
odebrać. Powinienem oddzwonić, ale zwyczajnie się boję. Boję siętego co mogę
usłyszeć, boję się rozmowy. A przecież przez ostatnie tygodnie bardzo tego
chciałem.
Choć też zdaję sobie sprawę z tego, że w głębi siebie powoli zacząłem odnajdywać spokój który właśnie bardzo poważnie zadrżał. Chodzę po mieszkaniu zastanawiając się co zrobić. Czekam
myśląc, że zadzwoni jeszcze raz, pierwszy szok minął i teraz jestem w stanie
odebrać. Zasypiam zastanawiając się co chciała.
Budzę się niewyspany. Jest pełnia i kiedy nie ma chmur
księżyc świeci mi prosto w oczy. Nie mogę wtedy spać, męczę się przewracając z
boku na bok, ale żadna pozycja nie jest odpowiednia. Leżę tylko z zamkniętymi
oczami i staram się zająć czymś myśli. Tej nocy myślę o telefonie od Weroniki.
Postanawiam się wieczorem odezwać. W ciągu dnia ma zajęcia na uczelni i pracę,
nie chcę jej denerwować.
Telefon dzwoni koło szesnastej. Odbieram.
- Cześć – słyszę głos Weroniki.
Nie jest łatwo rozmawiać z kimś kogo się nie słyszało kilka
tygodni, zwłaszcza jeśli ma się temu komuś tyle do powiedzenia. Mnie dodatkowo
ściska strach, że rozmowa będzie trwała zbyt krótko, a nie zacznę przecież od
tego, że „ja chcę”.
- Cześć – odpowiadam.
Rozmawiamy długo. Czuję, że jest załamana, że coś złego się
dzieje, choć nie wiem co. Nie pytam, nie mam prawa pchać się znowu w jej
życie.I jestem szczęśliwy,
że ją słyszę. Nie chcę by znowu zniknęła
z mojego życia. Chcę by została. W jakikolwiek sposób, ale niech
zostanie.
Mam złe przeczucia. Jest niedzielny ranek a mnie coś ściska w
środku ze strachu. Najgorsze jest to, że te moje przeczucia za często się
sprawdzają.
- Z babcią jest źle, chyba
trzeba wezwać lekarza – słowa mamy nawet mnie nie zaskakują, choć staram się
pozornie zbagatelizować sytuację. Babcia już od lat obecna jest tylko ciałem, a
w ostatnich tygodniach jej stan bardzo się pogorszył. - Co się dzieje? – pytam
- Nie może złapać oddechu, nie
może wstać z łóżka, a jak już się podniesie to się dusi - mama nakreśla
mi sytuację. Jest dosyć spokojna co mnie dodatkowo denerwuje. Czuję, że
jest pogodzona z sytuacją i teraz jedynie czeka aż nadejdzie koniec.
Jest niedziela. Nie można wezwać lekarza telefonicznie a
pogotowie nie przyjedzie. Idę do przychodni która akurat ma dyżur i proszę o
wizytę. Tłumaczę spokojnie, że nie ma możliwości przywieźć babci do przychodni.
Służba zdrowia rządzi się swoimi własnymi prawami i trochę czasu zajmuje mi
przekonanie dyżurującego lekarza, że stan jest na tyle poważny, że ryzykiem by
było czekać do poniedziałku. Po konsultacjach udaje się ustalić termin wizyty.
Przyjdzie za jakieś dwie godziny.
Wracam do domu. Z babcią jest coraz gorzej. Widać jak słabnie
z godziny na godzinę. Staramy się wmusić w nią coś do jedzenia, ale nie chce
ani jeść, ani pić. Ma już osiemdziesiąt dziewięć lat i wszyscy w rodzinie
zdajemy sobie sprawę, że już niedługo nas opuści. Może to brzmi brutalnie, ale
wydaje mi się, że tego by właśnie chciała.
Wizyta lekarza jest krótka i kończy się skierowaniem do
szpitala. Zamawiamy karetkę i w czwórkę jedziemy do Żeromskiego. Mama z babcią
w karetce, ja z siostrą samochodem. W niedzielę się pewnie wiele nie dowiemy,
komplet badań zostanie zrobiony dopiero jutro. Mama zostaje w szpitalu, ja z
siostrą wracamy. Nie ma sensu żebyśmy tu siedzieli wszyscy. Wieczorem wpadam
tam jeszcze na kilka minut. Zapalenie płuc, anemia, kłopoty z krążeniem. To
wszystko na razie. Reszta badań w poniedziałek, a jeszcze tej nocy transfuzja
krwi. Szlag.
Idę do szpitala. Mama już tam jest i mam ją zmienić.
Nienawidzę szpitali. Nawet po kilku minutach pobytu tam jestem potwornie
zmęczony. A babcia leży obok sali na której kilka lat wcześniej leżał mój tata.
