Ostatnio dodane [ proza ]

stajenny. część piąta. [J. P.]
stajenny. część czwarta [J. P.]
stajenny. część trzecia [J. P.]
stajenny. część druga [J. P.]
stajenny. część pierwsza [J. P.]
samotna plaża [J P.]

Ostatnio dodane [ poezja ]

żonglerka [A. S.]
niepokorna [A. S.]
nostalgia [A. S.]
ludzki los [E. J.]
o ponownym znajdowaniu sensu [J. W.]
posłuchaj miły [A. S.]
gumisie [U. P.]
o zwyczajności [S. P.]
cicho sza... [A. S.]
noworoczne szaleństwo [M. K.]
za późno [A. P.]
prośba [I. N.]
gdzie jesteś [M. K.]
twoje oczy [M. K.]
zostałem dziadkiem [J. P.]
uparcie i skrycie [A. S.]
za późno na żal [M. K.]
list [M. K.]
polowanie [M. K.]
czyściec mój [M. K.]
ostatnia decyzja [M. K.]
własny dom [M. K.]
zawiodłeś [M. K.]
prawdziwa [U.P.]
majtki [M. B.]
je suis [M. B.]
samotność [M. F.]
przyspieszam kroku [A. S.]
zakochanie ? [A. S.]
czy już czas [J. W.]


wszystkie dodane ostatnio, a
nie uwzględnione tutaj teksty
dostępne są w archiwum


Warto przeczytać
-
-
-
-
-
-


Dźwiękiem zaplątani

Anna Łotysz
zwierzenia drewnianej róży


Krzysiek Banita Kargól
na śmierć mnie skazano

Krzysiek Banita Kargól
ostatni spacer


więcej zaplątanych w czytane i śpiewane słowa dźwięków pojawi się wkrótce w osobnej zakładce.


Ogółem online: 1
Gości: 1
Użytkowników: 0



Formularz logowania


Witaj, Gość · RSS 2024-11-23, 14:08
Główna » Artykuły » Prozą pisane

Autostrada do śmierci ( Narodziny )


Autostrada do Śmierci ( Narodziny )
Krzysztof Banita Kargól

[ BY AUTOSTRADA DO ŚMIERCI ( NARODZINY ) BYŁA ZROZUMIAŁA... TRZEBA PRZEBRNĄĆ PRZEZ AUTOSTRADĘ DO ŚMIERCI, CZYLI OPOWIADANIE POWYŻEJ. INACZEJ STARY CZŁOWIEK OKAŻE SIĘ CZŁOWIEKIEM PO ZAŻYCIU ŚRODKÓW HALUCYNOGENNYCH, W DODATKU Z OBSESJĄ NA PUNKCIE STARYCH KLUCZY I ZEGARÓW. A NIE O TYM MOWA... ]

Oczy Starego Człowieka stopniowo przyzwyczajały się do ostrego światła jakie go poraziło gdy się przebudził. Powoli dostrzegał szczegóły otoczenia, a raczej ich kompletny brak. Stał ubrany w swoją najlepszą pidżamę pośrodku jakiegoś pomieszczenia. Choć nazwać to pomieszczeniem to lekka przesada - pomyślał. Nie dostrzegał ścian, sufitu, podłogi. Wszystko zakrywała mlecznobiała mgła leniwie przelewająca się wokół niego. Wysilił pamięć starając się sobie przypomnieć jakieś szczegóły ze swojego życia, ale nic z tego nie wyszło. Jedynie jakieś trudne do nazwania uczucia, jednak żadnych twarzy, żadnych miejsc tylko wrażenie ciepła i spokoju. Jakoś się tym nie zmartwił. Dziwne - pomyślał. Powoli ruszył przed siebie. Szedł rozglądając się dookoła, starając się dostrzec jakiś punkt odniesienia ale wszystko wciąż skrywała mgła.
- Cholera jasna, jest tu kto? - powiedział nieśmiało i usłyszał swój stłumiony głos. Odpowiedziała mu cisza powoli jakby gęstniejąca, stająca się materialną i namacalną. Stary Człowiek zaczął się bać.

