Boję się. Czasem jedno słowo, jeden gest mogą zmienić czyjeś życie. Boję się, że znów
odejdziesz, a ja znów stracę powód by żyć. Chcę byś została na swoich własnych
warunkach. Cholera, coraz więcej do mnie dociera, wszystko co zrobiłem źle,
wszystko za co chcę Cię przeprosić. Nie wiem, czy dasz mi taką szansę. Chciałem
już kilka razy powiedzieć Ci, że zrozumiałem. Chciałem, chcę się zapytać o
kilka rzeczy choć wiem, że to czego ja chcę nie jest aż takie teraz ważne.
Ważne jest to, by się to Twoje pokręcone życie wreszcie poukładało. Proszę o to
Boga, proszę by mi podpowiedział co mam zrobić by Ci pomóc. I boję się, że
znowu powiem coś co sprawi, że odejdziesz. Wiem, nie jesteśmy razem. Wiem, że
to co jest teraz niczego nie zmienia. Chcę Ci powiedzieć, że Cię kocham i chcę
z Tobą być, ale mogę też być zwykłym przyjacielem. Wszystko co zechcesz. I
pewnie nie powiem nic. Bo nie wiem jak, bo się boję.
15 luty2012 roku, Kraków
- Co powiedziała? - Kaziu patrzy na mnie trochę podejrzliwie. -
Powiedziała, żeby Weronika założyła sexowną bieliznę i wskoczyła mi do
łóżka - nie wiem czy nie przesadziłem z tym opowiadaniem, no ale w
końcu nie ma się co oszukiwać. Kaziu na pewno okres niewinności
młodzieńczej ma już za sobą. - Ale kto to był? - faktycznie go wciągnęły te moje wspominki. -
Nie wiem - zbieram szklanki ze stołu i idę do kuchni - Nie wiem kto
dzwonił ani po co. Może ktoś chciał mi zrobić głupi kawał albo z
premedytacją starał się mi zaszkodzić.
Wyciągam z barku miejscową nalewkę i dwa małe kieliszki. Nalewam i
patrzę pod światło na krwistoczerwony
płyn.
- Mama chyba nie będzie miała nic przeciw – podaję mu kieliszek, a sam
biorę drugi – ale lepiej nic jej nie
mówić – dodaję uśmiechając się.
- Nie wiem kto to był.- powtarzam zamyślony - Myślałem, że to moja znajoma która sobie uroiła,
że łączy ją ze mną coś więcej
niż znajomość, ale sprawdziłem to i wiem, że to nie ona. Starałem się
dowiedzieć kto to był rozmawiając z większością swoich znajomych, ale
też nic
to nie dało. Pomyślałem nawet, że to może faktycznie jakaś urzędniczka
która
się zdenerwowała ostrym tonem Weroniki i tak zareagowała. Tylko, że ten
numer
telefonu był nieewidencjonowany, więc nie było możliwości, by taka pani
konsultant znała moje imię czy nazwisko. Ktoś zrobił mi wyjątkowo głupi kawał.
- Jak zareagowała? - A jak myślisz? – chowam nalewkę do barku – Jednego dnia czyta maila,
drugiego odbiera telefon od
jakiejś kobiety. Wściekła się. W ciągu kilkunastu godzin straciła do
mnie
zaufanie. Starałem się jakoś to wszystko wytłumaczyć. Mówiłem, że nie
wiem kto
i dlaczego dzwonił.
- Uwierzyła?
- Myślałem, że tak. Wróciłem do siebie zapominając o całej sprawie. Była
dla mnie tylko głupim żartem kogoś o
wypaczonym poczuciu humoru.
Przecieram oczy walcząc z tamtymi wspomnieniami. Zrobiło się późno, a ja
czuję się
zmęczony całym dniem. Wycieczka do lasu, wycieczka w przeszłość. Jedno i
drugie
nadszarpnęło moje już i tak słabe zdrowie.
- Wystarczy na dzisiaj – mówię
– zmykaj do domu. Staruszek ma teraz ochotę pobyć trochę sam.
Kaziu wstaje, szybko się ubiera i stojąc już w drzwiach pyta.
- A Paweł?
- Rozstali się. Starałem się
nie wtrącać choć nie wiem czy mi się to udało. A może wtrącałem się za
słabo.
Nie pomogłem jej przez to przejść, nigdy nie wyszedłem poza swoje „to
nie twoja
wina”, a powinienem. No już, zmykaj.
Stojąc już na dworze, po kolana w śniegu poprawia czapkę która uparcie
zsuwa mu się na oczy. Nie odwraca
się nawet, ale słyszę jak mówi cicho.
- Ale to chyba nie koniec?
- Nie Kaziu, to dopiero początek – mówię równie cicho jak on.
Rozpalam na noc w piecu doceniając uroki centralnego ogrzewania którego nigdy
nie chciałem tu
zakładać. Po godzinie dokładania drewna piec jest gorący i mogę się
rozebrać.
Pod kołdrą zwijam się w kłębek i wsłuchuję w ciszę. To zabawne, ale
cisza
potrafi brzmieć. Ta cisza koi i usypia, choć kiedyś raniła i krzyczała.
Zamykam
oczy i staram się zasnąć. Pod powiekami przesuwają mi się dawno nie
widziane twarze i miejsca. Zapadam się
w sen pełen obrazów, zapachów i uczuć...
***
... Jest ciemno. Jedyne światło które dociera przez okno to światło
gasnącego miasta.
Przesuwa się po ścianach i suficie smugami samochodowych reflektorów,
miejskiej
sygnalizacji czy kogutów karetek. Jest cicho na tyle na ile cicho może
być w
mieście które tak naprawdę nigdy nie zasypia. Leżymy obok siebie
wsłuchani w tą
ciszę i w siebie nawzajem. Nie rozmawiamy, nie ma po co używać słów, ta
cisza
nam wystarcza. Wyciągam rękę i delikatnie dotykam jej dłoni, ramienia,
karku.
Wędruję dalej muskając opuszkami palców oczy, uszy, pociągam za włosy.
