EPILOG
- Do
jutra - krzyknął Kaziu do swoich kolegów i rozpoczął wędrówkę stromą
leśną ścieżką. Zima powoli i niechętnie oddawała zdobyte wcześniej
tereny, za to wiosna rozpoczęła już walkę o ich odzyskanie i nieśmiało
zaczynała się zadomawiać na polach, drogach i w lasach. Dzień był tak
słoneczny i ciepły, że Kaziu razem z przyjaciółmi wybrał się na pierwszą
w tym roku wędrówkę. Wracał teraz mozolnie się wspinając, sapiąc i
mrucząc pod nosem. Głodny i ubłocony marzył o gorącej kolacji i równie
gorącej kąpieli. Jeszcze kilka metrów i zobaczy stary, pomalowany na
żółto drewniany dom Mateusza. Kiedyś wszyscy się śmiali z tej dziwnej
kombinacji kolorów, teraz nikt sobie nie potrafił wyobrazić krajobrazu
bez żółtej plamy na tle zieleni świerków i sosen. Poniżej, schowany w
sadzie jabłoni i agrestowych krzewów przycupnął na krawędzi urwiska dom
Kazia.
Był
już blisko kiedy jakiś ruch zwrócił jego uwagę. W miejscu które znał
jak własną przysłowiową kieszeń coś było inaczej. Przystanął i zaczął
nasłuchiwać. Od strony domu Mateusza dochodziły głosy kilku osób.
Ucieszył się na myśl, że znowu zobaczy starego dziwaka, i choć nogi
odmawiały mu już posłuszeństwa przyspieszył. Jeszcze zanim wszedł do
domu poczuł, że coś jest nie tak jak być powinno. Zobaczył zaparkowany
samochód, lecz nie Matusza tylko jego siostry, a na podwórku grupkę
sąsiadów. Byli też jego rodzice. I Mama... uciekająca wzrokiem gdzieś w
bok gdy tylko go zobaczyła. Coś jest bardzo nie tak - pomyślał i zaczął
biec.
Siedział
przy okrągłym stole trzymając w ręce szklankę zimnej już herbaty której
nawet nie spróbował. Patrzył na znajome ściany, meble, fotel w którym
miesiąc temu siedział Mateusz i choć sam tego nie rozumiał, w oczach
miał łzy.
- Ale jak? - cicho zapytał - jeszcze miesiąc temu...
-
We śnie - odpowiedziała Anna, siostra Mateusza. - Odszedł tak jak
chciał, spokojnie i cicho zasypiając we własnym łóżku.Wyglądał jakby
spał... Uśmiechał się. Tak go znalazłam. Myślałam, że zaspał, byliśmy
umówieni...
- Ale jak? - Kaziu starał się jakoś opanować, choć nie
przychodziło mu to łatwo. Miesiąc temu siedział tutaj z tym dziwakiem,
słuchał jego opowieści z wypiekami na Twarzy, jedli wspólne śniadania i
kolacje, a teraz...
- Ale on nie mógł! - krzyknął - On nie skończył...
Anna
patrzyła na chłopca i nawet nie starała się ukryć zdziwienia. Nie
rozumiała własnego brata, to prawda, ale Mateusza nie rozumiał nikt. Był
dziwakiem. Często uśmiechniętym, często zapatrzonym nie wiadomo gdzie i
nie wiadomo po co. I zawsze z tym nieszczęsnym piórem w kieszeni
koszuli i notesem którego strony zapełniał drobnym, nieczytelnym pismem.
Ale... był jej bratem, kochała go a w głębi serca chyba nawet
rozumiała, a na pewno starała się zrozumieć. Patrzyła na Kazia, chłopca o
którym Mateusz tyle opowiadał po powrocie do domu. Zdziwiła się kiedy
zaczął porządkować swoje rzeczy pogwizdując pod nosem, kiedy codziennie
dzwonił i opowiadał co robił, co widział. I każdego dnia opowiadał o
Kazimierzu, synu sąsiadów. Kiedy przyszedł do niej dwa dni przed
śmiercią z tą swoją dziwną prośbą pomyślała, że powoli zaczyna tracić
zmysły. Klucz. Właśnie, klucz - pomyślała i zaczęła szperać w torebce w
której jak zwykle nic nie dało się odszukać. Jest. Stary, wypolerowany
od ciągłego używania. Nawet nie wiedziała co otwiera, tym bardziej nie
wiedziała dlaczego miała go tu przywieźć.
