Ostatnio dodane [ proza ]

stajenny. część piąta. [J. P.]
stajenny. część czwarta [J. P.]
stajenny. część trzecia [J. P.]
stajenny. część druga [J. P.]
stajenny. część pierwsza [J. P.]
samotna plaża [J P.]

Ostatnio dodane [ poezja ]

żonglerka [A. S.]
niepokorna [A. S.]
nostalgia [A. S.]
ludzki los [E. J.]
o ponownym znajdowaniu sensu [J. W.]
posłuchaj miły [A. S.]
gumisie [U. P.]
o zwyczajności [S. P.]
cicho sza... [A. S.]
noworoczne szaleństwo [M. K.]
za późno [A. P.]
prośba [I. N.]
gdzie jesteś [M. K.]
twoje oczy [M. K.]
zostałem dziadkiem [J. P.]
uparcie i skrycie [A. S.]
za późno na żal [M. K.]
list [M. K.]
polowanie [M. K.]
czyściec mój [M. K.]
ostatnia decyzja [M. K.]
własny dom [M. K.]
zawiodłeś [M. K.]
prawdziwa [U.P.]
majtki [M. B.]
je suis [M. B.]
samotność [M. F.]
przyspieszam kroku [A. S.]
zakochanie ? [A. S.]
czy już czas [J. W.]


wszystkie dodane ostatnio, a
nie uwzględnione tutaj teksty
dostępne są w archiwum


Warto przeczytać
-
-
-
-
-
-


Dźwiękiem zaplątani

Anna Łotysz
zwierzenia drewnianej róży


Krzysiek Banita Kargól
na śmierć mnie skazano

Krzysiek Banita Kargól
ostatni spacer


więcej zaplątanych w czytane i śpiewane słowa dźwięków pojawi się wkrótce w osobnej zakładce.


Ogółem online: 1
Gości: 1
Użytkowników: 0



Formularz logowania


Witaj, Gość · RSS 2024-03-29, 06:51
Główna » Artykuły » Prozą pisane

Biały Gawron część V/ VI


Biały Gawron
Krzysztof Banita Kargól

V


\/
Boję się. Czasem jedno słowo, jeden gest mogą zmienić czyjeś życie. Boję się, że znów odejdziesz, a ja znów stracę powód by żyć. Chcę byś została na swoich własnych warunkach. Cholera, coraz więcej do mnie dociera, wszystko co zrobiłem źle, wszystko za co chcę Cię przeprosić. Nie wiem, czy dasz mi taką szansę. Chciałem już kilka razy powiedzieć Ci, że zrozumiałem. Chciałem, chcę się zapytać o kilka rzeczy choć wiem, że to czego ja chcę nie jest aż takie teraz ważne. Ważne jest to, by się to Twoje pokręcone życie wreszcie poukładało. Proszę o to Boga, proszę by mi podpowiedział co mam zrobić by Ci pomóc. I boję się, że znowu powiem coś co sprawi, że odejdziesz. Wiem, nie jesteśmy razem. Wiem, że to co jest teraz niczego nie zmienia. Chcę Ci powiedzieć, że Cię kocham i chcę z Tobą być, ale mogę też być zwykłym przyjacielem. Wszystko co zechcesz. I pewnie nie powiem nic. Bo nie wiem jak, bo się boję.