Czuję
jak poddaje się mojemu dotykowi, powoli odpręża. Zachęcony przesuwam
dłońmi po
plecach. Dotykam ud i kolan. Cały czas delikatnie i spokojnie. Przysuwam
się i
całuję ją w usta. Długo, namiętnie i głęboko. Odwzajemnia pocałunek,
czuję jak
moje ciało budzi się, a w gardle wysycha na wiór. Całuję jej policzki,
kark,
delikatnie szarpię zębami uszy bawiąc się nimi i pieszcząc. Czuję jak
jej ciało
powoli zaczyna się budzić. Całuję piersi i nabrzmiałe sutki. Mruczy jak
kotka i
uśmiecha się do mnie. Patrzę w jej lekko zamglone oczy i wiem, że moje
wyglądają tak samo. Jej ciało ożywa powoli a potem eksploduje żywiołem
który
wgniata mnie w materac. Czuję ją na sobie i poddaję się każdemu ruchowi,
każdej
pieszczocie. Słucham jej głosu który szepta, pieści mnie dźwiękiem by za
chwilę
przerodzić się w krzyk który już nie pieści, tylko daje rozkosz. Nie
istnieję,
nie ma mnie, jesteśmy tylko my i nasze złączone ciała. Oddechy stają się
szybsze, patrzymy sobie w oczy cały czas mówiąc coś do siebie. Moje
dłonie na
jej piersiach, jej włosy na mojej twarzy. Szaleństwo spełnienia. Opadamy
obok
siebie starając się odzyskać oddech.
- Jak było? – słyszę jej szept.
- Jak było? – powtarzam szukając odpowiedniego słowa – To było jak
tsunami...
*** /\
Pociąg toczy się leniwie po rozsypujących się torach. Remonty,
modernizacje
infrastruktury, kolejne spółki mnożące się i dzielące na kolejne
przedsiębiorstwa. Efekt jest piorunujący. Opóźnienia są rekordowe w
historii a
jakość usług spada w zastraszającym tempie. Tak przynajmniej jest u nas,
na
południu. To nocny kurs, świetlówka zalewa cały przedział i siedzących w
nim
ludzi trupim odcieniem bieli od którego po chwili zaczynają łzawić
oczy.
Siedzę przy oknie opierając się o nadłamany stolik i przyglądam
przesuwającemu
się za oknami krajobrazowi.
To był szalony weekend przypominający sinusoidę. Od radości i śmiechu po
łzy,
przerażenie i tabletki uspokajające. Teraz na spokojnie staram się jakoś
poskładać wszystko w logiczną całość, głównie ten zagadkowy telefon, nie
wiem
komu może zależeć by mi skomplikować życie. Cieszę się tylko, że
wytłumaczyłem to Weronice bo panicznie się bałem, że wszystko się rozsypie z tak
idiotycznego powodu jak czyjś głupi żart. Myślę o tym co mnie łączy z
Weroniką.
Ona na każdym kroku zaznacza, że nie jesteśmy razem, że łączy nas
jedynie
zwykła znajomość, że nic mi nie może obiecać. Rozumiem ją, choć chcę to
widzieć
inaczej. Zastanawiam się czy powinienem jej o tym powiedzieć. Problem tkwi w
tym,
że boję się takiej rozmowy, boję się, że wtedy ją stracę. No i milczę.
Kilka
tygodni temu byłem pewien, że pozostanę na zawsze sam nie wpuszczając za
mury
które zbudowałem wokół siebie nikogo. Teraz te mury leżą w gruzach a w
moim
życiu pojawiła się kobieta którą wyobrażam sobie jako żonę i matkę moich
dzieci. Coś takiego czuję po raz pierwszy w życiu i to mnie przeraża.
Po czterech godzinach pociąg wtacza się na krakowski dworzec. Walczę z
zacinającymi się drzwiami, mam jakąś fobię. Boję się, że nie zdążę tych
upartych drzwi otworzyć i pojadę dalej zamiast wysiąść. Mam też inne
dziwactwa.
Boję się ryb, kur ( zawsze mi się wydaje, że przypatrują się konspiracyjnie
jak by
mnie tu dziobnąć ), za to uwielbiam pająki.
Wsiadam w autobus, na stacji benzynowej kupuję colę, piwo i idę do domu.
Cisza mnie
przytłacza, a kiedy się kładę do łóżka czuję obok siebie jedynie puste
miejsce.
Cały dobry nastrój poszedł w diabły, idę spać.
Rano wstaję i pędzę do pracy. Nic specjalnego, ale jakoś zarabiać
trzeba. Firma nie
działa najlepiej, chyba nie nadaję się na przebojowego przedsiębiorcę,
ale te
myśli zostawiam tylko dla siebie. Dzień mija powoli, co chwilę
sprawdzam, czy
przypadkiem nie dzwonił telefon. Nie zawsze mogę odebrać, czasami nawet
nie
słyszę, że dzwoni kiedy jest zbyt głośno. Wieczorem siedzę przed
telewizorem i
oglądam jakiś stary film. Nie muszę się skupiać, bo fabuła tego
nie
wymaga, zresztą i tak znam ją na pamięć. Jest dwudziesta kiedy
postanawiam się
odezwać. Przez cały dzień Weronika milczy i zaczynam się martwić, ale
nie chcę
dzwonić. Nie chcę się narzucać.
Wysyłam tylko
jakiegoś smsa i kładę się spać.
Idę na obiad do mamy.
Przyjechała jej siostra więc może będą słynne
cioteczkowe
pierogi. Albo gołąbki. Gdyby ktoś wymyślił nową dyscyplinę pod tytułem
"najlepszy farsz"
cioteczka by zdobyła pierwsze miejsce. Idę z mocnym postanowieniem
oznajmienia
czegoś mamie. Nie chcę tego ukrywać, chcę się tym podzielić, a na razie
powiedziałem tylko siostrze na jej weselu. Chyba się trochę zdziwiła,
choć z drugiej strony może nawet tego nie pamięta. Miała na głowie inne
sprawy niż wyznania starszego brata. Dzisiaj będzie to o tyle dziwne dla
wszystkich, że
nigdy
wcześniej tego nie robiłem. W rodzinnym domu nigdy nie poruszało się na
forum
poważnych życiowych tematów, dlatego tak często nie potrafię mówić o
własnych
uczuciach.
- Ciociu, Mamo, chodźcie na chwilę – zapraszam je obie
trzęsąc się jak osika – Chcę wam coś ważnego powiedzieć.
Głos mi się załamuje i choć od rana ćwiczyłem tą przemowę
teraz nie pamiętam ani jednego słowa. Szlag. Chłopie, pozbieraj się
jakoś –
myślę i spoglądam w oczy tych dwóch ważnych dla mnie kobiet. To nie
pomaga.
Staję przy drzwiach na balkon jakbym szukał drogi ucieczki, zapalam
papierosa i
połowę wciągam za jednym pociągnięciem. Boże – one już wiedzą, że to coś
ważnego, bo ja się tak normalnie nie zachowuję.
- Aśka już wie, powiedziałem jej na weselu. Nie powinienem
tam być sam, ale byłem, bo nie chciałem w ostatniej chwili robić
zamieszania choć
było to z mojej strony idiotyczne. Zakochałem się. Nie planowałem tego,
po
prostu się stało. Nie wiem czy potrwa to kilka tygodni, miesięcy czy
lat, ale
tak właśnie jest. Ma na imię Weronika i jest ode mnie młodsza o
kilkanaście
lat. Mam nadzieję mamo, że Ci to nie przeszkadza i ją zaakceptujesz –
wyrzucam
z siebie i wiem że odpowiedź może być tylko jedna. Gdyby była inna
wyszedłbym i
może już nigdy nie wrócił.
