Autostrada do Śmierci ( Narodziny )
Krzysztof Banita Kargól
[ BY AUTOSTRADA DO ŚMIERCI ( NARODZINY ) BYŁA ZROZUMIAŁA... TRZEBA PRZEBRNĄĆ PRZEZ AUTOSTRADĘ DO ŚMIERCI,
CZYLI OPOWIADANIE POWYŻEJ. INACZEJ STARY CZŁOWIEK OKAŻE SIĘ CZŁOWIEKIEM
PO ZAŻYCIU ŚRODKÓW HALUCYNOGENNYCH, W DODATKU Z OBSESJĄ NA PUNKCIE
STARYCH KLUCZY I ZEGARÓW. A NIE O TYM MOWA... ]
Oczy
Starego Człowieka stopniowo przyzwyczajały się do ostrego światła jakie
go poraziło gdy się przebudził. Powoli dostrzegał szczegóły otoczenia, a
raczej ich kompletny brak. Stał ubrany w swoją najlepszą pidżamę
pośrodku jakiegoś pomieszczenia. Choć nazwać to pomieszczeniem to lekka
przesada - pomyślał. Nie dostrzegał ścian, sufitu, podłogi. Wszystko
zakrywała mlecznobiała mgła leniwie przelewająca się wokół niego.
Wysilił pamięć starając się sobie przypomnieć jakieś szczegóły ze
swojego życia, ale nic z tego nie wyszło. Jedynie jakieś trudne do
nazwania uczucia, jednak żadnych twarzy, żadnych miejsc tylko wrażenie
ciepła i spokoju. Jakoś się tym nie zmartwił. Dziwne - pomyślał. Powoli
ruszył przed siebie. Szedł rozglądając się dookoła, starając się
dostrzec jakiś punkt odniesienia ale wszystko wciąż skrywała mgła. -
Cholera jasna, jest tu kto? - powiedział nieśmiało i usłyszał swój
stłumiony głos. Odpowiedziała mu cisza powoli jakby gęstniejąca, stająca
się materialną i namacalną. Stary Człowiek zaczął się bać.
Szedł
dalej, bo stanie w miejscu wydawało mu się dziecinnie głupie i
pozbawione sensu. Zresztą tak samo jak wałęsanie się w tej mlecznej
zupie - pomyślał. - Hallo, jest tu kto? Hallo! - powiedział, tym
razem głośno i z lekką irytacją. Wszystko zniknęło. Stał oślepiony
ciemnością nie mogąc dostrzec nawet własnych dłoni. Poczuł jak powoli
zapada w sen.
Obudził się. Nie otwierał oczu, nie chciał zobaczyć
przed sobą czarnej, nieprzeniknionej ściany, wspomnienie otaczającej go
mgły też nie przypadło mu do gustu. - Nie będę przecież stał tak jak kołek - mruknął pod nosem i powoli otworzył oczy. -
Mhm - wyrwało mu się gdy zobaczył przed sobą kilka postaci ustawionych
półkolem wokół niego. Nie zmieniła się jedynie sceneria. No może
zmieniła się nieco na tą poprzednią. Znów nogi od kolan tonęły mu we
mgle, i choć miał wrażenie, że znajduje się w jakimś pomieszczeniu, to
nadal nie dostrzegał jego ścian. Dwanaście męskich postaci patrzyło na
niego z zainteresowaniem. Wszyscy mieli na sobie białe, długie szaty i
poczuł się nieco głupio w swojej pidżamie. - Hmm - powiedział, i na
tym skończyła się cała jego wypowiedź. Czekał. Czekały też postacie
wokół niego. Choć nic nie słyszał miał wrażenie, że porozumiewają się ze
sobą w jakiś nieznany dla niego sposób. Zbliżyli się do niego na tyle,
że mógł rozróżnić rysy ich twarzy. Wszyscy byli starcami, a większość
nosiła długie, siwe brody. Mieli mądre, przyjazne oczy przewiercające go
na wylot. Onieśmielony cofnął się o krok, nie wiedząc co zrobić z
rękami jak uczniak przy tablicy zaczął wyłamywać palce. Wtedy poczuł, że
w prawej dłoni ściska jakiś niewielki metalowy przedmiot. Zdziwiony
rozpoznał w nim stary, zaśniedziały klucz do nakręcania zegara. Jeden ze
starców uśmiechnął się i przysunął jeszcze bliżej do niego. - Hmm,
tego, ja... - i znów sformułowanie sensownego zdania chwilowo go
przerosło. Zamknął oczy, wziął głęboki oddech, zebrał się w sobie, i...