15 luty2012 roku, Kraków

- Co powiedziała? - Kaziu patrzy na mnie trochę podejrzliwie.
- Powiedziała, żeby Weronika założyła sexowną bieliznę i wskoczyła mi do łóżka - nie wiem czy nie przesadziłem z tym opowiadaniem, no ale w końcu nie ma się co oszukiwać. Kaziu na pewno okres niewinności młodzieńczej ma już za sobą.
- Ale kto to był? - faktycznie go wciągnęły te moje wspominki.
- Nie wiem - zbieram szklanki ze stołu i idę do kuchni - Nie wiem kto dzwonił ani po co. Może ktoś chciał mi zrobić głupi kawał albo z premedytacją starał się mi zaszkodzić.
Wyciągam z barku miejscową nalewkę i dwa małe kieliszki. Nalewam i patrzę pod światło na krwistoczerwony płyn.
- Mama chyba nie będzie miała nic przeciw – podaję mu kieliszek, a sam biorę drugi – ale lepiej nic jej nie mówić – dodaję uśmiechając się.
- Nie wiem kto to był.- powtarzam zamyślony -  Myślałem, że to moja znajoma która sobie uroiła, że łączy ją ze mną coś więcej niż znajomość, ale sprawdziłem to i wiem, że to nie ona. Starałem się dowiedzieć kto to był rozmawiając z większością swoich znajomych, ale też nic to nie dało. Pomyślałem nawet, że to może faktycznie jakaś urzędniczka która się zdenerwowała ostrym tonem Weroniki i tak zareagowała. Tylko, że ten numer telefonu był nieewidencjonowany, więc nie było możliwości, by taka pani konsultant znała moje imię czy nazwisko. Ktoś zrobił mi wyjątkowo głupi kawał.
- Jak zareagowała?
- A jak myślisz? – chowam nalewkę do barku – Jednego dnia czyta maila, drugiego odbiera telefon od jakiejś kobiety. Wściekła się. W ciągu kilkunastu godzin straciła do mnie zaufanie. Starałem się jakoś to wszystko wytłumaczyć. Mówiłem, że nie wiem kto i dlaczego dzwonił.
- Uwierzyła?
- Myślałem, że tak. Wróciłem do siebie zapominając o całej sprawie. Była dla mnie tylko głupim żartem kogoś o wypaczonym poczuciu humoru.
Przecieram oczy walcząc z tamtymi wspomnieniami. Zrobiło się późno, a ja czuję się zmęczony całym dniem. Wycieczka do lasu, wycieczka w przeszłość. Jedno i drugie nadszarpnęło moje już i tak słabe zdrowie.
- Wystarczy na dzisiaj – mówię – zmykaj do domu. Staruszek ma teraz ochotę pobyć trochę sam.
Kaziu wstaje, szybko się ubiera i stojąc już w drzwiach pyta.
- A Paweł?
- Rozstali się. Starałem się nie wtrącać choć nie wiem czy mi się to udało. A może wtrącałem się za słabo. Nie pomogłem jej przez to przejść, nigdy nie wyszedłem poza swoje „to nie twoja wina”, a powinienem. No już, zmykaj.
Stojąc już na dworze, po kolana w śniegu poprawia czapkę która uparcie zsuwa mu się na oczy. Nie odwraca się nawet, ale słyszę jak mówi cicho.
- Ale to chyba nie koniec?
- Nie Kaziu, to dopiero początek – mówię równie cicho jak on.
Rozpalam na noc w piecu doceniając uroki centralnego ogrzewania którego nigdy nie chciałem tu zakładać. Po godzinie dokładania drewna piec jest gorący i mogę się rozebrać. Pod kołdrą zwijam się w kłębek i wsłuchuję w ciszę. To zabawne, ale cisza potrafi brzmieć. Ta cisza koi i usypia, choć kiedyś raniła i krzyczała. Zamykam oczy i staram się zasnąć. Pod powiekami przesuwają mi się dawno nie widziane twarze i miejsca. Zapadam się w sen pełen obrazów, zapachów i uczuć...
***
... Jest ciemno. Jedyne światło które dociera przez okno to światło gasnącego miasta. Przesuwa się po ścianach i suficie smugami samochodowych reflektorów, miejskiej sygnalizacji czy kogutów karetek. Jest cicho na tyle na ile cicho może być w mieście które tak naprawdę nigdy nie zasypia. Leżymy obok siebie wsłuchani w tą ciszę i w siebie nawzajem. Nie rozmawiamy, nie ma po co używać słów, ta cisza nam wystarcza. Wyciągam rękę i delikatnie dotykam jej dłoni, ramienia, karku. Wędruję dalej muskając opuszkami palców oczy, uszy, pociągam za włosy. Czuję jak poddaje się mojemu dotykowi, powoli odpręża. Zachęcony przesuwam dłońmi po plecach. Dotykam ud i kolan. Cały czas delikatnie i spokojnie. Przysuwam się i całuję ją w usta. Długo, namiętnie i głęboko. Odwzajemnia pocałunek, czuję jak moje ciało budzi się, a w gardle wysycha na wiór. Całuję jej policzki, kark, delikatnie szarpię zębami uszy bawiąc się nimi i pieszcząc. Czuję jak jej ciało powoli zaczyna się budzić. Całuję piersi i nabrzmiałe sutki. Mruczy jak kotka i uśmiecha się do mnie. Patrzę w jej lekko zamglone oczy i wiem, że moje wyglądają tak samo. Jej ciało ożywa powoli a potem eksploduje żywiołem który wgniata mnie w materac. Czuję ją na sobie i poddaję się każdemu ruchowi, każdej pieszczocie. Słucham jej głosu który szepta, pieści mnie dźwiękiem by za chwilę przerodzić się w krzyk który już nie pieści, tylko daje rozkosz. Nie istnieję, nie ma mnie, jesteśmy tylko my i nasze złączone ciała. Oddechy stają się szybsze, patrzymy sobie w oczy cały czas mówiąc coś do siebie. Moje dłonie na jej piersiach, jej włosy na mojej twarzy. Szaleństwo spełnienia. Opadamy obok siebie starając się odzyskać oddech.
- Jak było? – słyszę jej szept.
- Jak było? – powtarzam szukając odpowiedniego słowa – To było jak tsunami...
***
/\
Pociąg toczy się leniwie po rozsypujących się torach. Remonty, modernizacje infrastruktury, kolejne spółki mnożące się i dzielące na kolejne przedsiębiorstwa. Efekt jest piorunujący. Opóźnienia są rekordowe w historii a jakość usług spada w zastraszającym tempie. Tak przynajmniej jest u nas, na południu. To nocny kurs, świetlówka zalewa cały przedział i siedzących w nim ludzi trupim odcieniem bieli od którego po chwili zaczynają łzawić oczy. Siedzę przy oknie opierając się o nadłamany stolik i przyglądam przesuwającemu się za oknami krajobrazowi. To był szalony weekend przypominający sinusoidę. Od radości i śmiechu po łzy, przerażenie i tabletki uspokajające. Teraz na spokojnie staram się jakoś poskładać wszystko w logiczną całość, głównie ten zagadkowy telefon, nie wiem komu może zależeć by mi skomplikować życie. Cieszę się tylko, że wytłumaczyłem to Weronice bo panicznie się bałem, że wszystko się rozsypie z tak idiotycznego powodu jak czyjś głupi żart. Myślę o tym co mnie łączy z Weroniką. Ona na każdym kroku zaznacza, że nie jesteśmy razem, że łączy nas jedynie zwykła znajomość, że nic mi nie może obiecać. Rozumiem ją, choć chcę to widzieć inaczej. Zastanawiam się czy powinienem jej o tym powiedzieć. Problem tkwi w tym, że boję się takiej rozmowy, boję się, że wtedy ją stracę. No i milczę. Kilka tygodni temu byłem pewien, że pozostanę na zawsze sam nie wpuszczając za mury które zbudowałem wokół siebie nikogo. Teraz te mury leżą w gruzach a w moim życiu pojawiła się kobieta którą wyobrażam sobie jako żonę i matkę moich dzieci. Coś takiego czuję po raz pierwszy w życiu i to mnie przeraża.
Po czterech godzinach pociąg wtacza się na krakowski dworzec. Walczę z zacinającymi się drzwiami, mam jakąś fobię. Boję się, że nie zdążę tych upartych drzwi otworzyć i pojadę dalej zamiast wysiąść. Mam też inne dziwactwa. Boję się ryb, kur ( zawsze mi się wydaje, że przypatrują się konspiracyjnie jak by mnie tu dziobnąć ), za to uwielbiam pająki.
Wsiadam w autobus, na stacji benzynowej kupuję colę, piwo i idę do domu. Cisza mnie przytłacza, a kiedy się kładę do łóżka czuję obok siebie jedynie puste miejsce. Cały dobry nastrój poszedł w diabły, idę spać.
Rano wstaję i pędzę do pracy. Nic specjalnego, ale jakoś zarabiać trzeba. Firma nie działa najlepiej, chyba nie nadaję się na przebojowego przedsiębiorcę, ale te myśli zostawiam tylko dla siebie. Dzień mija powoli, co chwilę sprawdzam, czy przypadkiem nie dzwonił telefon. Nie zawsze mogę odebrać, czasami nawet nie słyszę, że dzwoni kiedy jest zbyt głośno. Wieczorem siedzę przed telewizorem i oglądam jakiś stary film. Nie muszę się skupiać, bo fabuła tego nie wymaga, zresztą i tak znam ją na pamięć. Jest dwudziesta kiedy postanawiam się odezwać. Przez cały dzień Weronika milczy i zaczynam się martwić, ale nie chcę dzwonić. Nie chcę się narzucać. Wysyłam tylko jakiegoś smsa i kładę się spać.
Idę na obiad do mamy. Przyjechała jej siostra więc może będą słynne cioteczkowe pierogi. Albo gołąbki. Gdyby ktoś wymyślił nową dyscyplinę pod tytułem "najlepszy farsz" cioteczka by zdobyła pierwsze miejsce. Idę z mocnym postanowieniem oznajmienia czegoś mamie. Nie chcę tego ukrywać, chcę się tym podzielić, a na razie powiedziałem tylko siostrze na jej weselu. Chyba się trochę zdziwiła, choć z drugiej strony może nawet tego nie pamięta. Miała na głowie inne sprawy niż wyznania starszego brata. Dzisiaj będzie to o tyle dziwne dla wszystkich, że nigdy wcześniej tego nie robiłem. W rodzinnym domu nigdy nie poruszało się na forum poważnych życiowych tematów, dlatego tak często nie potrafię mówić o własnych uczuciach.
- Ciociu, Mamo, chodźcie na chwilę – zapraszam je obie trzęsąc się jak osika – Chcę wam coś ważnego powiedzieć.
Głos mi się załamuje i choć od rana ćwiczyłem tą przemowę teraz nie pamiętam ani jednego słowa. Szlag. Chłopie, pozbieraj się jakoś – myślę i spoglądam w oczy tych dwóch ważnych dla mnie kobiet. To nie pomaga. Staję przy drzwiach na balkon jakbym szukał drogi ucieczki, zapalam papierosa i połowę wciągam za jednym pociągnięciem. Boże – one już wiedzą, że to coś ważnego, bo ja się tak normalnie nie zachowuję.
- Aśka już wie, powiedziałem jej na weselu. Nie powinienem tam być sam, ale byłem, bo nie chciałem w ostatniej chwili robić zamieszania choć było to z mojej strony idiotyczne. Zakochałem się. Nie planowałem tego, po prostu się stało. Nie wiem czy potrwa to kilka tygodni, miesięcy czy lat, ale tak właśnie jest. Ma na imię Weronika i jest ode mnie młodsza o kilkanaście lat. Mam nadzieję mamo, że Ci to nie przeszkadza i ją zaakceptujesz – wyrzucam z siebie i wiem że odpowiedź może być tylko jedna. Gdyby była inna wyszedłbym i może już nigdy nie wrócił.
Wracam do siebie. Dla każdego by to było normalne i łatwe. Dla mnie powiedzenie tych kilku zdań było jak egzamin dojrzałości. Biorę telefon, chcę zadzwonić i powiedzieć, że jestem szczęśliwy, że moja rodzina wie i cieszy się razem ze mną. Patrzę na wyświetlacz, wybieram numer, i kasuję połączenie. Weronika milczy od dwóch dni, a ja zaczynam powoli wariować.