Wracam do siebie. Dla każdego by to było normalne i łatwe. Dla mnie
powiedzenie tych
kilku zdań było jak egzamin dojrzałości. Biorę telefon, chcę zadzwonić i
powiedzieć, że jestem szczęśliwy, że moja rodzina wie i cieszy się razem
ze
mną. Patrzę na wyświetlacz, wybieram numer, i kasuję połączenie.
Weronika
milczy od dwóch dni, a ja zaczynam powoli wariować.
\/
Dlaczego mam w Niego wierzyć? W Jego dobroć? W Jego miłość? Wszystko ma
mieć swój ukryty cel? Co z
tego do kurwy nędzy, że się staram, jestem jakimś królikiem
doświadczalnym? A
może to jakiś test na wytrzymałość? Siostro, wierzę, że życie się nie
kończy
tak od razu, ale nie potrafię uwierzyć w Twojego Boga. Zrobiłem w życiu
sporo
złego i zapłaciłem za to. Teraz płacę jakiś kredyt? Wybacz, że czasem
jestem
opryskliwy, może dlatego, że Ty potrafisz Go zrozumieć, ja nie. Ja nie
chcę rozumieć
kogoś kto rani i tworzy piekło na ziemi. Wiem, wolna wola itd. Chciałbym
po
prostu zasnąć i się nie obudzić, ale się budzę. Przynajmniej wtedy kiedy
zasnąć mi
się uda. Siostro, nie umiem rozmawiać, u nas w domu nigdy się tego
nie
robiło, ale mogę napisać. Masz wspaniałego męża, możesz mieć cudowną
rodzinę,
nie spieprz tego. I nigdy mi nie mów już nic o Twoim Bogu.
31 marzec 2012
roku, Kraków
Otwieram oczy i kulę się z zimna. Przez noc piec ostygł i nie mam ochoty
wystawiać spod
kołdry nawet nosa. Będę musiał, bo natura wzywa, ale jeszcze nie teraz.
Leże
wpatrzony w sufit i liczę pęknięcia jakie się pojawiły. Wszystko co
stare z
czasem pokrywa się siecią zmarszczek, stary dom też. Wolę myśleć o
czasach gdy
tych zmarszczek było mniej a proste czynności nie sprawiały tylu
kłopotów. Więc
myślę...
Nie wiem dlaczego tak było. Zawsze kiedy się spotykaliśmy przenosiliśmy
się w jakiś inny
świat, kochaliśmy się, rozmawialiśmy, kłóciliśmy się. I zawsze kiedy
wracaliśmy
do swoich własnych światów zapadała cisza. Pamiętam. Czekałem na każdy
telefon,
każdą rozmowę. Zamiast samemu się odezwać. A jeśli już się odzywałem, to
chowałem się za jakimiś słowami które tak naprawdę nic nie znaczyły. Nie
chciałem jej stracić. I traciłem. Cisza trwała kilka dni, ja nie
wytrzymywałem.
Słałem smsy które miały powiedzieć co czuję, a mówiły coś zupełnie
innego. Ja
przestawałem rozumieć ją, a ona mnie. Mimo to cały czas coś nas do
siebie
przyciągało. Nie wszystkie rozmowy były miłe. Często nie wiedziałem co
się
właściwie dzieje i dlaczego pojawia się agresja, dlaczego nawzajem się
raniliśmy. Czasem robiliśmy to celowo, a czasem ja nie wiedziałem, że
ranię ją,
ona nie miała pojęcia, że rani mnie. I cały czas nie umiałem
porozmawiać, bałem
się. Zresztą nie zawsze było to możliwe, bo rozmowa kończyła się nagle,
rzuceniem słuchawki w kąt. Mimo to kochaliśmy się. Ja ją, a ona mnie. I
bardzo
chciałem ją zaprosić do rodzinnego do domu, do mojej rodziny...
/\
Jest piątkowy wieczór. Stoję pod prysznicem a gorąca woda obmywa moje
nagie ciało. Wystawiam
twarz pod gorący strumień, odwracam się i woda spływa po moich plecach.
Kręcę
się tak jeszcze przez chwilę chlapiąc po całej łazience. Zakręcam kran,
wycieram się i okręcam ręcznikiem. Wychodzę do kuchni napić się czegoś
zimnego
bo serce po tej kąpieli bije zbyt szybko i nie mogę złapać tchu. Golę
się,
skrapiam wodą toaletową i ubieram. Jestem gotowy do wyjścia. Patrzę w
lustro,
potem na zegarek. Mam jeszcze godzinę czasu, więc zdążę bez problemu.
Wychodzę,
przekręcam klucz w zamku i jadę na dworzec.
Denerwuję się by wszystko wypadło dobrze, by nikt na nikogo krzywo nie
popatrzył, nie
powiedział jakiegoś głupiego nieprzemyślanego słowa. Moja mama jest w
końcu
mistrzynią jeśli chodzi o słowne gafy, ja zadowalam się drugim miejscem.
Na
dworzec docieram kilka minut przed przyjazdem pociągu. Idę na peron i z
pozornym spokojem czekam na Weronikę. Dzisiaj ma poznać moją rodzinę i
wiem, że
jest to dla niej stresujące przeżycie.
Witamy się, całujemy na powitanie. Weronika nawet nie kryje
zdenerwowania. Taszczy ze
sobą wielką torbę, zastanawiam się co kobieta może ze sobą zabrać na
dwudniową
wycieczkę. Cokolwiek to jest, jest ciężkie – myślę kiedy idziemy na
przystanek.
W tramwaju siadamy obok siebie. Na przemian żartujemy i rozmawiamy
poważnie. Im
jesteśmy bliżej celu tym Weronika denerwuje się bardziej. Ja też, choć
mam
nadzieję, że tego nie widzi. Trzymam ją za rękę i staram się jakoś
uspokoić.
Kiedy
stajemy pod drzwiami mieszkania obydwoje głęboko oddychamy i
przekraczamy próg
jakbyśmy wchodzili do jakiegoś nowego, nieznanego świata. Pierwsze co
widzę, to
siedzących w kuchni siostrę ze szwagrem, i schowaną gdzieś w kącie mamę.
Następuje ogólna wymiana uprzejmości, ja nie mogę powstrzymać śmiechu,
muszę
choć na kilka chwil wyjść. Idę do łazienki, staję przed lustrem i cicho
się
śmieję. Już wiem, że wszystko będzie w porządku i niepotrzebnie się
bałem.
