Właśnie
wyszłam z toksycznego związku. Poobijana jak po stłuczce z tirem albo z
inną kupą pędzącego żelastwa zaszyłam się w domu kontemplując nieudane
życiowe decyzje. Przyjaciółki robiły co mogły by mnie jakoś z dołka
wyciągnąć i do pionu postawić , ale jak to często się w takich
sytuacjach zdarza, efekty ich działań były odwrotnie proporcjonalne do
zaangażowania. Bywa...
No nic - myślę - Na nic płacze apacze, życie
zaczynam od nowa. Sama. Tylko, że jak się później okazało samotność bywa
złym doradcą a na dodatek miewa wypaczone poczuciu humoru...
Tego
feralnego dnia dziewczyny urządziły mi przyjęcie niespodziankę.
Zaskoczenie było tym większe, że zastało mnie w moim własnym przytulnym
mieszkaniu. Cięcie kosztów, jak się okazało. Wino, muzyka i wspominki.
Istny Sabat Czarownic lub spotkanie świętej Trójcy jak to ładnie
nazywałyśmy. Pora późna, wino wypite, pomysły niestworzone zaczęły
świtać pod zamglonymi już alkoholem kopułkami.
Najpierw
Anka chciała mnie poznać z kumplem swojego męża. Że niby samotny,
niebrzydki, a do tego majętny. Taak - myślę - tylko przy tym milczku
usta by mi zarosły pajęczyną już po dobie. O ile nie wcześniej. A usta
moje zarastać nie lubią i do milczenia stworzone nie są, o czym
najwidoczniej Ania zapomniała. Nic to - myślę patrząc jak Mania kolebie
się z boku na bok bezpiecznie zwinięta w fotelu. Mania zawsze miała
słabą głowę, ale pomysły - bajka po prostu.
- Odpalaj komputra - wyskrzeczała znienacka - Ogłoszenie zamieścisz i przetestujemy ród męski.
Włosy mi się uniosły. Co? Znowu mam robić za wabia? Co ja takiego zrobiłam, że mnie pan bóg takimi przyjaciółkami pokarał.
- A czemuż to ja?
-
A kto jest samotny i siorbie nosem? - Mania nie dała za wygraną.
Wyjścia nie było. Już bez słowa sprzeciwu odpaliłam laptopa i
zamieściłam ogłoszenie. Niech będzie co ma być - myślę. No i się
zaczęło...
Po
dwóch dniach stado ogierów różnej maści urosło do rozmiarów Janowca.
Dziewczyny selekcję przeprowadziły wstępną, zgrubną i szczegółową. Potem
na scenę wkroczyłam ja. Opisywać wszystkich spotkań nie będę bo o
zdrowie bliźniego dbam a i posądzoną o zbyt wybujałą wyobraźnię być nie
chcę. Jednak ostatnie spotkanie tkwi mi w głowie do dziś...
Wybrańcem
stał się Bolesław. Imię zastanowiło mnie już na początku, ale... - może
mama historię kochała ponad wszystko i tak dziecko nazwała, -
pomyślałam - a może tata tak się cieszył, że z wrażenia imię podając
epoki pomylił czy co. Tak czy siak po kilku mailach i wymianie zdjęć
spotkanie ustaliliśmy. Facet w wieku odpowiednim, pisał z sensem i humor
jaki taki posiadał, do tego z oblicza nie straszył, choć i na kolana
nie powalał. W sumie nie było źle.
Miejsce
asekurancko publiczne wybrałam, bo wiecie... dewianci...
zwyrodnialcy... zboczuchy. Niech szanse będą równe - myślę - a nie żeby
ich tak od razu z góry.
No
i nadszedł wreszcie ten dzień. Wyfiokowałam się, a co? Nie wolno? Znaki
stosowne wcześniej umówione zabrałam, spóźniłam się tradycyjne 10 min
żeby nie pomyślał, że mi za bardzo zależy i wolnym krokiem wchodzę.
Bioderko raz, bioderko dwa, biust do przodu no i oczywiście wachlowanie
rzęsami... Przy okazji lustruję salę obiektu szukając, i... O mało co a
kelner by mi ząbki zamiatał z posadzki. Facet jest, a i owszem, znaki
stosowne wcześniej ustalone posiada, ale tak jakby 35 lat starszy... i z
obstawą. Asysta przy stoliku obok obecna i spod oka wzrokiem taksującym
spogląda. Kółko różańcowe czuwa.
Myśl
jak błysk przeleciała - Uciekać! Ale Bolesław wzrok miał jak na swoje
lata sokoli... Znaki stosowne wcześniej ustalone zauważył i w te dyrdy
do mnie. O bogowie, za coście mnie Bolesławem pokarali i przyjaciółkami
takiemi? Przeklinam Manię, jej pomysły, i cały nieszczęsny babski
wieczór. Siebie przeklinam podwójnie. Za głupotę.
Nic
to - pomyślałam - Powiedziałam "a" to i "b" jakoś może przez usta
przejdzie. Patrzę, słucham... I oczom i uszom nie wierzę. Boluś z
urokiem głuszca zaczyna tokować. Kawa, ciasteczko, koniaczek... Cały w
pąsach, pląsach i umizgach, dobrze, że arytmi nie dostał.
A skojarzenie z głuszcem adekwatne było, bo Bolesław wzrok miał i
owszem, sokoli. Gorzej było ze słuchem... Cała sala już słyszała o
naszej randce a barman zaczął przyjmować zakłady jak długo jeszcze
wytrzymam zanim w te pędy w siną dal ucieknę. Kelner, młody chłopak też
miał zabawę przednią. Co chwila gnał na zaplecze i wracał wycierając
oczy, niby, że ma alergię. A
Boluś... Boluś niczym Bolesław, Król Lew po sali się rozglądał i dumnym
okiem toczył. Brakowało tylko żeby ryczeć zaczął. Puszczał oko do świty
jakie to ma rwanie, a duma która go rozsadzała nadciśnieniem poważnym
groziła, jeśli nie zawałem. Nie zdzierżyłam dłużej. Jeszcze chwila i
kółko różańcowe zaczęło by z radości laskami wywijać... Zmiatałam, aż mi
raciczki dymiły. Może choć jakiś zboczuch by się znalazł... albo
dewiant chociaż , nic cholera, nic... Za to traumę mam do dziś.