\/
Dlaczego mam w Niego wierzyć? W Jego dobroć? W Jego miłość? Wszystko ma mieć swój ukryty cel? Co z tego do kurwy nędzy, że się staram, jestem jakimś królikiem doświadczalnym? A może to jakiś test na wytrzymałość? Siostro, wierzę, że życie się nie kończy tak od razu, ale nie potrafię uwierzyć w Twojego Boga. Zrobiłem w życiu sporo złego i zapłaciłem za to. Teraz płacę jakiś kredyt? Wybacz, że czasem jestem opryskliwy, może dlatego, że Ty potrafisz Go zrozumieć, ja nie. Ja nie chcę rozumieć kogoś kto rani i tworzy piekło na ziemi. Wiem, wolna wola itd. Chciałbym po prostu zasnąć i się nie obudzić, ale się budzę. Przynajmniej wtedy kiedy zasnąć mi się uda. Siostro, nie umiem rozmawiać, u nas w domu nigdy się tego nie robiło, ale mogę napisać. Masz wspaniałego męża, możesz mieć cudowną rodzinę, nie spieprz tego. I nigdy mi nie mów już nic o Twoim Bogu.

31 marzec 2012 roku, Kraków

Otwieram oczy i kulę się z zimna. Przez noc piec ostygł i nie mam ochoty wystawiać spod kołdry nawet nosa. Będę musiał, bo natura wzywa, ale jeszcze nie teraz. Leże wpatrzony w sufit i liczę pęknięcia jakie się pojawiły. Wszystko co stare z czasem pokrywa się siecią zmarszczek, stary dom też. Wolę myśleć o czasach gdy tych zmarszczek było mniej a proste czynności nie sprawiały tylu kłopotów. Więc myślę...
Nie wiem dlaczego tak było. Zawsze kiedy się spotykaliśmy przenosiliśmy się w jakiś inny świat, kochaliśmy się, rozmawialiśmy, kłóciliśmy się. I zawsze kiedy wracaliśmy do swoich własnych światów zapadała cisza. Pamiętam. Czekałem na każdy telefon, każdą rozmowę. Zamiast samemu się odezwać. A jeśli już się odzywałem, to chowałem się za jakimiś słowami które tak naprawdę nic nie znaczyły. Nie chciałem jej stracić. I traciłem. Cisza trwała kilka dni, ja nie wytrzymywałem. Słałem smsy które miały powiedzieć co czuję, a mówiły coś zupełnie innego. Ja przestawałem rozumieć ją, a ona mnie. Mimo to cały czas coś nas do siebie przyciągało. Nie wszystkie rozmowy były miłe. Często nie wiedziałem co się właściwie dzieje i dlaczego pojawia się agresja, dlaczego nawzajem się raniliśmy. Czasem robiliśmy to celowo, a czasem ja nie wiedziałem, że ranię ją, ona nie miała pojęcia, że rani mnie. I cały czas nie umiałem porozmawiać, bałem się. Zresztą nie zawsze było to możliwe, bo rozmowa kończyła się nagle, rzuceniem słuchawki w kąt. Mimo to kochaliśmy się. Ja ją, a ona mnie. I bardzo chciałem ją zaprosić do rodzinnego do domu, do mojej rodziny...
/\