Wracam szybko bo wiem, że Weronika na pewno nie czuje się aż tak
swobodnie jak
ja. Zastanawiam się czy wie, że mama najprawdopodobniej zadzwoniła do
mojej siostry
i poprosiła ją o przyjście. Też się bała. Baliśmy się wszyscy choć
zupełnie nie
było czego. Siostra robi nam po herbacie, jemy szybką kolację i idziemy
spać.
Nie wiem jak inni, ale ja mam dosyć wrażeń jak na jeden dzień.
Jemy
śniadanie siedząc w kuchni. Weronika upiera się, że dzisiaj to ona zrobi
obiad.
Nie protestuję ani ja, ani nikt inny, choć to sytuacja dziwna by gość
zabierał się
za gotowanie. Własną matkę widzę teraz w zupełnie innym świetle, nie
sądziłem,
że będzie źle, ale nie spodziewałem się, że będzie aż tak dobrze. Na
tyle na
ile mogę pomagam przy tym obiedzie, choć w końcu dowiaduję się, że
najlepiej
będzie jak siądę w miejscu i nie będę przeszkadzał. Nawet nie
protestuję, za to
z każdą mijającą godziną czuję coraz większe zdziwienie. Tu nie ma gości
i
gospodarzy, tu jest po prostu rodzina. Weronika podaje obiad, pomaga jej
moja
siostra, siedzę przy stole i jedyne nad czym się zastanawiam to czy
widać jak
mi jest dobrze. Chyba widać, bo szwagier uśmiecha się do mnie czego
zazwyczaj
nie robi. Po obiedzie zmywamy naczynia i idziemy do pokoju. Weronika
czyta
książkę, ja patrzę na nią i zastanawiam się jak mam jej powiedzieć, że
jestem
teraz tak bardzo szczęśliwy. Wiem, że nie potrafię znaleźć odpowiednich
słów.
Siedzę tylko i patrzę się na nią.
- Wiesz, kupiłaś już całą moją rodzinę – to wszystko co
udaje mi się powiedzieć. Idę pod prysznic. Ostatnia rzecz jakiej teraz
chcę, to
by zobaczyła w moich oczach łzy. Choć to łzy radości, jednak łzami pozostają, a mężczyznom podobno płakać nie wypada.
Wieczorem
idziemy na rynek spotkać się ze wspólnym znajomym. Prawdę mówiąc ja bym
chciał
ją mieć tylko dla siebie, zabrać na długi spacer, pokazać kilka miejsc,
ale
między innymi po to przyjechała, byśmy się wszyscy razem spotkali.
Siedzimy na
Małym Rynku pijąc zimne piwo i rozmawiając. Piotr już w Krakowie jest,
ale nie
możemy się z nim skontaktować, nie odbiera telefonu albo jest
nieosiągalny.Weronika zaczyna się
denerwować, mi jakoś jest wszystko jedno. Ważne, że jesteśmy razem.
- Piotrek, gdzie jesteś. Dzwonimy do ciebie od godziny –
wreszcie udaje się nam połączyć. W słuchawce słyszę jakieś rozmowy i
śpiewy –
Gdzie jesteś?!
- Czekaj, przeczytam. Przy Szpitalnej - udaje mi się zrozumieć tylko tyle. - Obok Mariackiego? – pytam i zaczynam się uśmiechać.
Piotr razem z grupą znajomych świętuje dzisiaj ostatni dzień swojego kawalerstwa
i
zaczynam rozumieć nasze problemy z komunikacją.
- Obok czego?- łatwo nie będzie – myślę.
- Dobra. Nie rozłączaj się i stój w miejscu. Znajdziemy
Cię – to chyba najszybszy sposób by się odszukać w sobotni wieczór na
rynku w
Krakowie.
- Idziemy – mówię do Weroniki i śmieję się – Oni są już załatwieni.
Najprawdopodobniej
są gdzieś na rogu Szpitalnej przy Kościele Mariackim. Tam też idziemy.
Teraz
jest już łatwo. Cały czas mam telefon przy uchu. Przy Placu Mariackim
idziemy
już kierując się na słuch. Rozłączam się, bo słyszę wszystko doskonale
bez
telefonu. Piotrek chyba nawet tego nie zauważył, bo kiedy podchodzimy
cały czas
coś mówi do słuchawki.
- Cześć – witamy się i idziemy do reszty jego znajomych
która miała się przegrupować gdzieś w okolicach pomniku Mickiewicza. Idę
tam i
myślę, że to będzie pamiętna noc.
Zaczynamy
wędrówkę po krakowskich knajpkach. Do jednej nas wpuszczają, do innej
nie. Tam
gdzie wchodzimy całe towarzystwo zaczyna żyć swoim własnym życiem jakby
kierował nimi jakiś wewnętrzny program. Rozbiegają się we wszystkie
strony,
robią szybką inspekcję lokalu, po chwili każdy w innym kącie wygląda tak
jakby
siedział tu już od kilku godzin. Po jakimś czasie jakby wiedzeni
wspólnym
instynktem zbierają się wszyscy razem i wychodzimy szukać kolejnego
lokalu.
Rytuał powtarza się na tyle często, że nigdzie nie siedzimy zbyt długo.
Nie
wiem jak oni to robią. Cały czas widzę ich z kuflami albo kieliszkami w
rękach.
Mi się nie udało zamówić nawet jednego piwa, dawno nie zaliczałem
nocnych
wędrówek po mieście na trzeźwo. To wesołe towarzystwo, więc i zabawa
jest
przyjemna, a brak alkoholu wcale mi nie przeszkadza. O trzeciej w nocy
pierwsza
fala nocnych wędrowców przelewa się i wraca do domów, łatwiej wtedy
znaleźć
stolik przy którym można zasiąść większą grupą. Znajdujemy taki i
zasiadamy
wokół niego. Pojawia się flaszka wódki i kieliszek krążący wśród nas
systemem
ja do ciebie.
- Powiedz swojemu chłopakowi by polał dalej – słyszę jakiś
głos skierowany do Weroniki. Nawet nie zauważyłem, że kolejka stanęła na
mnie.
- To nie jest mój chłopak, jesteśmy tylko znajomymi –
wiem, że oficjalnie tak jest, ale mimo wszystko boli mnie kiedy to słyszę. Boli tym
bardziej, że nie mogę zareagować na spojrzenia czy gesty jakie się przez
cały
wieczór pojawiają.
Wychodzimy.
Całe towarzystwo ma zamiar się bawić do białego rana, my
wracamy.
Idziemy Szewską, potem przez Rynek obok skarbonki, potem wchodzimy w
Grodzką.
Na Placu Dominikańskim Weronika zdejmuje szpilki i dalej idzie boso.