Szedł dalej, bo stanie w miejscu wydawało mu się dziecinnie głupie i pozbawione sensu. Zresztą tak samo jak wałęsanie się w tej mlecznej zupie - pomyślał.
- Hallo, jest tu kto? Hallo! - powiedział, tym razem głośno i z lekką irytacją. Wszystko zniknęło. Stał oślepiony ciemnością nie mogąc dostrzec nawet własnych dłoni. Poczuł jak powoli zapada w sen.

Obudził się. Nie otwierał oczu, nie chciał zobaczyć przed sobą czarnej, nieprzeniknionej ściany, wspomnienie otaczającej go mgły też nie przypadło mu do gustu.
- Nie będę przecież stał tak jak kołek - mruknął pod nosem i powoli otworzył oczy.
- Mhm - wyrwało mu się gdy zobaczył przed sobą kilka postaci ustawionych półkolem wokół niego. Nie zmieniła się jedynie sceneria. No może zmieniła się nieco na tą poprzednią. Znów nogi od kolan tonęły mu we mgle, i choć miał wrażenie, że znajduje się w jakimś pomieszczeniu, to nadal nie dostrzegał jego ścian. Dwanaście męskich postaci patrzyło na niego z zainteresowaniem. Wszyscy mieli na sobie białe, długie szaty i poczuł się nieco głupio w swojej pidżamie.
- Hmm - powiedział, i na tym skończyła się cała jego wypowiedź. Czekał. Czekały też postacie wokół niego. Choć nic nie słyszał miał wrażenie, że porozumiewają się ze sobą w jakiś nieznany dla niego sposób. Zbliżyli się do niego na tyle, że mógł rozróżnić rysy ich twarzy. Wszyscy byli starcami, a większość nosiła długie, siwe brody. Mieli mądre, przyjazne oczy przewiercające go na wylot. Onieśmielony cofnął się o krok, nie wiedząc co zrobić z rękami jak uczniak przy tablicy zaczął wyłamywać palce. Wtedy poczuł, że w prawej dłoni ściska jakiś niewielki metalowy przedmiot. Zdziwiony rozpoznał w nim stary, zaśniedziały klucz do nakręcania zegara. Jeden ze starców uśmiechnął się i przysunął jeszcze bliżej do niego.
- Hmm, tego, ja... - i znów sformułowanie sensownego zdania chwilowo go przerosło. Zamknął oczy, wziął głęboki oddech, zebrał się w sobie, i...

Gdy znów otworzył oczy stał przed nim już tylko jeden starzec wciąż uśmiechający się, wciąż patrzący na niego. Wyciągał rękę i przyzywał do siebie. Stary Człowiek chwilę się wahał, w końcu nie widząc innego sensownego rozwiązania ruszył za oddalającą się powoli postacią. W tym momencie poczuł jak spada na niego jakiś niematerialny ciężar, jak wypełnia każdą jego cząstkę, każdy centymetr jego ciała. Poczuł ciężar swoich wspomnień.

Zatrzymał się jak wmurowany. Pamiętał poprzedni wieczór, milczący zegar, swoją złość jaka go ogarnęła gdy wahadło przestało się poruszać a on nadal siedział i oddychał. Pamiętał łzy jakie wtedy pierwszy raz od lat spłynęły mu po policzku. I noc, kiedy zasypiał, spokojny, pogodzony ze sobą, czekający na odwiedziny. Nieśmiało podniósł wzrok. Starzec patrzył na niego poważnie i powoli skinął mu głową. Stary Człowiek zrozumiał i poczuł ulgę, choć kolejna próba powiedzenia czegoś znów zakończyła się niespecjalnie.
- Hmm - powiedział - Jak tak dalej pójdzie wezmą mnie tu za strasznego erudytę - tym razem tylko pomyślał. Postanowił na razie nie odzywać się i zaczekać na rozwój sytuacji. Przecież gdzieś szli, postać prowadziła go więc musieli mieć przed sobą jakiś cel.