Do domu już nie wrócił. Wszystko to razem sprawia, że choć dopiero idę
korytarzem jestem już spocony i zdenerwowany.
Wchodzę do środka i czuję jak krew odpływa mi z twarzy. Łóżko
babci jest puste i ładnie zasłane. Opieram się o ścianę i ciężko oddycham. Tego
się bałem, że tak może to wyglądać. To scena jak z filmu, ale przeżywana samemu
jest przeżyciem traumatycznym. Przynajmniej dla mnie. Pytam przechodzącą
pielęgniarkę co się stało. Dowiaduję się, że w nocy babcia miała problemy z
oddychaniem, jakieś komplikacje po transfuzji i trzeba ją było przewieźć na
oddział intensywnej terapii. To jakaś sinusoida wrażeń. Przed chwilą byłem
pewien, że to już koniec, teraz muszę iść na OIOM. Choć nawet w moich własnych
myślach brzmi to okropnie zastanawiam się co jest gorsze.
Idę na papierosa. W środku szpitala jest duży dziedziniec. W
lecie pacjenci oblegają wszystkie dostępne ławki i właśnie tutaj uciekają na
dymka. Pamiętam nawet ławkę na której ostatni raz widziałem tatę w ruchu. Potem
już samodzielnie nie był w stanie zrobić nic. Wszystko wraca, to jakieś
pieprzone deja vu. Chcę zadzwonić do Weroniki, po prostu potrzebuję jej teraz,
ale nie chcę jej dokładać jeszcze swoich problemów. Wiem, że to idiotyczne, ale
nie chcę też by pomyślała, że perfidnie gram na uczuciach.Od czasu tamtego telefonu czasem ze sobą
rozmawiamy, ale to ona decyduje kiedy.
Pomagam pielęgniarce posadzić babcię na wózek inwalidzki i
przewieźć na zwykłą salę. Na intensywną terapię już się nie kwalifikuje. To
jakaś alternatywna dla mnie rzeczywistość. Mam wrażenie, że tylko w Leśnej
Górze personel zajmuje się chorymi. Nie wiem co by było, gdyby nie my. Nie wiem
jakby wyglądała opieka nad babcią która nie może teraz być sama nawet przez
chwilę, wyrywa sobie rurkę z tlenem, wenflon. A tu chyba nikogo to nie
obchodzi. Babcia nie chce się położyć do łóżka, chyba lepiej jej jest oddychać
kiedy siedzi. Choć przewraca się z boku na bok, z nosa kapie jej pot i już nawet
nie oddycha. Dyszy tylko jakby starała się na siłę ukraść kolejny haust
powietrza. Siadam naprzeciw niej i podpieram ją z każdej strony. Okładam
poduszkami, podpieram plecy krzesłem, a z przodu samym sobą. Siedzimy tak już
dwie godziny. Cały czas do niej coś mówię, choć nie wiem czy cokolwiek słyszy.
Ma nieobecny wzrok, zamglone oczy, martwe źrenice. Ze łzami w oczach proszę w
duchu Boga by pozwolił jej odejść.
Nie dzwonię do Weroniki, biorę długopis i piszę do niej
kolejny list.
***
Minął kolejny dzień. Może
nieco lepszy, co wcale nie znaczy, że łatwiejszy. Trudno jest patrzeć jak ktoś
umiera, w dodatku dokładnie w taki sposób jakiego się całe życie bał. Staram
się pomagać, może choć trochę wyjdzie mi to lepiej niż wtedy kiedy umierał
tata. Wszystko wraca, choć osoba jest inna. Wtedy uciekałem przed prawdą, przed
sytuacją. Wydawało mi się, że gram dojrzałego, a tak naprawdę stchórzyłem. I
będę z tym żył do końca. Mam nadzieję, że teraz będzie inaczej, że pomogę i M i
B. Może to co robię to mało, nie wiem. Staram się po prostu być, dać siebie,
pomóc na tyle na ile potrafię. Że wykańcza mnie to psychicznie? Tak, nawet
bardzo, bo sił już nie mam, a to dopiero początek. Ale nie pokażę nikomu, że
jest ze mną źle, będziesz wiedziała tylko Ty...
14 marzec 2012 roku, Kraków
***
Babcia jest już w domu. Po tygodniu w szpitalu dzisiaj
została wypisana, choć zdajemy sobie sprawę, że to już tylko kwestia czasu.