Wszystko
nagle zwolniło, może dlatego, że Grodzka to mniej uczęszczana ulica i
nie widać
tu tylu ludzi. Dochodzimy do Wawelu i skręcamy w Krakowską, tu już ruch
jest
bardzo mały. Niosę jej szpilki, idziemy trzymając się za ręce, potem
obejmuję
ją i idziemy dalej. Rozmawiamy ze sobą, ja cały czas słyszę to co
Weronika
powiedziała jeszcze na rynku. „... bo nie da się ukryć, że coś nas
łączy...”.
Wiem, że ona cały czas walczy z własnymi uczuciami, stara się je jakoś
uporządkować. Uporządkować własne życie, a ja nie jestem łatwym
elementem tej
układanki. Te słowa będę pamiętał zawsze, wiem o tym. Idziemy dalej
skręcając z
Krakowskiej w Dietla przesunięci w całkiem inny świat. W świat w którym
jesteśmy tylko my dwoje, a cała reszta po prostu nie ma znaczenia. Do
domu
wracamy taksówką, wskakujemy kolejno pod prysznic i szybko zasypiamy.
Budzę
się i patrzę na zegarek. Już jedenasta. Weronika jeszcze śpi, tak jak
zawsze ma
lekko rozchylone usta i spokojny oddech. Wstaję, biorę prysznic, ubieram
się.
Niedziele mamy spędzić znów z moją mamą, siostra i szwagier też się
pewnie
zjawią.
Chcę się tak budzić każdego dnia – myślę i idę do kuchni
zrobić śniadanie.
Siedzimy
przy stole. Niedzielny obiad. Ja... rodzinna czarna owca siedzę w
niedziele
przy stole i czuję się tak jakby obok siedziała moja żona. W
wyobraźni widzę jak przez drzwi wbiega mój własny syn, podchodzi do mnie
i
wdrapuje mi się na kolana, a ona głaszcze go po włosach.
- Smacznego – słyszę i wracam do świata. Siostra wnosi kolejne danie. - Smacznego – odpowiadam.
Zrobiło
się już późno. Razem postanawiamy, że zbyt późno na to, by miała wracać
do
siebie sama, to by był nocny kurs pociągiem. Tylko, że jutro ma
spotkanie w
sprawie pracy i nie może czekać do rana, jedziemy więc razem. Kupujemy
bilety i
czekamy na opóźniony już pociąg. Wreszcie wtacza się wolno na peron,
wsiadamy i
szukamy wolnych miejsc, znajdujemy takie i siadamy obok siebie. Jedziemy
rozmawiając ze sobą i z innymi pasażerami. Opóźnienie zwiększa się, ale
jakoś
nie przeszkadza mi to. Wręcz przeciwnie, czuję się świetnie, bo ludzie
biorą
nas za parę. Jesteśmy już blisko, wychodzimy z przedziału i czekamy w
kolejce
do drzwi. Obejmuję ją, dotykam, całuję tak by nikt nie widział. Czuję,
że za
chwilę zwariuję. Chcę się z nią kochać. Teraz, zaraz. Pewien jestem, że
każdy
kto przechodzi obok i popatrzy w moje oczy zobaczy to, a nie chcę by
ktokolwiek widział. Wystarcza mi, że ona to wie. Spuszczam wzrok za każdym razem
kiedy
ktoś obok nas przechodzi. Wreszcie pociąg się zatrzymuje, wysiadamy i
idziemy
na postój taksówek. Jesteśmy
już w mieszkaniu,
obydwoje zmęczeni i spoceni. Chcę się kochać, ale nie chcę by pomyślała,
że tylko na tym mi zależy więc bredzę coś, że nie musimy jeśli tego
nie chce.
Weronika wścieka się i rozkłada materac. Kłócimy się, ja się pakuję i
chcę
wyjść. Nie. Nie chcę, chcę tu zostać, ale znowu nie wiem jak mam
powiedzieć to
co czuję. Kładziemy się wreszcie obok siebie. Ja szczęśliwy, że tu
jestem, ona
zła na mnie, że popsułem wszystko. Zasypiamy. Kiedy odwraca się w moją
stronę i
wtula się we mnie słyszę jak mówi:
- Tomek, jesteś niesamowity – drętwieję i mam ochotę wybiec
z tego mieszkania i nigdy tam nie wracać. Weronika zasypia obejmując mnie, a
ja
wpatruję się w sufit i mam ochotę krzyczeć. Choć wiem, że to nic nie
znaczy i
nawet wiem kto to jest Tomek nie potrafię zasnąć. Pieprzona zazdrość z którą nie potrafię sobie poradzić.
Patrzę
jak budzi się obok mnie i uśmiecha. - Dlaczego mnie w nocy nie przytulałeś? - pyta. Odpowiadam. Śmieje się i wszystko wyjaśnia. Jest dokładnie tak jak
myślałem. Tomek to nasz wspólny znajomy z którym
niedawno
rozmawialiśmy i ta rozmowa utkwiła jej w pamięci. Zastanawiam się tylko
co by
się stało gdybym ja zasypiając wypowiedział nic nie znaczące czyjeś imię...
VI
\/
Delikatnie
rozpięła sukienkę a wiatr głaskał jej włosy
Tańczyła przede
mną jak Ewa, a Bóg krzyczał
Delikatnie
rozpięła sukienkę a wiatr pieścił jej ciało
Zamykałem oczy
chcąc patrzeć
Zamykałem oczy widziałem
To nie ważne że
jestem kim jestem
Nie wybrałem nawet
imienia
Teraz patrzę na
wszystko jak ślepiec
a Bóg płacze
To nie ważne że
jestem kim jestem
i że kiedyś znałem
te słowa
Wszystko ciągle
zmienia się przecież
tylko ona wciąż
roztańczona
Delikatnie rozpina
sukienkę tańczy z wiatrem tango dla dwojga
Już nie widzę... Nie widzę jej
twarzy
A Bóg patrzy
8 styczeń 2012 Staszkówka
Robi się
cieplej. Pogoda na tyle się poprawiła, że na naszej wiejskiej drodze pojawił
się śnieżny pług. Pnie się mozolnie pod górę, zawraca, zjeżdża na dół po to by
nabrać rozpędu i wspina się jeszcze raz. Potężny silnik ryczy i dziwnie nie
pasuje do bajkowego krajobrazu wokół mnie. Nie zmienia to faktu, że drogi stają
się przejezdne i zaczynam myśleć o powrocie do miasta. Biorę łopatę i zaczynam
pracę. Muszę odkopać kilka metrów podjazdu
i podwórka by móc wyjechać. Samochód stoi w stodole. Idę tam i próbuję
odpalić silnik. Tak jak myślałem akumulator jest całkiem rozładowany po kilku
dniach silnych mrozów. Wyciągam go, podłączam do prostownika sprawdzając kilka
razy czy plus łączę z plusem a minus z minusem. Postanawiam wyjechać jutro
wieczorem. W tym czasie posprzątam dom, spuszczę wodę z instalacji, zabezpieczę
okna i drzwi. Czeka mnie dużo pracy bo wszystko będę sprawdzał po kilka razy by
nie zastanawiać się później czy czegoś nie zapomniałem.