Jest piątkowy wieczór. Stoję pod prysznicem a gorąca woda obmywa moje nagie ciało. Wystawiam twarz pod gorący strumień, odwracam się i woda spływa po moich plecach. Kręcę się tak jeszcze przez chwilę chlapiąc po całej łazience. Zakręcam kran, wycieram się i okręcam ręcznikiem. Wychodzę do kuchni napić się czegoś zimnego bo serce po tej kąpieli bije zbyt szybko i nie mogę złapać tchu. Golę się, skrapiam wodą toaletową i ubieram. Jestem gotowy do wyjścia. Patrzę w lustro, potem na zegarek. Mam jeszcze godzinę czasu, więc zdążę bez problemu. Wychodzę, przekręcam klucz w zamku i jadę na dworzec. Denerwuję się by wszystko wypadło dobrze, by nikt na nikogo krzywo nie popatrzył, nie powiedział jakiegoś głupiego nieprzemyślanego słowa. Moja mama jest w końcu mistrzynią jeśli chodzi o słowne gafy, ja zadowalam się drugim miejscem.
Na dworzec docieram kilka minut przed przyjazdem pociągu. Idę na peron i z pozornym spokojem czekam na Weronikę. Dzisiaj ma poznać moją rodzinę i wiem, że jest to dla niej stresujące przeżycie. Witamy się, całujemy na powitanie. Weronika nawet nie kryje zdenerwowania. Taszczy ze sobą wielką torbę, zastanawiam się co kobieta może ze sobą zabrać na dwudniową wycieczkę. Cokolwiek to jest, jest ciężkie – myślę kiedy idziemy na przystanek. W tramwaju siadamy obok siebie. Na przemian żartujemy i rozmawiamy poważnie. Im jesteśmy bliżej celu tym Weronika denerwuje się bardziej. Ja też, choć mam nadzieję, że tego nie widzi. Trzymam ją za rękę i staram się jakoś uspokoić.
Kiedy stajemy pod drzwiami mieszkania obydwoje głęboko oddychamy i przekraczamy próg jakbyśmy wchodzili do jakiegoś nowego, nieznanego świata. Pierwsze co widzę, to siedzących w kuchni siostrę ze szwagrem, i schowaną gdzieś w kącie mamę. Następuje ogólna wymiana uprzejmości, ja nie mogę powstrzymać śmiechu, muszę choć na kilka chwil wyjść. Idę do łazienki, staję przed lustrem i cicho się śmieję. Już wiem, że wszystko będzie w porządku i niepotrzebnie się bałem. Wracam szybko bo wiem, że Weronika na pewno nie czuje się aż tak swobodnie jak ja. Zastanawiam się czy wie, że mama najprawdopodobniej zadzwoniła do mojej siostry i poprosiła ją o przyjście. Też się bała. Baliśmy się wszyscy choć zupełnie nie było czego. Siostra robi nam po herbacie, jemy szybką kolację i idziemy spać. Nie wiem jak inni, ale ja mam dosyć wrażeń jak na jeden dzień.
Jemy śniadanie siedząc w kuchni. Weronika upiera się, że dzisiaj to ona zrobi obiad. Nie protestuję ani ja, ani nikt inny, choć to sytuacja dziwna by gość zabierał się za gotowanie. Własną matkę widzę teraz w zupełnie innym świetle, nie sądziłem, że będzie źle, ale nie spodziewałem się, że będzie aż tak dobrze. Na tyle na ile mogę pomagam przy tym obiedzie, choć w końcu dowiaduję się, że najlepiej będzie jak siądę w miejscu i nie będę przeszkadzał. Nawet nie protestuję, za to z każdą mijającą godziną czuję coraz większe zdziwienie. Tu nie ma gości i gospodarzy, tu jest po prostu rodzina. Weronika podaje obiad, pomaga jej moja siostra, siedzę przy stole i jedyne nad czym się zastanawiam to czy widać jak mi jest dobrze. Chyba widać, bo szwagier uśmiecha się do mnie czego zazwyczaj nie robi.
Po obiedzie zmywamy naczynia i idziemy do pokoju. Weronika czyta książkę, ja patrzę na nią i zastanawiam się jak mam jej powiedzieć, że jestem teraz tak bardzo szczęśliwy. Wiem, że nie potrafię znaleźć odpowiednich słów. Siedzę tylko i patrzę się na nią.
- Wiesz, kupiłaś już całą moją rodzinę – to wszystko co udaje mi się powiedzieć.
Idę pod prysznic. Ostatnia rzecz jakiej teraz chcę, to by zobaczyła w moich oczach łzy. Choć to łzy radości, jednak łzami pozostają, a mężczyznom podobno płakać nie wypada. Wieczorem idziemy na rynek spotkać się ze wspólnym znajomym. Prawdę mówiąc ja bym chciał ją mieć tylko dla siebie, zabrać na długi spacer, pokazać kilka miejsc, ale między innymi po to przyjechała, byśmy się wszyscy razem spotkali. Siedzimy na Małym Rynku pijąc zimne piwo i rozmawiając. Piotr już w Krakowie jest, ale nie możemy się z nim skontaktować, nie odbiera telefonu albo jest nieosiągalny.Weronika zaczyna się denerwować, mi jakoś jest wszystko jedno. Ważne, że jesteśmy razem.
- Piotrek, gdzie jesteś. Dzwonimy do ciebie od godziny – wreszcie udaje się nam połączyć. W słuchawce słyszę jakieś rozmowy i śpiewy – Gdzie jesteś?!
- Czekaj, przeczytam. Przy Szpitalnej - udaje mi się zrozumieć tylko tyle.
- Obok Mariackiego? – pytam i zaczynam się uśmiechać. Piotr razem z grupą znajomych świętuje dzisiaj ostatni dzień swojego kawalerstwa i zaczynam rozumieć nasze problemy z komunikacją.
- Obok czego?- łatwo nie będzie – myślę.
- Dobra. Nie rozłączaj się i stój w miejscu. Znajdziemy Cię – to chyba najszybszy sposób by się odszukać w sobotni wieczór na rynku w Krakowie.
- Idziemy – mówię do Weroniki i śmieję się – Oni są już załatwieni.
Najprawdopodobniej są gdzieś na rogu Szpitalnej przy Kościele Mariackim. Tam też idziemy. Teraz jest już łatwo. Cały czas mam telefon przy uchu. Przy Placu Mariackim idziemy już kierując się na słuch. Rozłączam się, bo słyszę wszystko doskonale bez telefonu. Piotrek chyba nawet tego nie zauważył, bo kiedy podchodzimy cały czas coś mówi do słuchawki.