Babcia dawno temu prosiła by nie pozwolić umierać jej w szpitalu. Więc spełnimy
jej wolę. Odejdzie w swoim własnym pokoju. Całkowicie straciła samodzielność i
kontrolę nad własnym ciałem. Żyjemy z mamą cyklem dwugodzinnym. Co dwie godziny
staramy się ją nakarmić, przewinąć jak niemowlaka. Po jakimś czasie mamy już
wypracowany system i stanowimy całkiem zgrany duet pielęgniarzy amatorów. Nie
wiem skąd mama bierze siłę by to wszystko robić, nie wiem skąd ja tą siłę
znajduję w sobie. To dziwne, ale nigdy wcześniej nie byłem z mamą tak blisko,
ta trauma w jakiś magiczny sposób nas połączyła.
Każdego wieczoru czekam na telefon. Jeśli dzwoni, rozmawiamy.
Jeśli nie, piszę do niej. I jedno i drugie pozwala mi jakoś przetrwać te dni.
Weronika często rozmawia z moją mamą. Cieszą mnie te ich rozmowy, choć irytuje
mnie, że nie mam pojęcia o czym rozmawiają. Zmienił się też stosunek między
nami. Udało się nam kilka razy porozmawiać, coś wyjaśnić. Może to coś zmieni,
bo dalej się boję, że ją stracę, że powiem coś głupiego, i wszystko trafi
szlag. A bardzo jej potrzebuję. Chyba nastał dzień przesilenia. Mam dosyć, jestem tak
potwornie zmęczony, nawet mama stwierdziła, żebym zadzwonił do Weroniki i
porozmawiał. Cholera, bardzo bym chciał to zrobić, ale nie mogę. Ciężko mi przez
to przechodzić samemu, a pojęcia nie mam kiedy to się skończy...
Na pogrzebie siedzę między mamą a siostrą. Babcia zmarła trzy
dni temu po kilkudziesięciu godzinach ciężkiej agonii. Siedziałem przy łóżku
patrząc jak odchodzi, męczy się, wraca. I tak przez dwa dni. Odeszła tak jak
chciała. W domu, w otoczeniu rodziny, dumnie i z godnością. Łapię się na tym,
że szukam obok siebie Weroniki. W noc śmierci babci długo rozmawialiśmy, choć
nie pamiętam nawet o czym. Siedzę teraz gapiąc się na trumnę, nie wiem jak ma
teraz wyglądać zwykły dzień. Bez karmienia, mycia, przewijania. To chore.
***
Wczoraj odbył się pogrzeb B. Niby wszystko było w porządku,
ale wiem, że M była kłębkiem nerwów. To chyba normalne. Coś się właśnie
skończyło. Z jednej strony to ulga, z drugiej jakaś pustka której nie da się
wypełnić. Na pogrzebie podświadomie szukałem Ciebie obok. Czy mam do Ciebie
pretensje, że Cię nie było? Oczywiście, że nie, po prostu jakoś tak smutno mi
było, a przecież jestem Ci tak bardzo wdzięczny, bo dzięki Tobie nie
zwariowałem przez te ostatnie tygodnie. Mówisz, że masz mętlik w głowie...
Bardzo bym chciał wiedzieć co w tej Twojej głowie siedzi, co myślisz. Mogę się
jedynie domyślać...
24 marzec 2012 roku, Kraków
***
Minęły kolejne tygodnie. Powoli
wszyscy musieliśmy przestawić się na nowy rytm życia. Każdego wieczoru czekam
na telefon od Weroniki. Rozmawiamy ze sobą, a sposób naszych rozmów powoli się
zmienia. Rany pozostały i pewnie pozostaną na zawsze, ale obydwoje staramy się
jakoś to poukładać. Powiedziałem jej wreszcie, że wiele zrozumiałem, choć zdaję
sobie sprawę, że wiele jeszcze zostało do zrozumienia. Zmieniam się, na nowo
uczę się patrzeć. Mam nadzieję, że mi się uda. Często udaje mi się wszystko
poplątać, czasem bezmyślnie coś palnę, ale rozmawiamy dalej mimo tego. Nie
zmieniło się jedno. Dalej bojąc się, że ją stracę nie umiem powiedzieć tego co
powinienem. Choć staram się i szukam odpowiednich słów i jakiegoś sposobu by to zrobić.
\/
Moja miłość mieszka we mnie jak gorący chleb Jak doskonałe wino spijane z Twoich warg i jest Zasypia gdzieś głęboko gdzie życie ma trochę inny sens Śmierć jest tylko śmiercią nie oznacza wcale końca Budzi się tam w innym wymiarze bez słów Szuka wspólnego rytmu ciał by ożyć jeszcze raz Płomień Ogień Woda Deszcz Jak jedno ciało w obłąkańczym tańcu kochania Moja miłość mieszka we mnie I jest
3 maj 2012 roku, Kraków
Siedzimy z
Kaziem nad pustymi już talerzykami i filiżankami.
- No i to już wszystko. - patrzę zamyślony w pusty już kubek po kawie. - Jak to wszystko? Spotkaliście
się? Co było dalej?
Wiem, że ta ostatnia część mojej opowieści była chaotyczna.