- Dzień dobry – słyszę głos
Kazia i odwracam się.
- Dzień dobry- odpowiadam. W ciągu kilku dni połączyło
nas coś czego nie umiem nazwać – Właśnie miałem zamiar zrobić jakieś śniadanie.
Zjesz ze mną?
Kręcę się po
kuchni krojąc chleb, wyciągam masło i wiejską śmietanę którą przyniosła mi
wczoraj pani Helena, sąsiadka z dołu. Robię herbatę dla siebie i dla Kazia,
wszystko zanoszę do pokoju i ustawiam na stole. Siedzimy naprzeciw siebie,
przegryzamy się przez czerstwy już chleb starając się by śmietana lądowała w
naszych ustach a nie na stole. Milczę czekając co powie Kaziu. Nie czekam
długo.
- Mogę o coś zapytać? – czuję,
że to nie będzie łatwe pytanie, uśmiecham się i kiwam głową.
- Czy ona wiedziała co pan
czuł? Powiedział jej pan o tym? – miałem rację. To nie jest łatwe pytanie.
Patrzę mu w oczy, potem w okno
na błękitne niebo, wreszcie na swoje własne odbicie w szybie starego kredensu.
- Nie wiem – cicho odpowiadam.
Nie jestem pewien czy powinienem mówić dalej, bo to już nie zwykła opowieść, to
raczej spowiedź, tylko, że spowiednikiem jest wiejski chłopak a spowiada się
stary człowiek który nawet nie wie czy tego chce.
- Nie wiem – powtarzam już
pewniejszym głosem – Miałem wtedy trzydzieści siedem lat i nie wierzyłem, że
jeszcze będę chciał z kimś żyć. Mieszkałem od dawna sam, i od dawna byłem sam.
Na nic nie czekałem, niczego już się nie spodziewałem. Postanowiłem poszukać
własnego miejsca gdzieś daleko, wyjechać i zerwać kontakty ze wszystkimi.
Zacząć samemu żyć od nowa gdzieś daleko, gdzie nikt by mnie nie znał –
spoglądam na Kazia i widzę, że uważnie słucha każdego słowa – Wtedy nagle
pojawiła się ona. Stała się najlepszym przyjacielem, partnerką, kochanką. Dla
niej zostałem, ona przekonała mnie bym zaczął rozmawiać z bliskimi, ona stała
się częścią mojego życia. Ale chyba nigdy jej tego nie powiedziałem.
Podchodzę do
barku, Kaziowi nalewam kieliszeczek miejscowej nalewki, sobie solidną porcję
wiśniówki. Pewne rzeczy się nie zmieniają. Jeśli ktoś nie nauczył się rozmawiać
w rodzinnym domu, nie nauczy się tego sam.
- Weronika to wyjątkowa kobieta
– zaczynam mówić dalej – Spotkaliśmy się w chwili kiedy obydwoje byliśmy na
życiowych zakrętach. Ona poznała mnie tak jak nikt nigdy wcześniej, a ja...
Widzisz Kaziu, ja się bałem. Rozmawiałem z nią każdego dnia, ale w myślach.
Wtedy było mi łatwo powiedzieć co czuję. Kiedy zaczynałem mówić to samo patrząc
jej w oczy zawsze mówiłem coś innego. Nie potrafiłem jej wytłumaczyć, że jest
dla mnie kimś najważniejszym, że pragnę z nią być, że z nią chcę mieć dzieci, z
nią mieszkać. Że jeśli to niemożliwe chcę zostać w jej życiu jako przyjaciel.
Chciałem być szczery, ale nie potrafiłem, a potem już nie mogłem, bo nie miałem
jak. A nawet jeśli się starałem, nigdy nie umiałem powiedzieć tego wprost i
pojawiały się nieporozumienia. Zawsze jej zazdrościłem, że potrafi tak zgrabnie
formułować zdania i mówić wprost. Ja się tego nie nauczyłem nigdy. Nigdy jej
nie przeprosiłem, że wtedy gdy mnie potrzebowała, mnie nie było. Że uciekałem
od rozmowy, bo nie wiedziałem co powiedzieć.
- Bardzo pan ją kochał – mówi
Kaziu, choć ledwie słyszę jego głos
- Tak, bardzo. Po raz pierwszy
w życiu – by ukryć zdenerwowanie bawię się szklaneczką wiśniówki,
wreszcie
wlewam w siebie całą zawartość.
- Bardzo, choć czasami mnie
denerwowała – niech ta spowiedź będzie pełna – Zawsze twierdziła, że ma
rację.
I miała w dziewięciu przypadkach na dziesięć, ale potrafiła nie
dostrzegać tych najbardziej oczywistych spraw lub mylić się w ich
ocenie. A jak już coś zdecydowała nie było szans na zmianę tej decyzji
choćby nie wiem jak była głupią. Zawsze mówiła, że coś jest czarne
albo białe, ja widziałem wszystkie odcienie szarości. Czasami wyciągała z
moich
słów coś czego nie miałem nawet na myśli i nie pozwalała sobie tego
wytłumaczyć. A nawet jeśli pozwalała, to ja chcąc wyjaśnić komplikowałem
wszystko jeszcze bardziej. Zawsze ją akceptowałem taką jaką jest. Nawet
wtedy
gdy się zmieniła, kiedy nie wiedziałem co się dzieje w jej życiu.
- Nie Kaziu, nigdy jej nie
powiedziałem, nie umiałem. I nie wiem czy wiedziała kim dla mnie jest. Sądzę,
że patrząc czasami na moje zachowanie uważała, że mam na jej punkcie obsesję.
Kaziu patrzy
na mnie. Zastanawiam się jak wyglądam. Stary człowiek snujący swoją opowieść w
odcinkach. Zarośnięty, zgarbiony, z przygaszonym już przez czas wzrokiem. Kim
dla niego jestem?
Siedzimy
jeszcze kilka minut. Opowiadam mu o muzyce która zawsze była dla mnie ważna,
pokazuję stare płyty i książki. Dla niego jest to jak wycieczka po skansenie z
żywymi eksponatami. Dla mnie wycieczka w przeszłość do chwil zapisanych tylko w
pamięci. Mówię mu, że choć nie mam na to ochoty jutro wracam do miasta.
Umawiamy się, że wieczorem przyjdzie pomóc mi podłączyć akumulator do samochodu
i pomoże się spakować. Chcę zabrać ze sobą parę staroci i rozdać znajomym jako
prezenty.