- Cześć – witamy się i idziemy do reszty jego znajomych która miała się przegrupować gdzieś w okolicach pomniku Mickiewicza. Idę tam i myślę, że to będzie pamiętna noc. Zaczynamy wędrówkę po krakowskich knajpkach. Do jednej nas wpuszczają, do innej nie. Tam gdzie wchodzimy całe towarzystwo zaczyna żyć swoim własnym życiem jakby kierował nimi jakiś wewnętrzny program. Rozbiegają się we wszystkie strony, robią szybką inspekcję lokalu, po chwili każdy w innym kącie wygląda tak jakby siedział tu już od kilku godzin. Po jakimś czasie jakby wiedzeni wspólnym instynktem zbierają się wszyscy razem i wychodzimy szukać kolejnego lokalu. Rytuał powtarza się na tyle często, że nigdzie nie siedzimy zbyt długo. Nie wiem jak oni to robią. Cały czas widzę ich z kuflami albo kieliszkami w rękach. Mi się nie udało zamówić nawet jednego piwa, dawno nie zaliczałem nocnych wędrówek po mieście na trzeźwo. To wesołe towarzystwo, więc i zabawa jest przyjemna, a brak alkoholu wcale mi nie przeszkadza.
O trzeciej w nocy pierwsza fala nocnych wędrowców przelewa się i wraca do domów, łatwiej wtedy znaleźć stolik przy którym można zasiąść większą grupą. Znajdujemy taki i zasiadamy wokół niego. Pojawia się flaszka wódki i kieliszek krążący wśród nas systemem ja do ciebie.
- Powiedz swojemu chłopakowi by polał dalej – słyszę jakiś głos skierowany do Weroniki. Nawet nie zauważyłem, że kolejka stanęła na mnie.
- To nie jest mój chłopak, jesteśmy tylko znajomymi – wiem, że oficjalnie tak jest, ale mimo wszystko boli mnie kiedy to słyszę. Boli tym bardziej, że nie mogę zareagować na spojrzenia czy gesty jakie się przez cały wieczór pojawiają. Wychodzimy. Całe towarzystwo ma zamiar się bawić do białego rana, my  wracamy.
Idziemy Szewską, potem przez Rynek obok skarbonki, potem wchodzimy w Grodzką. Na Placu Dominikańskim Weronika zdejmuje szpilki i dalej idzie boso. Wszystko nagle zwolniło, może dlatego, że Grodzka to mniej uczęszczana ulica i nie widać tu tylu ludzi. Dochodzimy do Wawelu i skręcamy w Krakowską, tu już ruch jest bardzo mały. Niosę jej szpilki, idziemy trzymając się za ręce, potem obejmuję ją i idziemy dalej. Rozmawiamy ze sobą, ja cały czas słyszę to co Weronika powiedziała jeszcze na rynku. „... bo nie da się ukryć, że coś nas łączy...”. Wiem, że ona cały czas walczy z własnymi uczuciami, stara się je jakoś uporządkować. Uporządkować własne życie, a ja nie jestem łatwym elementem tej układanki. Te słowa będę pamiętał zawsze, wiem o tym. Idziemy dalej skręcając z Krakowskiej w Dietla przesunięci w całkiem inny świat. W świat w którym jesteśmy tylko my dwoje, a cała reszta po prostu nie ma znaczenia. Do domu wracamy taksówką, wskakujemy kolejno pod prysznic i szybko zasypiamy.
Budzę się i patrzę na zegarek. Już jedenasta. Weronika jeszcze śpi, tak jak zawsze ma lekko rozchylone usta i spokojny oddech. Wstaję, biorę prysznic, ubieram się. Niedziele mamy spędzić znów z moją mamą, siostra i szwagier też się pewnie zjawią. Chcę się tak budzić każdego dnia – myślę i idę do kuchni zrobić śniadanie. Siedzimy przy stole. Niedzielny obiad. Ja... rodzinna czarna owca siedzę w niedziele przy stole i czuję się tak jakby obok siedziała moja żona. W wyobraźni widzę jak przez drzwi wbiega mój własny syn, podchodzi do mnie i wdrapuje mi się na kolana, a ona głaszcze go po włosach.
- Smacznego – słyszę i wracam do świata. Siostra wnosi kolejne danie.
- Smacznego – odpowiadam.
Zrobiło się już późno. Razem postanawiamy, że zbyt późno na to, by miała wracać do siebie sama, to by był nocny kurs pociągiem. Tylko, że jutro ma spotkanie w sprawie pracy i nie może czekać do rana, jedziemy więc razem. Kupujemy bilety i czekamy na opóźniony już pociąg. Wreszcie wtacza się wolno na peron, wsiadamy i szukamy wolnych miejsc, znajdujemy takie i siadamy obok siebie. Jedziemy rozmawiając ze sobą i z innymi pasażerami. Opóźnienie zwiększa się, ale jakoś nie przeszkadza mi to. Wręcz przeciwnie, czuję się świetnie, bo ludzie biorą nas za parę. Jesteśmy już blisko, wychodzimy z przedziału i czekamy w kolejce do drzwi. Obejmuję ją, dotykam, całuję tak by nikt nie widział. Czuję, że za chwilę zwariuję. Chcę się z nią kochać. Teraz, zaraz. Pewien jestem, że każdy kto przechodzi obok i popatrzy w moje oczy zobaczy to, a nie chcę by ktokolwiek widział. Wystarcza mi, że ona to wie. Spuszczam wzrok za każdym razem kiedy ktoś obok nas przechodzi. Wreszcie pociąg się zatrzymuje, wysiadamy i idziemy na postój taksówek.
Jesteśmy już w mieszkaniu, obydwoje zmęczeni i spoceni. Chcę się kochać, ale nie chcę by pomyślała, że tylko na tym mi zależy więc bredzę coś, że nie musimy jeśli tego nie chce. Weronika wścieka się i rozkłada materac. Kłócimy się, ja się pakuję i chcę wyjść. Nie. Nie chcę, chcę tu zostać, ale znowu nie wiem jak mam powiedzieć to co czuję. Kładziemy się wreszcie obok siebie. Ja szczęśliwy, że tu jestem, ona zła na mnie, że popsułem wszystko. Zasypiamy. Kiedy odwraca się w moją stronę i wtula się we mnie słyszę jak mówi:
- Tomek, jesteś niesamowity – drętwieję i mam ochotę wybiec z tego mieszkania i nigdy tam nie wracać. Weronika zasypia obejmując mnie, a ja wpatruję się w sufit i mam ochotę krzyczeć. Choć wiem, że to nic nie znaczy i nawet wiem kto to jest Tomek nie potrafię zasnąć. Pieprzona zazdrość z którą nie potrafię sobie poradzić. Patrzę jak budzi się obok mnie i uśmiecha.
- Dlaczego mnie w nocy nie przytulałeś? - pyta.
Odpowiadam. Śmieje się i wszystko wyjaśnia. Jest dokładnie tak jak myślałem. Tomek to nasz wspólny znajomy z którym niedawno rozmawialiśmy i ta rozmowa utkwiła jej w pamięci. Zastanawiam się tylko co by się stało gdybym ja zasypiając wypowiedział nic nie znaczące czyjeś imię.
..