To dla mnie cała sterta nakładających się na siebie obrazów i wspomnień w
których sam się czasami gubię. Trudno mi było o tym mówić, ale czuję jakąś
ulgę. Może po raz pierwszy odważyłem się to zrobić, przyznać przed sobą samym,
że popełniłem błędy za które powinienem przeprosić. Może późno trochę, ale...
- Przepraszam – mówię cicho do
własnych myśli.
Patrzę na zegarek, jest już późno a mnie jeszcze czeka jazda
samochodem.
- Dalej – odpowiadam Kaziowi –
To już opowieść na kolejnych kilka wieczorów. Trzymaj się.
Wstaję od stołu, żegnam się z Kaziem i idę do samochodu.
Śnieg nie jest tu już taki biały, drzewa straszą jedynie szarością. Moją uwagę
przykuwa jakiś biały punkt nie pasujący do ponurego krajobrazu. Biały Gawron,
Albinos z czerwonymi ślepkami patrzy na mnie. Uśmiecham się do Niego, wsiadam
do samochodu i odjeżdżam.
Krzysztof "Banita" Kargól 12 kwiecień 2012 roku, Kraków
od autora:
I
to zasadniczo koniec bajki o Mateuszu i Weronice. Zasadniczo... Bowiem
autor by nie był sobą gdyby nie zostawił sobie na ostatnich stronach
furtki która by mu napisanie zakończenia umożliwiła. Tak więc szanowny
czytelniku... Jeśli sam chcesz dopisać swoje własne zakończenie
wieczorową porą przez chwil kilka, lub jeśli już to zrobiłeś i nastał na
przykład szczęśliwy koniec, niech tak zostanie. Taki był pierwotny
zamysł. Jednak po kilku miesiącach...
Jeśli
chcesz się dowiedzieć czy Kaziu otrzymał odpowiedzi na swoje pytania,
czy Mateusz spotkał się jeszcze z Weroniką i co takiego napisał Mateusz w
Staszkówce a potem ukrył w szkatułce, zapraszam do epilogu. Jednak
wizyta to na własną odpowiedzialność i autor reklamacji nie przyjmuje...
No interesująco pokazane uczucia Mateusza do samego siebie, jego walka z samym sobą jego poszukiwanie dojrzałości i doszukiwanie się miłości w momencie kiedy gdzieś mu się ulotniła. W kilku miejscach się troszkę pogubiłam i zgubiła mi się trójwymiarowość opowiadania, stało się płaskie. Ta scena kiedy Mateusz w Staszówce z gitarą poszukuje odpowiedzi....i niby ją znalazł, ale jaka jest ta odpowiedź nam nie ujawnił, są powtórzenia "samego siebie" i w zdaniach "To że coś zrozumiałem... bo już zacząłem burzyć ten mur.... bo muszę to zrobić do końca" , zbyt płaskie, skoro zrozumiał niech powie co zrozumiał itd I niejasność stylistyczna w scenie rozmowy z koleżanką. Nie wiem wreszcie, czy do niej Mateusz pisał listy na papierze, czy e-mail czy ... tam mi coś stylistycznie nie gra. Ja bym to wszystko nieco skróciła w myśl zasady im mniej tym więcej, ale to nie moje opowiadanie. Całość jest bardzo na tak Chociaż moim zdaniem najlepsze były III pierwsze części. Teksty pomiędzy częściami opowiadania a w szczególności listy te w końcówce, zawierają miejscami więcej treści niż w samej historii. Teksty piosenek , są świetne. Lecę do epilogu
No i potargałeś uczuciami zwykłego stolarza poruczniku.Ciężko mi się czyta na monitorze,a o dziwo nawet na papierocha nie zdążyłem po drodze wyskoczyć.I ta data na końcu Kraków 12.04.2012 - dzień moich 48 urodzin.Epilog na jutro zostawiam,trzeba nauczyć się czekania - ciekawe czy wytrzymam.Teraz idę przepalić białego ptaka.A i jeszcze mam to samo co bohater - zawsze nerwowo tą dziwną klamką w pociągu szarpię.
Nie żebym coś z głównym bohaterem wspólnego miał, ale dobrze, że w Krakowie jest więcej niż jedna stacja kolejowa ( to tak apropo tych dziwnych klamek :P )
No to czekam Wojtku jak dojdziesz do końca epilogu i końcową opinię wyrazisz.
Przeczytalam z rekomendacji Igi,warto bylo....Dobrze ze nie musze dlugo czekac na epilog bo umarlabym z niercierpliwosci.Poznajac rozterki Mateusza burza wlasnych uczuc i podobnych sytuacji przeleciala mi przez glowe.Bardzo dobrze zobrazowane.Uznanie rowniez za teksty piosenek;lubie;lubie ;lubie.Chciala bym poznac wiecej twoich dziel.