- No to do wieczora – krzyczę
za nim gdy już wychodzi na drogę. Odwraca się i macha do mnie. Patrzę jak znika
za zakrętem i zamykam drzwi. Najwyższy czas zacząć się pakować.
/\
Znów
siedzę w pociągu. Weronika przeprowadziła się i jadę zobaczyć jej nowe
gniazdko. Jak zwykle jadę w nocy. Staram się słuchać muzyki płynącej ze
słuchawek, ale słowa płyną gdzieś obok mnie. Myślę o kilku ostatnich tygodniach
i wczorajszej rozmowie...
Coś
się popsuło. Nie rozmawiamy ze sobą tak często jak kiedyś, a kiedy już
rozmawiamy kończy się to kłótnią i wzajemnymi żalami. Słyszę wymówki których
nie rozumiem, pretensje które rozumiem jeszcze mniej, często nie wiem co
powiedzieć by nie prowokować kolejnej kłótni. Nie mówię więc nic, tylko milczę
i czuję jak ją tracę. Wiem, że powinienem coś zrobić, coś powiedzieć, ale już
dawno się poddałem i to Weronika decyduje kiedy będziemy rozmawiać, czy się
spotkamy, a jeśli tak to gdzie. To chyba nie jest dobre rozwiązanie, ale boję
się, że ją stracę, więc nie robię nic. I sam wiem, że to idiotyczne. Często
piszę do niej maile. Kiedy nie mogę porozmawiać, kiedy nie ma dla mnie czasu
siadam przed klawiaturą i piszę. Tłumaczę sobie, że to błąd, ale słowa same się
układają w kolejne zdania. Czytam je później, zastanawiam się czy wysłać,
dochodzę do wniosku, że lepiej nie, i wysyłam. Za godzinę czytam to co
wysłałem, wiem, że zrobiłem błąd, ale jest już za późno. I tak w kółko, istny zwariowany kołowrotek. Boję
się, że jeśli nie będę się odzywał pomyśli, że mi na niej nie zależy, więc
znowu piszę, znowu wiem, że nie powinienem, i znowu wysyłam. Piszę coraz
dłuższe wiadomości. Staram się w nich powiedzieć co czuję, ale nie umiem.
Czasami wycieka z tych wiadomości mój żal do świata który się na mnie uwziął.
Moja złość zjada mnie powoli, przeradza się w pretensje, w poczucie braku
zrozumienia, upokorzenia. Podświadomie wszystko to wiem i chwilami dociera do
mnie, że chyba się pogubiłem sam ze sobą, że robię coś czego robić nie
powinienem. Ale strach i niezrozumienie są silniejsze, więc piszę dalej. Coraz
dłuższe maile pozostające bez odpowiedzi. To tylko potęguje mój strach i złość.
Wiem, że znalazłem się w jakimś zaklętym kole z którego nie umiem się wyrwać. W
tych chwilach rozsądku jakie mi się zdarzają wiem, że wszystko niszczę, ale te
chwile trwają zbyt krótko by coś zmienić.
Kiedy
rozmawialiśmy wczoraj Weronika powiedziała, że tęskni, że chce się przytulić,
choć na razie tylko do przyjaciela. To wystarcza, choć wiem, że pragnę o wiele
więcej. Wystarczy mi wszystko, byle tylko była w moim życiu.
Czekam
na autobus. Czuję się szczęśliwy, wszystko gdzieś odpływa i przestaje dotyczyć
mnie. Jestem tutaj i tylko to się dla mnie liczy a cała reszta pozostaje jedynie jakimś krzywym odbiciem rzeczywistości.
Jemy
wspólnie kolację. Masa kanapek z żółtym serem, wędliną i pomidorem. Nie wiem
jak, ale wciskam to wszystko w siebie. Siadam wygodnie a Weronika kładzie się
opierając głowę na moich kolanach. Bawię się jej włosami, rozmawiamy i żartujemy.
Jest tak jakbym nigdy stąd nie wyjeżdżał . Zasypiamy na łyżeczkę, tak jak
lubię. Co chwilę budzę się i patrzę na nią śpiącą obok. Nie mam ochoty spać,
chcę się patrzeć i wtulać w nią, w zapach jej ciała i włosów. Rano
Weronika ubiera się i idzie na uczelnie, potem do pracy. Zostaję w domu sam
zastanawiając się co mam ze sobą zrobić. Czuję się tak, jakbym czekał na żonę i
był w naszym własnym, wspólnym mieszkaniu. Zabieram się za naprawianie
zatrzaśniętych drzwi do pokoju. Mechanizm zamka rozpadł się na kawałki i muszę
go jakoś wyciągnąć ze środka. Nie jest to takie łatwe posiadając jedynie wielki
młotek i jeden wkrętak który na dodatek nie pasuje. Wyciągam szybę, staram się
wybić ten nieszczęsny zamek, ale siedzi zapieczony na amen. Bez narzędzi się tego
zrobić nie da. Ubieram się i idę na poszukiwania jakiegoś budowlanego sklepu.
Potrzebuję trochę gwoździ, mały młotek, dwa wkrętaki i klej. Znajduję wszystko
oprócz kleju i gwoździ, a jedno i drugie będzie na pewno potrzebne by poskładać
w całość te wszystkie porozbijane części. Wracam i wybijam zamek, choć trwa to
zdecydowanie dłużej niż zakładałem, a chcę skończyć przed jej powrotem.
Sam się z siebie śmieję, bo czuję się wspaniale. Wiem, że to może przesada, że
nie powinienem nic samowolnie dotykać, ale chcę coś zrobić, coś od siebie dać.
Mimo chęci, nie udaje mi się. Szyba stoi w przedpokoju, drzwi działają, ale
efektu nie ma. Mam nadzieję, że ten nieszczęsny klej gdzieś jutro kupię.
Wieczorem
wraca Weronika. Widzę, że jest wściekła i czuję, że ma to jakiś związek z moim
telefonem do niej i smsami które słałem informując o tym co robię. Ale tak się
cieszyłem z tych kilku godzin kiedy czułem się tak jakbym miał rodzinę, że nie
potrafiłem się powstrzymać. Kolację jemy w milczeniu, czekam tylko na wybuch.
Nie umiem sobie radzić z cudzą agresją, więc sam się zaczynam nakręcać. Weronika nie
wytrzymuje, krzyczy na mnie, ja nie wiem co się dzieje, nie rozumiem. Atakowany
sam zaczynam atakować. Zaczynamy się kłócić tak jak chyba nigdy wcześniej.
Obydwoje tracimy panowanie nad sobą, mówimy wszystko by się nawzajem zranić.