Kiedy myślał już, że jedynym celem jest błądzenie we mgle i zaczął się zastanawiać nad wiecznością spędzoną na spacerach z milczącą postacią jako towarzyszem, coś się zmieniło. Nie zaczęło się zmieniać powoli, subtelnie, zmieniło się nagle. Wielkie pole mgły zostawili za plecami. Stali teraz na szczycie jakiejś góry i patrzyli w szarą dolinę. Wszystko było szare. Szare drzewa, szare, skromne budynki, ludzie w szarych szatach. Postać wskazała mu ręką wioskę, potem odwróciła się i zniknęła we mgle.
- No tak, rozmowny to ty nie byłeś - powiedział pod nosem Stary Człowiek i po krótkiej chwili wahania zaczął schodzić w dół zbocza. Im był bliżej tym więcej dostrzegał szczegółów. Wioska była uboga, ale nie biedna. Chaty dawały schronienie przed wiatrem, wydeptanymi ścieżkami wciąż przechadzali się jacyś ludzie. Właśnie, ludzie... Kiedy ich mijał patrzyli na niego z zainteresowaniem, przyjaźnie kiwali głowami, czasem ktoś się uśmiechnął widząc jego dziwny strój. Nie słyszał rozmów. Cała wioska tonęła w ciszy, jedyne co było słychać to tupot nóg, szelest szat i delikatny pomruk wiatru w okolicznych drzewach. Szarych oczywiście, o szarych liściach i korze.
- Przepraszam - powiedział do mijanej kobiety ale jedyną reakcją było spojrzenie w oczy i uśmiech. Potem kobieta oddaliła się w swoją stronę zostawiając go samego między szarymi chatami.
- Dziwne - mruknął pod nosem i zobaczył przed sobą przyglądającą mu się dziewczynkę z przyganą jaką tylko dziecko okazać potrafi przykładającą do ust palec serdeczny w międzynarodowym geście prosząc o zachowanie ciszy. Dziewczynka wzięła go za rękę i poprowadziła do jednej z chat, potem odeszła machając mu ręką na pożegnanie.
- No tak - wyszeptał wchodząc do środka - łatwo nie będzie.

Chata tak jak się domyślał była bardzo skromna. Krzesło, łóżko, na łóżku przygotowana dla niego szara szata. Jakoś nie tak to sobie wyobrażałem - pomyślałem - jakoś inaczej, inaczej miało być. Starzec siedział w pustej chacie zagubiony i onieśmielony. Cała jego pewność siebie jaką miał jeszcze wczoraj odeszła gdzieś pozostawiając po sobie jedynie mgliste wspomnienie. Nigdy w życiu nie czuł się tak pozostawiony sam sobie. Owszem, to raczej on był tym który pozostawiał innych nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Ale nie jego, jego nigdy tak do końca nikt nie pozostawił samemu sobie. Starzec nie wiedział jak długo siedział samotnie w chacie. Może były to godziny, może dni. Czas mijał mu na rozmyślaniach o sobie samym. Patrząc teraz z dystansu inaczej pojmował niektóre swoje tak zwane trafne życiowe decyzje. Strach który odczuwał na początku powoli odszedł pozostawiając jednak niczym nie wypełnioną pustkę. Któregoś dnia odwiedziła go dziewczynka.

Przyszła do jego chaty, usiadła naprzeciw niego i patrzyła się smutno prosto w jego oczy. Denerwowało go to. Starzec nie lubił dzieci, nigdy nie miał do nich cierpliwości, nigdy nie poświęcał im uwagi traktując to jak zmarnowany czas. Choć marnowanie czasu na bezmyślnym błąkaniu się po mieszkaniu uważał za bardzo kształcące i potrzebne mu do duchowego rozwoju. Dziewczynka siedziała, patrzyła, potem stawała w otwartych drzwiach chaty, wyciągała rękę. Odwracał się wtedy ze złością i ulgą, że wreszcie zostaje sam. Dziewczynka przychodziła codziennie. Codziennie siadała, codziennie patrzyła mu w oczy, codziennie bezgłośnie prosiła by wyszedł z nią z chaty. A on każdego dnia odwracał się zły i zirytowany. Tego dnia też przyszła. Miała jednak smutne oczy. Patrzyła na niego, a po jej dziecięcych policzkach spływały łzy. Starzec długo walczył sam z sobą nie wiedząc co ma zrobić. Jedyne czego chciał to by ona wreszcie sobie poszła. Ale ona siedziała dalej, dłużej niż zwykle. Już nie płakała, choć nadal była smutna. Spuściła głowę, podniosła się i nie nie odwracając wzroku wyszła z chaty. Starzec zmartwiał. Dziś go nie zapraszała, nie namawiała na wyjście. Wybiegł z chaty tak szybko jak tylko mógł, rozglądnął się dookoła, dostrzegł ją. Szła powoli ze spuszczoną głową nie dostrzegając innych ludzi. Szybko poszedł za nią, dogonił, odwrócił, niezdarnie po raz pierwszy w swoim życiu objął i przytulił dziecko. Dziewczynka podniosła głowę i spojrzała na niego roześmianymi, figlarnymi oczami. Na chwilę ożyła w nim złość, że został oszukany, na chwilę...