Gdy
znów otworzył oczy stał przed nim już tylko jeden starzec wciąż
uśmiechający się, wciąż patrzący na niego. Wyciągał rękę i przyzywał do
siebie. Stary Człowiek chwilę się wahał, w końcu nie widząc innego
sensownego rozwiązania ruszył za oddalającą się powoli postacią. W tym
momencie poczuł jak spada na niego jakiś niematerialny ciężar, jak
wypełnia każdą jego cząstkę, każdy centymetr jego ciała. Poczuł ciężar
swoich wspomnień.
Zatrzymał się jak wmurowany. Pamiętał poprzedni
wieczór, milczący zegar, swoją złość jaka go ogarnęła gdy wahadło
przestało się poruszać a on nadal siedział i oddychał. Pamiętał łzy
jakie wtedy pierwszy raz od lat spłynęły mu po policzku. I noc, kiedy
zasypiał, spokojny, pogodzony ze sobą, czekający na odwiedziny.
Nieśmiało podniósł wzrok. Starzec patrzył na niego poważnie i powoli
skinął mu głową. Stary Człowiek zrozumiał i poczuł ulgę, choć kolejna
próba powiedzenia czegoś znów zakończyła się niespecjalnie. - Hmm -
powiedział - Jak tak dalej pójdzie wezmą mnie tu za strasznego erudytę -
tym razem tylko pomyślał. Postanowił na razie nie odzywać się i
zaczekać na rozwój sytuacji. Przecież gdzieś szli, postać prowadziła go
więc musieli mieć przed sobą jakiś cel.
Kiedy myślał już, że
jedynym celem jest błądzenie we mgle i zaczął się zastanawiać nad
wiecznością spędzoną na spacerach z milczącą postacią jako towarzyszem,
coś się zmieniło. Nie zaczęło się zmieniać powoli, subtelnie, zmieniło
się nagle. Wielkie pole mgły zostawili za plecami. Stali teraz na
szczycie jakiejś góry i patrzyli w szarą dolinę. Wszystko było szare.
Szare drzewa, szare, skromne budynki, ludzie w szarych szatach. Postać
wskazała mu ręką wioskę, potem odwróciła się i zniknęła we mgle. - No
tak, rozmowny to ty nie byłeś - powiedział pod nosem Stary Człowiek i
po krótkiej chwili wahania zaczął schodzić w dół zbocza. Im był bliżej
tym więcej dostrzegał szczegółów. Wioska była uboga, ale nie biedna.
Chaty dawały schronienie przed wiatrem, wydeptanymi ścieżkami wciąż
przechadzali się jacyś ludzie. Właśnie, ludzie... Kiedy ich mijał
patrzyli na niego z zainteresowaniem, przyjaźnie kiwali głowami, czasem
ktoś się uśmiechnął widząc jego dziwny strój. Nie słyszał rozmów. Cała
wioska tonęła w ciszy, jedyne co było słychać to tupot nóg, szelest szat
i delikatny pomruk wiatru w okolicznych drzewach. Szarych oczywiście, o
szarych liściach i korze. - Przepraszam - powiedział do mijanej
kobiety ale jedyną reakcją było spojrzenie w oczy i uśmiech. Potem
kobieta oddaliła się w swoją stronę zostawiając go samego między szarymi
chatami. - Dziwne - mruknął pod nosem i zobaczył przed sobą
przyglądającą mu się dziewczynkę z przyganą jaką tylko dziecko okazać
potrafi przykładającą do ust palec serdeczny w międzynarodowym geście
prosząc o zachowanie ciszy. Dziewczynka wzięła go za rękę i poprowadziła
do jednej z chat, potem odeszła machając mu ręką na pożegnanie. - No tak - wyszeptał wchodząc do środka - łatwo nie będzie.
Chata
tak jak się domyślał była bardzo skromna. Krzesło, łóżko, na łóżku
przygotowana dla niego szara szata. Jakoś nie tak to sobie wyobrażałem -
pomyślałem - jakoś inaczej, inaczej miało być. Starzec siedział w
pustej chacie zagubiony i onieśmielony. Cała jego pewność siebie jaką
miał jeszcze wczoraj odeszła gdzieś pozostawiając po sobie jedynie
mgliste wspomnienie. Nigdy w życiu nie czuł się tak pozostawiony sam
sobie. Owszem, to raczej on był tym który pozostawiał innych nie
zastanawiając się nad konsekwencjami. Ale nie jego, jego nigdy tak do
końca nikt nie pozostawił samemu sobie. Starzec nie wiedział jak długo
siedział samotnie w chacie. Może były to godziny, może dni. Czas mijał
mu na rozmyślaniach o sobie samym. Patrząc teraz z dystansu inaczej
pojmował niektóre swoje tak zwane trafne życiowe decyzje. Strach który
odczuwał na początku powoli odszedł pozostawiając jednak niczym nie
wypełnioną pustkę. Któregoś dnia odwiedziła go dziewczynka.