VI

\/
Delikatnie rozpięła sukienkę a wiatr głaskał jej włosy
Tańczyła przede mną jak Ewa,
a Bóg krzyczał
Delikatnie rozpięła sukienkę a wiatr pieścił jej ciało
Zamykałem oczy chcąc patrzeć
Zamykałem oczy
 widziałem

To nie ważne że jestem kim jestem
Nie wybrałem nawet imienia
Teraz patrzę na wszystko jak ślepiec
a Bóg płacze
To nie ważne że jestem kim jestem
  i że kiedyś znałem te słowa
Wszystko ciągle zmienia się przecież
tylko ona wciąż roztańczona
Delikatnie rozpina sukienkę
tańczy z wiatrem tango dla dwojga

Już nie widzę...
Nie widzę jej twarzy

A Bóg patrzy

8 styczeń 2012 Staszkówka


Robi się cieplej. Pogoda na tyle się poprawiła, że na naszej wiejskiej drodze pojawił się śnieżny pług. Pnie się mozolnie pod górę, zawraca, zjeżdża na dół po to by nabrać rozpędu i wspina się jeszcze raz. Potężny silnik ryczy i dziwnie nie pasuje do bajkowego krajobrazu wokół mnie. Nie zmienia to faktu, że drogi stają się przejezdne i zaczynam myśleć o powrocie do miasta. Biorę łopatę i zaczynam pracę. Muszę odkopać kilka metrów podjazdu i podwórka by móc wyjechać. Samochód stoi w stodole. Idę tam i próbuję odpalić silnik. Tak jak myślałem akumulator jest całkiem rozładowany po kilku dniach silnych mrozów. Wyciągam go, podłączam do prostownika sprawdzając kilka razy czy plus łączę z plusem a minus z minusem. Postanawiam wyjechać jutro wieczorem. W tym czasie posprzątam dom, spuszczę wodę z instalacji, zabezpieczę okna i drzwi. Czeka mnie dużo pracy bo wszystko będę sprawdzał po kilka razy by nie zastanawiać się później czy czegoś nie zapomniałem.
- Dzień dobry – słyszę głos Kazia i odwracam się.
- Dzień dobry- odpowiadam. W ciągu kilku dni połączyło nas coś czego nie umiem nazwać – Właśnie miałem zamiar zrobić jakieś śniadanie. Zjesz ze mną?
Kręcę się po kuchni krojąc chleb, wyciągam masło i wiejską śmietanę którą przyniosła mi wczoraj pani Helena, sąsiadka z dołu. Robię herbatę dla siebie i dla Kazia, wszystko zanoszę do pokoju i ustawiam na stole. Siedzimy naprzeciw siebie, przegryzamy się przez czerstwy już chleb starając się by śmietana lądowała w naszych ustach a nie na stole. Milczę czekając co powie Kaziu. Nie czekam długo.
- Mogę o coś zapytać? – czuję, że to nie będzie łatwe pytanie, uśmiecham się i kiwam głową.
- Czy ona wiedziała co pan czuł? Powiedział jej pan o tym? – miałem rację. To nie jest łatwe pytanie. Patrzę mu w oczy, potem w okno na błękitne niebo, wreszcie na swoje własne odbicie w szybie starego kredensu.
- Nie wiem – cicho odpowiadam. Nie jestem pewien czy powinienem mówić dalej, bo to już nie zwykła opowieść, to raczej spowiedź, tylko, że spowiednikiem jest wiejski chłopak a spowiada się stary człowiek który nawet nie wie czy tego chce.
- Nie wiem – powtarzam już pewniejszym głosem – Miałem wtedy trzydzieści siedem lat i nie wierzyłem, że jeszcze będę chciał z kimś żyć. Mieszkałem od dawna sam, i od dawna byłem sam. Na nic nie czekałem, niczego już się nie spodziewałem. Postanowiłem poszukać własnego miejsca gdzieś daleko, wyjechać i zerwać kontakty ze wszystkimi. Zacząć samemu żyć od nowa gdzieś daleko, gdzie nikt by mnie nie znał – spoglądam na Kazia i widzę, że uważnie słucha każdego słowa – Wtedy nagle pojawiła się ona. Stała się najlepszym przyjacielem, partnerką, kochanką. Dla niej zostałem, ona przekonała mnie bym zaczął rozmawiać z bliskimi, ona stała się częścią mojego życia. Ale chyba nigdy jej tego nie powiedziałem.
Podchodzę do barku, Kaziowi nalewam kieliszeczek miejscowej nalewki, sobie solidną porcję wiśniówki. Pewne rzeczy się nie zmieniają. Jeśli ktoś nie nauczył się rozmawiać w rodzinnym domu, nie nauczy się tego sam.
- Weronika to wyjątkowa kobieta – zaczynam mówić dalej – Spotkaliśmy się w chwili kiedy obydwoje byliśmy na życiowych zakrętach. Ona poznała mnie tak jak nikt nigdy wcześniej, a ja... Widzisz Kaziu, ja się bałem. Rozmawiałem z nią każdego dnia, ale w myślach. Wtedy było mi łatwo powiedzieć co czuję. Kiedy zaczynałem mówić to samo patrząc jej w oczy zawsze mówiłem coś innego. Nie potrafiłem jej wytłumaczyć, że jest dla mnie kimś najważniejszym, że pragnę z nią być, że z nią chcę mieć dzieci, z nią mieszkać. Że jeśli to niemożliwe chcę zostać w jej życiu jako przyjaciel. Chciałem być szczery, ale nie potrafiłem, a potem już nie mogłem, bo nie miałem jak. A nawet jeśli się starałem, nigdy nie umiałem powiedzieć tego wprost i pojawiały się nieporozumienia. Zawsze jej zazdrościłem, że potrafi tak zgrabnie formułować zdania i mówić wprost. Ja się tego nie nauczyłem nigdy. Nigdy jej nie przeprosiłem, że wtedy gdy mnie potrzebowała, mnie nie było. Że uciekałem od rozmowy, bo nie wiedziałem co powiedzieć.
- Bardzo pan ją kochał – mówi Kaziu, choć ledwie słyszę jego głos
- Tak, bardzo. Po raz pierwszy w życiu – by ukryć zdenerwowanie bawię się szklaneczką wiśniówki, wreszcie wlewam w siebie całą zawartość. - Bardzo, choć czasami mnie denerwowała – niech ta spowiedź będzie pełna – Zawsze twierdziła, że ma rację. I miała w dziewięciu przypadkach na dziesięć, ale potrafiła nie dostrzegać tych najbardziej oczywistych spraw lub mylić się w ich ocenie. A jak już coś zdecydowała nie było szans na zmianę tej decyzji choćby nie wiem jak była głupią.  Zawsze mówiła, że coś jest czarne albo białe, ja widziałem wszystkie odcienie szarości. Czasami wyciągała z moich słów coś czego nie miałem nawet na myśli i nie pozwalała sobie tego wytłumaczyć. A nawet jeśli pozwalała, to ja chcąc wyjaśnić komplikowałem wszystko jeszcze bardziej. Zawsze ją akceptowałem taką jaką jest. Nawet wtedy gdy się zmieniła, kiedy nie wiedziałem co się dzieje w jej życiu.
- Nie Kaziu, nigdy jej nie powiedziałem, nie umiałem. I nie wiem czy wiedziała kim dla mnie jest. Sądzę, że patrząc czasami na moje zachowanie uważała, że mam na jej punkcie obsesję.
Kaziu patrzy na mnie. Zastanawiam się jak wyglądam. Stary człowiek snujący swoją opowieść w odcinkach. Zarośnięty, zgarbiony, z przygaszonym już przez czas wzrokiem. Kim dla niego jestem? Siedzimy jeszcze kilka minut. Opowiadam mu o muzyce która zawsze była dla mnie ważna, pokazuję stare płyty i książki. Dla niego jest to jak wycieczka po skansenie z żywymi eksponatami. Dla mnie wycieczka w przeszłość do chwil zapisanych tylko w pamięci. Mówię mu, że choć nie mam na to ochoty jutro wracam do miasta. Umawiamy się, że wieczorem przyjdzie pomóc mi podłączyć akumulator do samochodu i pomoże się spakować. Chcę zabrać ze sobą parę staroci i rozdać znajomym jako prezenty.
- No to do wieczora – krzyczę za nim gdy już wychodzi na drogę. Odwraca się i macha do mnie. Patrzę jak znika za zakrętem i zamykam drzwi. Najwyższy czas zacząć się pakować.
/\