Poczuł jak opuszcza go złość, jak zapomina o jego istnieniu. Jednak w jej miejsce znów nie pojawiło się nic innego. Stawał się coraz bardziej pusty, stopniowo pozbawiany swoich uczuć. Dziewczynka odwiedzała go jeszcze wielokrotnie, biorąc go za rękę oprowadzała po milczącej wiosce, a on powoli odzyskiwał uczucia. Inne uczucia, nie te które znał poprzednio, a które go tak dokładnie wypełniały. Tych nowych nie potrafił nazwać. Były dziwne, nie powodowały strachu, złości, nie irytowały go. Z czasem stał się ulubieńcem wszystkich dzieci w wiosce. Zawsze miał dla nich czas, nigdy nie odmawiał im swojego towarzystwa. Aż któregoś dnia poczuł ból. Dziewczynka odeszła.

Zobaczył ją w towarzystwie postaci ubranej w białą tunikę wspinających się na wzgórze z którego kiedyś on sam tu dotarł. Na szczycie dziewczynka odwróciła się i pomachała do niego. I choć był pewien, że nie może go z tej odległości widzieć wiedział, że właśnie się z nim pożegnała. Przypomniał sobie dziwne postaci które go kiedyś powitały w tym... które go tu powitały. Kiedy to było... - pomyślał - Jak długo tu jestem... Miesiące... Lata... - Powoli wrócił do swojej chaty, usiadł na brzegu łóżka, zamyślił się. Patrzył na zardzewiały już klucz do zabytkowego zegara leżący w kącie chaty. Z jakiegoś powodu nadal był on dla niego ważnym amuletem, świadectwem, może manifestacją.

Mijały kolejne dni. Ból i samotność jakie odczuwał po odejściu dziewczynki powoli odeszły, czuł, że nie stało się nic złego, że tak miało być. Zauważył też, że co jakiś czas odchodzi jeden z mieszkańców wioski. Zawsze w stronę tajemniczego wzgórza które zaczął od pewnego czasu kojarzyć z wybawieniem, z czymś nowym, ostatecznym. Nie umiał jedynie zdecydować się czy ma to być koniec, czy narodziny. Zauważył coś jeszcze. Wioskę opuszczali ludzie, ale też przybywali nowi, najczęściej zagubieni, wystraszeni. Zamykali się w swoich chatach i mijały dni nim nieśmiało wychylali głowy i decydowali się na ich opuszczenie. Starcowi czas mijał głównie na rozmyślaniach, kontemplacji, rozmowach z sobą samym. Choć czasem wydawało mu się, że rozmów tych słucha ktoś trzeci czasem starając się wtrącić do dyskusji swoje zdanie. Choć lepiej by było określić to sugestią. Nieśmiałą, delikatną a jednak zdecydowaną. Starał się też pomagać innym, choć pomoc w tym miejscu ograniczała się zazwyczaj do ofiarowania swojej obecności, czasu. Tego ostatniego miał jednak tak wiele. Zagubił gdzieś jego poczucie. Dni przechodziły w noce, tygodnie w miesiące, potem w lata. Zaczął powoli odczuwać spokój jakiego nigdy wcześniej nie znał. Pustkę jaka go wypełniała powoli zastępowały myśli, uczucia, pragnienia. Spacerując o wschodzie słońca zobaczył schodzącą ze wzgórza postać. Kiedy się zbliżyła okazała się młodą kobietą ostrożnie stawiającą kroki na wyboistej drodze. Podszedł do niej.