Staram się zrozumieć, ale nie potrafię. Tracę kontrolę nad samym sobą, teraz
żyją tylko moje emocje, ja jestem obok i przyglądam się samemu sobie nie
wierząc, że to robię. Pakuję się, ubieram, jestem wściekły. Nie zrobiłem nic
złego, chciałem tylko pomóc. Wychodzę trzaskając drzwiami.
Czekam
na windę i na to by mnie zatrzymała. Nie chcę przeprosin, nawet nie wiem za co
by mnie miała przepraszać, nie wiem o co się pokłóciliśmy. Wyłączam telefon,
trzęsę się cały, nie potrafię sobie radzić sam ze sobą kiedy dopada mnie taka
wściekłość. Wiem o tym. Dlatego tak rzadko doprowadzam się do takiego stanu, bo
wiem, że wtedy nie myślę racjonalnie, że rządzą mną emocje a nie rozsądek. Na
dworze otrzeźwia mnie zimny wiatr, włączam telefon i chcę zadzwonić. Nie umiem.
Chodzę tam i z powrotem ściskając słuchawkę i odpalając papierosa od papierosa.
- Popatrz do góry – to dzwoni Weronika. Patrzę w górę i
widzę jak siedzi na parapecie dziewiątego piętra. Chcę coś odpowiedzieć, ale
już jej nie ma, rozłączyła się.
Dzwonię,
ale nie odbiera. Piszę, ale nie odpisuje. Za to cały czas widzę jak siedzi na
tym pieprzonym parapecie. Kiedy udaje mi się wreszcie dodzwonić staram się
przeprosić, porozmawiać, zrobić cokolwiek. Odpowiada mi cisza lub wiązanka
przekleństw. Łzy mieszają mi się z kroplami deszczu który zaczął padać kiedy
słyszę.
- Zostaw mnie w spokoju, właśnie pokazałeś na co cię stać.
Wiem tylko tyle, że świat mi się zawalił, że wcale nie
chciałem wyjść, że chcę wrócić, zapomnieć o wszystkim i na kolanach błagać o
wybaczenie choć nawet nie wiem czy jest jakaś wina. Powinienem umieć nad sobą panować.
Udaje
mi się wejść do bloku. Jadę na dziewiąte piętro i pukam do drzwi. Wiem, że tam
jest i że nie będzie chciała mnie wpuścić. Wysyłam smsa, że siedzę na schodach
i się z nich nie ruszę aż mnie wpuści. Mijają minuty które wydają mi się
godzinami. Być może spędzę tą noc na klatce, wiem, że nie odejdę. Drzwi się
otwierają i wchodzę do środka. Patrzymy na siebie. Weronika nadal wściekła, ja
przerażony. Ona siedzi w jednym pokoju, ja w drugim. Układam się w kącie do
spania kiedy wchodzi i mnie woła. Idę. Na łóżku dwie kołdry, dwie poduszki.
Zasypiamy obok siebie nic sobie nie wyjaśniając, cały czas to emocje, a nie my sami
kierujemy tym co robimy i mówimy.
Nie
śpię. A raczej zasypiam i budzę się. Chcę ją przytulić, przeprosić, ale wiem,
że teraz nie zniesie mojego dotyku. Leżymy obok siebie podzieleni czymś
niewidzialnym, ale bardzo realnym. Nawet nie wiem czy śpi. Jeśli nie, to
perfekcyjnie udaje. Nawet nie mam zamiaru sprawdzać, wiem, że przesadziłem, że
straciłem kontrolę. Może kiedy się obudzimy postaram się jej to jakoś
wytłumaczyć.
Rano
cicho wstaję i ubieram się. Nie śpi, słyszę jak mówi.
- Gdzie idziesz?
- Po gwoździe i ten nieszczęsny klej. Może gdzieś znajdę
sklep. Nie zostawię cię tak z tymi drzwiami.
- Zostań – mówi, a ja posłusznie wracam do łóżka. Staram
się ją objąć, choć strasznie się boję, boję się, że mnie wyrzuci i odepchnie.
Choć
obydwoje czujemy, że stało się coś złego i staramy się o tym porozmawiać, cały
czas jest między nami dużo niepotrzebnych, wczorajszych słów. Naprawiam te
nieszczęsne drzwi i wychodzimy. Weronika do pracy, ja na dworzec. Odprowadzam
ją , całuję w policzek, odwracam się i patrzę jak wchodzi do budynku. Mam
moralnego kaca, czuję się źle i prawdę mówiąc dalej nie do końca rozumiem o co
się posprzeczaliśmy. Odpycham te myśli od siebie, staram się zapomnieć i już do
tego nie wracać. Kupuję bilet, wsiadam do pociągu i zasypiam. Budzę się w
Krakowie. Sprawdzam, czy przypadkiem nie dzwoniła. Nie. Nie dzwoniła i nie
pisała. Tak samo było następnego dnia. I następnego...
Hm... w szóstej części podoba mi się jak opisujesz męski punkt widzenia, emocje zagubionego, zakochanego mężczyzny, który nie bardzo radzi sobie z własną niedojrzałością, z cała sytuacja w jakiej się znalazł i nawet z drzwiami sobie nie radzi... To jest bardzo wiarygodne :). Nie załapałam tego wątku, o parapecie. Siedziała na parapecie od wewnątrz mieszkania, czy od zewnątrz ? Mniej wiarygodnym jest dla mnie ten wiek bohaterów. Skoro główny bohater, w trakcie tych wydarzeń, ma 37 lat a Weronika, jest 17 lat młodsza ( chyba , że znowu coś pokręciłam) To ona jest dziewczyną, nie kobietą... skąd w niej taka dojrzałość, to mi troszeczkę nie gra. Bo wiesz ja mam 21 letnią córkę ha ha ha, oj dziewczę moje to jeszcze jest podlotek, więc może dlatego się czepiam. Biegnę dalej... poczytać.
IV część ciut przegadana ,jak dla mnie. Za dużo opisów, za dużo nowych osób, to spotkanie rodzinne jakieś dziwne.... hm i ta scena miłosna. Tak jak bardzo podobał mi się jej przebieg, jak fajnie, emocjonalnie mnie jako czytelniczkę przez nią przeprowadziłeś , tak końcówka! Na litość kobieta nigdy nie pyta jak było.... A odpowiedź, "to było jak tsunami " - Krzyś, zgubił się gdzieś ten subtelny obraz jaki stworzyłeś w pierwszej części opisu. Tylko ja Cie proszę Ty mnie dobrze zrozum, ja nie jestem żadnym literackim krytykiem, ja tylko piszę co czuję po przeczytaniu tekstu. Tak po kobiecemu, oczywiście. Nie obraź się na mnie. Piątą zacznę jutro.
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze. [ Rejestracja | Wejdź ]