Znów siedzę w pociągu. Weronika przeprowadziła się i jadę zobaczyć jej nowe gniazdko. Jak zwykle jadę w nocy. Staram się słuchać muzyki płynącej ze słuchawek, ale słowa płyną gdzieś obok mnie. Myślę o kilku ostatnich tygodniach i wczorajszej rozmowie... Coś się popsuło. Nie rozmawiamy ze sobą tak często jak kiedyś, a kiedy już rozmawiamy kończy się to kłótnią i wzajemnymi żalami. Słyszę wymówki których nie rozumiem, pretensje które rozumiem jeszcze mniej, często nie wiem co powiedzieć by nie prowokować kolejnej kłótni. Nie mówię więc nic, tylko milczę i czuję jak ją tracę. Wiem, że powinienem coś zrobić, coś powiedzieć, ale już dawno się poddałem i to Weronika decyduje kiedy będziemy rozmawiać, czy się spotkamy, a jeśli tak to gdzie. To chyba nie jest dobre rozwiązanie, ale boję się, że ją stracę, więc nie robię nic. I sam wiem, że to idiotyczne.
Często piszę do niej maile. Kiedy nie mogę porozmawiać, kiedy nie ma dla mnie czasu siadam przed klawiaturą i piszę. Tłumaczę sobie, że to błąd, ale słowa same się układają w kolejne zdania. Czytam je później, zastanawiam się czy wysłać, dochodzę do wniosku, że lepiej nie, i wysyłam. Za godzinę czytam to co wysłałem, wiem, że zrobiłem błąd, ale jest już za późno. I tak w kółko, istny zwariowany kołowrotek. Boję się, że jeśli nie będę się odzywał pomyśli, że mi na niej nie zależy, więc znowu piszę, znowu wiem, że nie powinienem, i znowu wysyłam. Piszę coraz dłuższe wiadomości. Staram się w nich powiedzieć co czuję, ale nie umiem. Czasami wycieka z tych wiadomości mój żal do świata który się na mnie uwziął. Moja złość zjada mnie powoli, przeradza się w pretensje, w poczucie braku zrozumienia, upokorzenia. Podświadomie wszystko to wiem i chwilami dociera do mnie, że chyba się pogubiłem sam ze sobą, że robię coś czego robić nie powinienem. Ale strach i niezrozumienie są silniejsze, więc piszę dalej. Coraz dłuższe maile pozostające bez odpowiedzi. To tylko potęguje mój strach i złość. Wiem, że znalazłem się w jakimś zaklętym kole z którego nie umiem się wyrwać. W tych chwilach rozsądku jakie mi się zdarzają wiem, że wszystko niszczę, ale te chwile trwają zbyt krótko by coś zmienić.
Kiedy rozmawialiśmy wczoraj Weronika powiedziała, że tęskni, że chce się przytulić, choć na razie tylko do przyjaciela. To wystarcza, choć wiem, że pragnę o wiele więcej. Wystarczy mi wszystko, byle tylko była w moim życiu.
Czekam na autobus. Czuję się szczęśliwy, wszystko gdzieś odpływa i przestaje dotyczyć mnie. Jestem tutaj i tylko to się dla mnie liczy a cała reszta pozostaje jedynie jakimś krzywym odbiciem rzeczywistości.
Jemy wspólnie kolację. Masa kanapek z żółtym serem, wędliną i pomidorem. Nie wiem jak, ale wciskam to wszystko w siebie. Siadam wygodnie a Weronika kładzie się opierając głowę na moich kolanach. Bawię się jej włosami, rozmawiamy i żartujemy. Jest tak jakbym nigdy stąd nie wyjeżdżał . Zasypiamy na łyżeczkę, tak jak lubię. Co chwilę budzę się i patrzę na nią śpiącą obok. Nie mam ochoty spać, chcę się patrzeć i wtulać w nią, w zapach jej ciała i włosów.
Rano Weronika ubiera się i idzie na uczelnie, potem do pracy. Zostaję w domu sam zastanawiając się co mam ze sobą zrobić. Czuję się tak, jakbym czekał na żonę i był w naszym własnym, wspólnym mieszkaniu. Zabieram się za naprawianie zatrzaśniętych drzwi do pokoju. Mechanizm zamka rozpadł się na kawałki i muszę go jakoś wyciągnąć ze środka. Nie jest to takie łatwe posiadając jedynie wielki młotek i jeden wkrętak który na dodatek nie pasuje. Wyciągam szybę, staram się wybić ten nieszczęsny zamek, ale siedzi zapieczony na amen. Bez narzędzi się tego zrobić nie da. Ubieram się i idę na poszukiwania jakiegoś budowlanego sklepu. Potrzebuję trochę gwoździ, mały młotek, dwa wkrętaki i klej. Znajduję wszystko oprócz kleju i gwoździ, a jedno i drugie będzie na pewno potrzebne by poskładać w całość te wszystkie porozbijane części. Wracam i wybijam zamek, choć trwa to zdecydowanie dłużej niż zakładałem, a chcę skończyć przed jej powrotem. Sam się z siebie śmieję, bo czuję się wspaniale. Wiem, że to może przesada, że nie powinienem nic samowolnie dotykać, ale chcę coś zrobić, coś od siebie dać. Mimo chęci, nie udaje mi się. Szyba stoi w przedpokoju, drzwi działają, ale efektu nie ma. Mam nadzieję, że ten nieszczęsny klej gdzieś jutro kupię.
Wieczorem wraca Weronika. Widzę, że jest wściekła i czuję, że ma to jakiś związek z moim telefonem do niej i smsami które słałem informując o tym co robię. Ale tak się cieszyłem z tych kilku godzin kiedy czułem się tak jakbym miał rodzinę, że nie potrafiłem się powstrzymać. Kolację jemy w milczeniu, czekam tylko na wybuch. Nie umiem sobie radzić z cudzą agresją, więc sam się zaczynam nakręcać. Weronika nie wytrzymuje, krzyczy na mnie, ja nie wiem co się dzieje, nie rozumiem. Atakowany sam zaczynam atakować. Zaczynamy się kłócić tak jak chyba nigdy wcześniej. Obydwoje tracimy panowanie nad sobą, mówimy wszystko by się nawzajem zranić. Staram się zrozumieć, ale nie potrafię. Tracę kontrolę nad samym sobą, teraz żyją tylko moje emocje, ja jestem obok i przyglądam się samemu sobie nie wierząc, że to robię. Pakuję się, ubieram, jestem wściekły. Nie zrobiłem nic złego, chciałem tylko pomóc. Wychodzę trzaskając drzwiami. Czekam na windę i na to by mnie zatrzymała. Nie chcę przeprosin, nawet nie wiem za co by mnie miała przepraszać, nie wiem o co się pokłóciliśmy. Wyłączam telefon, trzęsę się cały, nie potrafię sobie radzić sam ze sobą kiedy dopada mnie taka wściekłość. Wiem o tym. Dlatego tak rzadko doprowadzam się do takiego stanu, bo wiem, że wtedy nie myślę racjonalnie, że rządzą mną emocje a nie rozsądek.
Na dworze otrzeźwia mnie zimny wiatr, włączam telefon i chcę zadzwonić. Nie umiem. Chodzę tam i z powrotem ściskając słuchawkę i odpalając papierosa od papierosa.
- Popatrz do góry – to dzwoni Weronika. Patrzę w górę i widzę jak siedzi na parapecie dziewiątego piętra. Chcę coś odpowiedzieć, ale już jej nie ma, rozłączyła się. Dzwonię, ale nie odbiera. Piszę, ale nie odpisuje. Za to cały czas widzę jak siedzi na tym pieprzonym parapecie. Kiedy udaje mi się wreszcie dodzwonić staram się przeprosić, porozmawiać, zrobić cokolwiek. Odpowiada mi cisza lub wiązanka przekleństw. Łzy mieszają mi się z kroplami deszczu który zaczął padać kiedy słyszę.
- Zostaw mnie w spokoju, właśnie pokazałeś na co cię stać.
Wiem tylko tyle, że świat mi się zawalił, że wcale nie chciałem wyjść, że chcę wrócić, zapomnieć o wszystkim i na kolanach błagać o wybaczenie choć nawet nie wiem czy jest jakaś wina. Powinienem umieć nad sobą panować. Udaje mi się wejść do bloku. Jadę na dziewiąte piętro i pukam do drzwi. Wiem, że tam jest i że nie będzie chciała mnie wpuścić. Wysyłam smsa, że siedzę na schodach i się z nich nie ruszę aż mnie wpuści. Mijają minuty które wydają mi się godzinami. Być może spędzę tą noc na klatce, wiem, że nie odejdę. Drzwi się otwierają i wchodzę do środka. Patrzymy na siebie. Weronika nadal wściekła, ja przerażony. Ona siedzi w jednym pokoju, ja w drugim. Układam się w kącie do spania kiedy wchodzi i mnie woła. Idę. Na łóżku dwie kołdry, dwie poduszki. Zasypiamy obok siebie nic sobie nie wyjaśniając, cały czas to emocje, a nie my sami kierujemy tym co robimy i mówimy.
Nie śpię. A raczej zasypiam i budzę się. Chcę ją przytulić, przeprosić, ale wiem, że teraz nie zniesie mojego dotyku. Leżymy obok siebie podzieleni czymś niewidzialnym, ale bardzo realnym. Nawet nie wiem czy śpi. Jeśli nie, to perfekcyjnie udaje. Nawet nie mam zamiaru sprawdzać, wiem, że przesadziłem, że straciłem kontrolę. Może kiedy się obudzimy postaram się jej to jakoś wytłumaczyć. Rano cicho wstaję i ubieram się. Nie śpi, słyszę jak mówi.
- Gdzie idziesz?
- Po gwoździe i ten nieszczęsny klej. Może gdzieś znajdę sklep. Nie zostawię cię tak z tymi drzwiami.
- Zostań – mówi, a ja posłusznie wracam do łóżka. Staram się ją objąć, choć strasznie się boję, boję się, że mnie wyrzuci i odepchnie.
Choć obydwoje czujemy, że stało się coś złego i staramy się o tym porozmawiać, cały czas jest między nami dużo niepotrzebnych, wczorajszych słów. Naprawiam te nieszczęsne drzwi i wychodzimy. Weronika do pracy, ja na dworzec. Odprowadzam ją , całuję w policzek, odwracam się i patrzę jak wchodzi do budynku. Mam moralnego kaca, czuję się źle i prawdę mówiąc dalej nie do końca rozumiem o co się posprzeczaliśmy. Odpycham te myśli od siebie, staram się zapomnieć i już do tego nie wracać. Kupuję bilet, wsiadam do pociągu i zasypiam. Budzę się w Krakowie. Sprawdzam, czy przypadkiem nie dzwoniła. Nie. Nie dzwoniła i nie pisała. Tak samo było następnego dnia. I następnego...