Przyszła
do jego chaty, usiadła naprzeciw niego i patrzyła się smutno prosto w
jego oczy. Denerwowało go to. Starzec nie lubił dzieci, nigdy nie miał
do nich cierpliwości, nigdy nie poświęcał im uwagi traktując to jak
zmarnowany czas. Choć marnowanie czasu na bezmyślnym błąkaniu się po
mieszkaniu uważał za bardzo kształcące i potrzebne mu do duchowego
rozwoju. Dziewczynka siedziała, patrzyła, potem stawała w otwartych
drzwiach chaty, wyciągała rękę. Odwracał się wtedy ze złością i ulgą, że
wreszcie zostaje sam. Dziewczynka przychodziła codziennie. Codziennie
siadała, codziennie patrzyła mu w oczy, codziennie bezgłośnie prosiła by
wyszedł z nią z chaty. A on każdego dnia odwracał się zły i zirytowany.
Tego dnia też przyszła. Miała jednak smutne oczy. Patrzyła na niego, a
po jej dziecięcych policzkach spływały łzy. Starzec długo walczył sam z
sobą nie wiedząc co ma zrobić. Jedyne czego chciał to by ona wreszcie
sobie poszła. Ale ona siedziała dalej, dłużej niż zwykle. Już nie
płakała, choć nadal była smutna. Spuściła głowę, podniosła się i nie nie
odwracając wzroku wyszła z chaty. Starzec zmartwiał. Dziś go nie
zapraszała, nie namawiała na wyjście. Wybiegł z chaty tak szybko jak
tylko mógł, rozglądnął się dookoła, dostrzegł ją. Szła powoli ze
spuszczoną głową nie dostrzegając innych ludzi. Szybko poszedł za nią,
dogonił, odwrócił, niezdarnie po raz pierwszy w swoim życiu objął i
przytulił dziecko. Dziewczynka podniosła głowę i spojrzała na niego
roześmianymi, figlarnymi oczami. Na chwilę ożyła w nim złość, że został
oszukany, na chwilę...
Poczuł jak opuszcza go złość, jak zapomina
o jego istnieniu. Jednak w jej miejsce znów nie pojawiło się nic
innego. Stawał się coraz bardziej pusty, stopniowo pozbawiany swoich
uczuć. Dziewczynka odwiedzała go jeszcze wielokrotnie, biorąc go za rękę
oprowadzała po milczącej wiosce, a on powoli odzyskiwał uczucia. Inne
uczucia, nie te które znał poprzednio, a które go tak dokładnie
wypełniały. Tych nowych nie potrafił nazwać. Były dziwne, nie powodowały
strachu, złości, nie irytowały go. Z czasem stał się ulubieńcem
wszystkich dzieci w wiosce. Zawsze miał dla nich czas, nigdy nie
odmawiał im swojego towarzystwa. Aż któregoś dnia poczuł ból.
Dziewczynka odeszła.
Zobaczył ją w towarzystwie postaci ubranej w
białą tunikę wspinających się na wzgórze z którego kiedyś on sam tu
dotarł. Na szczycie dziewczynka odwróciła się i pomachała do niego. I
choć był pewien, że nie może go z tej odległości widzieć wiedział, że
właśnie się z nim pożegnała. Przypomniał sobie dziwne postaci które go
kiedyś powitały w tym... które go tu powitały. Kiedy to było... -
pomyślał - Jak długo tu jestem... Miesiące... Lata... - Powoli wrócił do
swojej chaty, usiadł na brzegu łóżka, zamyślił się. Patrzył na
zardzewiały już klucz do zabytkowego zegara leżący w kącie chaty. Z
jakiegoś powodu nadal był on dla niego ważnym amuletem, świadectwem,
może manifestacją.
Mijały kolejne dni. Ból i samotność jakie
odczuwał po odejściu dziewczynki powoli odeszły, czuł, że nie stało się
nic złego, że tak miało być. Zauważył też, że co jakiś czas odchodzi
jeden z mieszkańców wioski. Zawsze w stronę tajemniczego wzgórza które
zaczął od pewnego czasu kojarzyć z wybawieniem, z czymś nowym,
ostatecznym. Nie umiał jedynie zdecydować się czy ma to być koniec, czy
narodziny. Zauważył coś jeszcze. Wioskę opuszczali ludzie, ale też
przybywali nowi, najczęściej zagubieni, wystraszeni. Zamykali się w
swoich chatach i mijały dni nim nieśmiało wychylali głowy i decydowali
się na ich opuszczenie. Starcowi czas mijał głównie na rozmyślaniach,
kontemplacji, rozmowach z sobą samym. Choć czasem wydawało mu się, że
rozmów tych słucha ktoś trzeci czasem starając się wtrącić do dyskusji
swoje zdanie. Choć lepiej by było określić to sugestią. Nieśmiałą,
delikatną a jednak zdecydowaną. Starał się też pomagać innym, choć pomoc
w tym miejscu ograniczała się zazwyczaj do ofiarowania swojej
obecności, czasu. Tego ostatniego miał jednak tak wiele. Zagubił gdzieś
jego poczucie. Dni przechodziły w noce, tygodnie w miesiące, potem w
lata. Zaczął powoli odczuwać spokój jakiego nigdy wcześniej nie znał.