- Panie
Kazimierzu - rzadko tu bywała, a ten chłopiec nie był już dzieckiem
więc forma per pan wydawała się jej odpowiednia. - Panie Kazimierzu, nie
wiem czy to ważne. Mateusz w ostatnich dniach nie był sobą, chyba coś
się z nim zaczynało dziać, ale... - urwała nie wiedząc jak to
powiedzieć.
- Tak?
- Mateusz przyszedł do mnie dwa dni przed
śmiercią. Był bardzo poważny. Pomyślałam, że coś się stało, ale on tylko
dał mi to - patrzyła na własną rękę i leżący na niej klucz. Zdawała
sobie sprawę, że to co mówi pozbawione jest jakiegokolwiek sensu.
- Tak? - powtórzył Kaziu, a ją zaskoczył mocny i spokojny ton jego głosu.
- Mam to panu dać - wyrzuciła z siebie - Mówiłam, dziwaczał, przepraszam - rozpłakała się - ja nawet nie zauważyłam...
- Nie, proszę pani - Kaziu wstał i objął ją mocno - Nie zdziwaczał. Ufał pani.
Leżała
tam gdzie ją zostawił. Wciśnięta w kąt szafy, przykryta nieużywanymi
ubraniami, odrapana. Szkatułka którą kilka tygodni temu dostał od
Mateusza. Prawdę mówiąc nawet się nie zastanawiał co może być w środku,
traktował ją jak nietypowy mebel z którym nie bardzo wiadomo co zrobić.
Aż do teraz. Patrzył na szkatułkę i na klucz który dostał od Anny. Był
pewien, że będzie pasować.
Pasował
idealnie. Choć mechanizm miał już swoje lata szkatułka otworzyła się
bez skrzypnięcia, a oczom Kazia ukazał się... no cóż, trudno to opisać
inaczej niż stos pożółkłego papieru. Dziesiątki zapisanych luźnych
kartek, starych zeszytów pokrytych drobnym, niezbyt starannym pismem
oraz biała, niezaklejona i niezaadresowana koperta dziwnie niepasująca
do reszty. Zaczął przeglądać zawartość. Listy, wiersze, teksty których
nawet nie rozumiał, notatki które z czasem wyblakły i nie były już
możliwe do odczytania.
-
Więc na prawdę to robiłeś - powiedział szeptem - na prawdę pisałeś te
wszystkie listy i chowałeś je tutaj nigdy nie wysyłając. Ty stary
wariacie - zaczął się śmiać przeglądając kolejne zapiski. Większość
podpisana, datowana konkretnym miejscem i czasem jak jakiś pamiętnik. -
Spisałeś wszystko...
Kaziu
zaczął nerwowo przerzucać papiery szukając koperty która leżała na
wierzchu. Kiedy wreszcie ją znalazł zastanowił się chwilę czy ma prawo
to zrobić, wreszcie otworzył. Ze środka wypadło zdjęcie Weroniki i
jeszcze jeden list z datą sprzed trzech tygodni. Pamiętał tamten dzień.
Ostatni wieczór jaki Mateusz spędził na wsi, a w Staszkówce długo w nocy
świeciło się światło.
- Więc to wtedy robiłeś...
\/
Jest pusto... Tak bywa o trzeciej
nad ranem.
Nawet czajnik gwiżdże inaczej,
jakoś cicho, nieśmiało.
Czyżby był niewyspany?
Czyżbym ja czas pomylił?
Niestosowną porą obudził
szepty... pragnienia
w
zapomnianych słowach.
A może wszystko bajką,
snem się tylko jawi.
Bo i skąd Ty tutaj, w Krakowie...
O trzeciej nad ranem.
Sen więc to?
Jawa? Nie. Tylko marzenie
o trzeciej nad ranem,
słowem,
majaczenie.
...Siadam
przy stole słuchając jak w piecu trzaska pękające drewno. Biorę solidny
łyk wiśniówki którą wypada skończyć i zaczynam pisać...
Witaj
Kochanie. To już ostatni list jaki do Ciebie piszę, wybacz więc, że
pozwalam sobie tak do Ciebie mówić. Wiem, pamiętam, że nie powinienem. Zastanawiam
się czy bym chciał byś ten list przeczytała. Sam przed sobą muszę
przyznać, że nie wiem. To jedna z tych decyzji których samodzielnie
podjąć nie potrafię. Tyle było chwil pięknych
które pamiętam. I tyle złych które zapomnieć bym chciał. Ale się nie da.