Powyższy tekst stanowi wyłączną własność autora i nie może być wykorzystywany i powielany bez jego zgody. ( Dz. U. 1994 nr 24 poz 83 z póź zm )


Kategoria: Prozą pisane | Dodał: Banita (2013-02-23)
Wyświetleń: 746 | Komentarze: 3 | Rating: 0.0/0
Liczba wszystkich komentarzy: 3
3 Maargo  
0
Hm... w szóstej części podoba mi się jak opisujesz męski punkt widzenia, emocje zagubionego, zakochanego mężczyzny, który nie bardzo radzi sobie z własną niedojrzałością, z cała sytuacja w jakiej się znalazł i nawet z drzwiami sobie nie radzi... To jest bardzo wiarygodne :). Nie załapałam tego wątku, o parapecie. Siedziała na parapecie od wewnątrz mieszkania, czy od zewnątrz ?
Mniej wiarygodnym jest dla mnie ten wiek bohaterów. Skoro główny bohater, w trakcie tych wydarzeń, ma 37 lat a Weronika, jest 17 lat młodsza ( chyba , że znowu coś pokręciłam) To ona jest dziewczyną, nie kobietą... skąd w niej taka dojrzałość, to mi troszeczkę nie gra. Bo wiesz ja mam 21 letnią córkę ha ha ha, oj dziewczę moje to jeszcze jest podlotek, więc może dlatego się czepiam.
Biegnę dalej... poczytać. fear

2 Maargo  
0
Matko kochana V część... wybacz.

1 Maargo  
0
IV część ciut przegadana ,jak dla mnie. Za dużo opisów, za dużo nowych osób, to spotkanie rodzinne jakieś dziwne.... hm i ta scena miłosna. Tak jak bardzo podobał mi się jej przebieg, jak fajnie, emocjonalnie mnie jako czytelniczkę przez nią przeprowadziłeś , tak końcówka! Na litość kobieta nigdy nie pyta jak było.... smile A odpowiedź, "to było jak tsunami " - Krzyś, zgubił się gdzieś ten subtelny obraz jaki stworzyłeś w pierwszej części opisu. Tylko ja Cie proszę Ty mnie dobrze zrozum, ja nie jestem żadnym literackim krytykiem, ja tylko piszę co czuję po przeczytaniu tekstu. Tak po kobiecemu, oczywiście. Nie obraź się na mnie.
Piątą zacznę jutro. smile

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
[ Rejestracja | Wejdź ]
Stwórz bezpłatną stronę www za pomocą uCoz