Pustkę jaka go wypełniała powoli zastępowały myśli, uczucia, pragnienia.
Spacerując o wschodzie słońca zobaczył schodzącą ze wzgórza postać.
Kiedy się zbliżyła okazała się młodą kobietą ostrożnie stawiającą kroki
na wyboistej drodze. Podszedł do niej.
Była ładna, jej długie
włosy powiewały na wietrze. Miała na sobie skromną sukienką w kolorze
grafitu. Podszedł do niej, wyciągnął rękę i poprowadził za sobą. Czuł
jej strach, zagubienie, jej wątpliwości i sprzeczne myśli walczące ze
sobą. Zaprowadził ją do jednej z chat o których wiedział, że są
niezamieszkane. Przychodził do niej każdego dnia ofiarowując jej całego
siebie. Siadał obok i czekał. Kobieta, z początku nieufna, z czasem
przyjęła jego obecność jako coś naturalnego. Starzec po raz pierwszy w
swoim życiu poczuł, że istnieje dla kogoś innego, że tak wiele wcześniej
nie dostrzegał, nie chciał dostrzegać. Teraz czuł się potrzebny.
Spędzali razem całe dni siedząc obok siebie, spacerując. Z czasem
poczuł, że kobieta odzyskuje spokój, w jej oczach powoli rodziła się
nadzieja i wiara. Starzec czuł się prawie szczęśliwy.
Tego dnia
obudził się podekscytowany. Pamiętał jak przez mgłę, że kiedyś już coś
podobnego odczuwał. Kojarzyło mu się to z jakimś zegarem, oczekiwaniem
na coś czego już nie pamiętał. Wziął do ręki klucz do nakręcania zegara. -
Hmm - mruknął, a jego pomarszczone czoło zrosiły krople zimnego potu.
Zacisnął w dłoni klucz i wyszedł z chaty. To kogo zobaczył nie zdziwiło
go, choć może powinno. Od dawna wiedział jednak gdzie i w jakim celu się
znajduje. Od dawna rozumiał, nigdy świadomie o tym nie myślał, ale... -
Witaj. Co teraz? - wyszeptał. Przed nim, ubrana w jaskrawą białą szatę
stała uśmiechając się dziewczynka. Ta sama która kiedyś wyciągnęła do
niego rękę i stała się dla niego przewodnikiem. Ta która pokazała mu
jego słabości, wady, która nauczyła go uczuć których nie znał, a potem
odeszła. Stała teraz przed nim śmiejąc się i patrząc na jego zaciśniętą
dłoń. - Chodź - powiedziała.
I poszli. Tak jak się spodziewał
szli w stronę wzgórza. Wspinaczka nie była tak łatwa jak zejście w dół.
Starzec przystawał co chwilę, odwracał się, spoglądał na malejącą
wioskę, na ludzi w szarych ubraniach, szare chaty, szare drzewa. Potem
szedł dalej. Im bliżej szczytu tym większy odczuwał niepokój. Wreszcie
stanęli na końcu ścieżki. Przed sobą starzec zobaczył mlecznobiałą mgłę
skrywającą ostatnią zagadkę jaka pozostała mu do rozwiązania. Tylko, że
już wcale nie myślał o jej rozwiązaniu, nie miał zresztą żadnych pytań
na które potrzebowałby znać odpowiedzi. Patrzył w dół zbocza, na wioskę w
której spędził tyle tygodni, miesięcy, a może lat. Nie widział jej, ale
wiedział, że ona widzi jego... Kobieta którą miał poprowadzić. Pomachał
do niej, uśmiechnął się. - Pozostało jeszcze jedno - powiedział
stojąc bezradnie na szczycie wzgórza. Wciąż miał swój amulet, wciąż miał
klucz w zaciśniętej dłoni. Popatrzył na niego, wziął głęboki zamach,
rzucił... Potem odwrócił się, popatrzył w roześmiane oczy dziewczynki i
zanurzył się we mgle.
Kraków 5 listopad 2009
|