Wracają. Z czasem stały się częścią mnie. Znajomi zastanawiali się
dlaczego postanowiłem być sam. Nie wiedzą. Nie pozwoliłaś mi mieć nawet
tego skrawka uczucia. Ale ukradłem Ci więcej, przepraszam. Granica
między miłością a nienawiścią to cienka niewidoczna linia którą tak
łatwo przekroczyć. Mi się udało. Zostałem po właściwej stronie, choć po
tej drugiej chyba jest łatwiej. Boję się, że ta linia nas oddzielała już
dawno. Jesteś wolna Weroniko. Wybacz, że tyle czasu minęło nim to
zrozumiałem. Chciałbym wierzyć, że wiesz o tym, że wiesz o wszystkim co
bym Ci chciał powiedzieć gdybyś tylko kiedykolwiek dała mi szansę. Mam
nadzieję, że znalazłaś szczęście, miłość i wszystko o czym kiedyś
wspólnie marzyliśmy. Pozwól, że zabiorę ze sobą jeden obraz. Twoje
roześmiane oczy kiedy patrzysz na mnie, a ja czuję jak wokół nas fruwają
motyle. Tylko tyle mam i tylko tyle potrzebuję.
Dobranoc Kochanie
Chowam
i zamykam w szkatułce list, obok zostawiam pióro z resztką krzepnącego
atramentu. Czuję się tak jakbym właśnie zamknął na klucz całe swoje
życie. Wszystkie listy jakie pisałem, wiersze, piosenki dawno już nieme i
martwe. Cała przeszłość którą teraz zostawiam za sobą. Nalewam do szklanki resztkę wiśniówki, okręcam się kocem i siadam w fotelu. Jutro zacznę się powoli pakować...
/\
Kaziu
kończy czytać list. Wkłada go z powrotem do koperty, kopertę do
szkatułki, wszystko zamyka, a klucz chowa do kieszeni. Do pokoju wchodzi
Teodor. Przybłąkał się jakiś czas temu z miejsca zdobywając serca
wszystkich domowników. Rudy, wielki kot chodzący zawsze swoimi
ścieżkami.Stary i poszarpany, z pogryzionym uchem i siecią blizn
rysującą na jego pyszczku całą historię miłosnych podbojów, zwycięstw i
porażek.
- Ty też przyjacielu zostawisz mi kiedyś taką niespodziankę? - pyta Kaziu patrząc na łaszącego się rudzielca.
Anna otwierała już drzwi samochodu i szykowała się do odjazdu kiedy ktoś podszedł.
- Przepraszam - usłyszała nieśmiały głos za plecami.
- A, to pan panie Kazimierzu - Kolejne
rozmowy, kolejne tłumaczenia i opowieści, uściski rąk z ludźmi których
nawet nie znała a którzy najwyraźniej znali ją. Była już zmęczona. - O co chodzi?
- Kiedy i gdzie będzie pogrzeb? Chciałbym się pożegnać.
-
Jutro w południe w Krakowie, na cmentarzu w Batowicach - odpowiedziała
jak zaprogramowany automat do udzielania informacji. - Bardzo się do
pana zbliżył. Na pewno by tego chciał. Panie Kazimierzu, ta szkatułka...
- ...?
- Co w niej jest? - pyta cicho.
- Nic ważnego. Trochę pamiątek, jakieś stare papiery, zdjęcia. Na prawdę nic cennego, ale jeśli pani chce...
- Nie. Nie chcę.
Wsiadła
do samochodu patrząc na żółty dom pusty teraz i opuszczony. Robiło się
już szaro i zimno. Mimo nadchodzącej wiosny nocami wracał jeszcze mróz
malując na biało igiełki drzew i kępki zaschniętej trawy. Siedząc już w
samochodzie odsunęła szybę i nie patrząc na Kazia zapytała:
- Tam są
te jego listy, prawda? Pisał je codziennie, a my wszyscy udawaliśmy, że
tego nie widzimy. On z kolei udawał, że nie wie, że my wiemy. Dziwny był
ten mój brat panie Kazimierzu, chwilami bardzo dziwny. Nie. Niech pan
nie mówi. Lepiej nie...
***
W
pierwszych dniach marca miasto zawsze wygląda upiornie. Jeszcze nie
wiosna a już nie zima. Stan zawieszenia zaskakuje nie tylko pogodę która
nie wie jak ma się zachować i dzieli po równo słońcem i mroźnym
deszczem. Równie zaskoczone pojawiającym się krajobrazem są służby
miejskie co widać na każdym skrzyżowaniu, w każdym parku i na każdej
ulicy. Mimo słonecznej pogody wszystko jest szare, nijakie, ponure...
Dochodziło
południe kiedy Kazio zjawił się na cmentarzu. Niewielki tłumek zebrał
się przed kaplicą dzieląc się na jeszcze mniejsze grupki rodziny,
znajomych i przypadkowych przechodniów. Stanął z tyłu ściskając pod
pachą drewnianą szkatułkę Mateusza i ciekawie przyglądał się ludziom.
-
Pan Kazimierz? - usłyszał obok siebie basowy głos należący do wysokiego
mężczyzny z siwą, krótko przystrzyżoną bródką. Mężczyzna patrzył na
szkatułkę i wydawało się, że nie dostrzega niczego innego - Tak, to na
pewno pan - dodał uśmiechając się.
- A pan? - zapytał zaskoczony Kaziu.
-
Przepraszam. Nie przedstawiłem się - mężczyzna wciąż się uśmiechał -
Mam na imię Wiktor. Miło mi. Mateusz mówił mi, że tu pana spotkam.
Kaziu patrzył oniemiały. Choć starał się jakoś zrozumieć sens rozmowy to ten uparcie uciekał i nie pozwalał się dogonić.
- Jak to mówił... - i to było wszystko co zdołał powiedzieć - Wiktor. Przyjaciel Mateusza. To pan. Ale jak...
-
Tak. To ja, już to ustaliliśmy - mężczyzna cały czas się uśmiechał -
Mateusz był u mnie tydzień temu i wszystko mi opowiedział. Co pan
zamierza?
- Ja? - Kaziu miał niejasne wrażenie, że występuje w przedstawieniu którego scenariusz nie do końca jest mu znany. - Ja...
-
A Mateusz mówił, że bystry z pana chłopak - uśmiech tego mężczyzny
powoli zaczynał działać na nerwy - Mnie też poprosił o przysługę.
- O przysługę? O co? - to pytanie było wszystkim co mu przyszło do głowy.
-
Raczej o kogo - mężczyzna patrzył w stronę cmentarnej bramy - A oto i
ona we własnej osobie. Chodźmy panie Mateuszu. Przedstawienie, jakby to
nasz wspólny przyjaciel określił, właśnie się zaczyna.
- Ona? - Kaziu
zdawał sobie sprawę, że coś się dzieje, że on jakimś cudem znajduje się
w centrum wydarzeń, ale stracił nad nimi kontrolę. Właściwie to
wydarzenia już dawno go wyprzedziły i pędziły teraz gdzieś daleko na
horyzoncie.
- Weronika panie Kazimierzu.
***
Msza
trwała już od kilkunastu minut. Cisza i skupienie zawsze obecne w
takich miejscach najwidoczniej nie przeszkadzały dwójce mężczyzn
stojących z tyłu kaplicy i prowadzących cały czas ożywioną rozmowę.
-
I co zamierzasz? - Wiktor powtórzył pytanie patrząc na kobietę którą
wcześniej nazwał Weroniką - Prosił mnie bym ją odszukał. Powiedział, że
resztą mam się nie martwić - popatrzył dyskretnie na zegarek - Nie
martwię się, ale czas nam się powoli kończy, więc...
-
Ja... - Kaziu stał wpatrzony w kobietę i czuł, że jeszcze nigdy nie był
tak zagubiony. Zdawał sobie sprawę, że wbrew logice to wszystko ma
jakiś sens i nie dzieje się bez powodu, lecz... Stał wpatrzony w...
Długie blond włosy przetykane ciemniejszymi pasemkami, błyszczące oczy w
których można zatonąć jeśli patrzeć zbyt długo, lekko zadarty nos.
Dokładnie tak jak na zdjęciu, nawet czas nie zdołał zatrzeć
charakterystycznych rysów twarzy.
-
Orzesz w mordę - wyrywa mu się nagle zbyt głośno. W kaplicy rozlegają
się syknięcia, ludzie patrzą z dezaprobatą na nikomu nieznanego
młodzieńca w źle dopasowanym garniturze ściskającego cały czas pod pachą
jakieś zawiniątko. Na dodatek młodzieniec nic sobie z tego nie robi.
- Orzesz... - powtarza ponownie, choć już nieco ciszej.
"Zastanawiam się czy bym chciał byś ten
list przeczytała. Sam przed sobą muszę przyznać, że nie wiem. To jedna z
tych decyzji których samodzielnie podjąć nie potrafię" - słowa
listu Mateusza same wyskakują Kaziowi z pamięci i wypełniają wszystkie
luki w scenariuszu który jeszcze kilka minut temu wydawał się zupełnie
niezrozumiały.
- Więc? - pyta Wiktor.
-
Niech pan potrzyma - mówi Kaziu podając mu szkatułkę. Otwiera ją,
wyciąga kopertę, potem list i zdjęcie Weroniki. Chwilę się zastanawia i
patrzy na Weronikę stojącą samotnie z tyłu. Jest spokojna i skupiona, na
jej palcu dostrzega obrączkę, a przed cmentarną bramą czekającego
mężczyznę z dwójką dorosłych już prawie dzieci. Po chwili odkłada
kopertę do szkatułki i starannie ją zamyka.
- Proszę - mówi do Wiktora podając mu klucz - na pamiątkę.
Msza
powoli dobiega końca. Kondukt z trumną wyrusza w stronę wykopanej
wcześniej mogiły mijając po drodze setki innych grobów. Kaziu patrzy z
niedowierzaniem, po raz pierwszy widzi miejski cmentarz komunalny który
przypomina mu ogromny hotel z niemymi lokatorami. Nad grobem cisza i
skupienie. Ksiądz wypowiadający obowiązkowe formułki, ktoś coś mówi,
ktoś kogoś słucha, ktoś płacze. Padają słowa które i tak wszyscy zaraz
zapomną.
Trumna znika w ziemi.
Wszyscy wiedzą, że coś się właśnie kończy, a część chce wierzyć, że
jednocześnie coś się zaczyna. Kaziu przepycha się przez tłumek
wpatrzonych w widowisko żałobników i wrzuca do grobu szkatułkę.
- Coś się kończy, panie Mateuszu - mówi szeptem patrząc na skromną drewnianą skrzynię.
-
Coś się kończy, przyjacielu - mówi Wiktor stając obok. Patrzy na
trzymany w ręku klucz, uśmiecha się i wrzuca go do grobu. - A może właśnie
się zaczyna - dodaje już bardzo cicho.
Kiedy
trumna niknie w grobie grabarz zaczyna swoją pracę. Odgłos ziemi
uderzającej o drewno działa tak jak zwykle, ludzie powoli odchodzą do
swoich codziennych spraw starając się zapomnieć, wymazać z pamięci ten
moment i wszystko co z nim związane. Coś się kończy. Grabarz wbija w
ziemię drewniany krzyż, układa wieńce, spieszy się. Za chwilę kolejny
pogrzeb, a on musi się wcześniej jeszcze napić.
Weronika
kładzie na grobie wiązankę kwiatów a po policzku spływa jej samotna
łza. Rozgląda się za Wiktorem, z którym rozmawiała przez telefon i który
ją powiadomił o śmierci i pogrzebie Mateusza, lecz nigdzie nie widzi
nikogo kto by jej go przypominał.
- Proszę pani - jakiś młody mężczyzna stoi obok niej - On chciał to pani oddać.
Wsuwa jej coś w rękę i szybko odchodzi.
-
Ale... - Weronika chce coś powiedzieć, ale nie ma już do kogo. Młody
mężczyzna zniknął wśród drzew razem z jakimś innym. Starszym i dziwnie
znajomym. Wiktor? Spogląda na mały kartonik który został jej wciśnięty w
dłoń. Blond włosy przetykane pasemkami, oczy w których można zatonąć
jeśli się zbyt długo patrzy, lekko zadarty nos...
- Coś się skończyło
Mateuszu - patrzy na swoje zdjęcie sprzed lat zrobione zwykłym
telefonem komórkowym, potem wsuwa je między kwiaty na grobie - Należy do
Ciebie.
KONIEC
I
to już koniec bajki o Mateuszu i Weronice. Choć może gdzieś tam, w
głębokim lesie ukryta stoi żółta, drewniana chatka otoczona zielonymi
świerkami a obok niej stoi duży murowany dom. I może Kaziu, teraz już
Kazimierz z dwójką dzieci, Błażejem i Majką, wychodzi wieczorem przed
ten dom, patrzy na zachód słońca i rozmawia ze swoim stary przyjacielem.
Albinosem... z czerwonymi ślepkami.
Kraków marzec 2013
Krzysztof "Banita" Kargól
od autora:
Za pomoc, obecność, przyjaźń, a czasem za zwykłe ludzkie słowo korzystając z okazji chciałbym podziękować. Tak za całokształt.
Ani Wiecznie Stęsknionej za kilka słów o tym "czym jest poezja"
Ani Sari za stałe dostawy dobrego samopoczucia i pogody ducha. Oby zostały na dłużej.
Idze Nowak za powołanie do życia Igora i Brązowe Czubki
Ninie za to, że obudziła pokłady dawno uśpionej świadomości.