Była ładna, jej długie włosy powiewały na wietrze. Miała na sobie skromną sukienką w kolorze grafitu. Podszedł do niej, wyciągnął rękę i poprowadził za sobą. Czuł jej strach, zagubienie, jej wątpliwości i sprzeczne myśli walczące ze sobą. Zaprowadził ją do jednej z chat o których wiedział, że są niezamieszkane. Przychodził do niej każdego dnia ofiarowując jej całego siebie. Siadał obok i czekał. Kobieta, z początku nieufna, z czasem przyjęła jego obecność jako coś naturalnego. Starzec po raz pierwszy w swoim życiu poczuł, że istnieje dla kogoś innego, że tak wiele wcześniej nie dostrzegał, nie chciał dostrzegać. Teraz czuł się potrzebny. Spędzali razem całe dni siedząc obok siebie, spacerując. Z czasem poczuł, że kobieta odzyskuje spokój, w jej oczach powoli rodziła się nadzieja i wiara. Starzec czuł się prawie szczęśliwy.

Tego dnia obudził się podekscytowany. Pamiętał jak przez mgłę, że kiedyś już coś podobnego odczuwał. Kojarzyło mu się to z jakimś zegarem, oczekiwaniem na coś czego już nie pamiętał. Wziął do ręki klucz do nakręcania zegara.
- Hmm - mruknął, a jego pomarszczone czoło zrosiły krople zimnego potu. Zacisnął w dłoni klucz i wyszedł z chaty. To kogo zobaczył nie zdziwiło go, choć może powinno. Od dawna wiedział jednak gdzie i w jakim celu się znajduje. Od dawna rozumiał, nigdy świadomie o tym nie myślał, ale...
- Witaj. Co teraz? - wyszeptał. Przed nim, ubrana w jaskrawą białą szatę stała uśmiechając się dziewczynka. Ta sama która kiedyś wyciągnęła do niego rękę i stała się dla niego przewodnikiem. Ta która pokazała mu jego słabości, wady, która nauczyła go uczuć których nie znał, a potem odeszła. Stała teraz przed nim śmiejąc się i patrząc na jego zaciśniętą dłoń.
- Chodź - powiedziała.

I poszli. Tak jak się spodziewał szli w stronę wzgórza. Wspinaczka nie była tak łatwa jak zejście w dół. Starzec przystawał co chwilę, odwracał się, spoglądał na malejącą wioskę, na ludzi w szarych ubraniach, szare chaty, szare drzewa. Potem szedł dalej. Im bliżej szczytu tym większy odczuwał niepokój. Wreszcie stanęli na końcu ścieżki. Przed sobą starzec zobaczył mlecznobiałą mgłę skrywającą ostatnią zagadkę jaka pozostała mu do rozwiązania. Tylko, że już wcale nie myślał o jej rozwiązaniu, nie miał zresztą żadnych pytań na które potrzebowałby znać odpowiedzi. Patrzył w dół zbocza, na wioskę w której spędził tyle tygodni, miesięcy, a może lat. Nie widział jej, ale wiedział, że ona widzi jego... Kobieta którą miał poprowadzić. Pomachał do niej, uśmiechnął się.
- Pozostało jeszcze jedno - powiedział stojąc bezradnie na szczycie wzgórza. Wciąż miał swój amulet, wciąż miał klucz w zaciśniętej dłoni. Popatrzył na niego, wziął głęboki zamach, rzucił... Potem odwrócił się, popatrzył w roześmiane oczy dziewczynki i zanurzył się we mgle.

Kraków 5 listopad 2009

Kategoria: Prozą pisane | Dodał: Banita (2013-02-15)
Wyświetleń: 788 | Komentarze: 4 | Rating: 5.0/1
Liczba wszystkich komentarzy: 4
3 Misiaczek  
0
Na pewno dzisiaj przeczytam i wrócę tutaj.Jestem po nocce nie przespanej, ale widzę, że początek tekstu jest już wciągająca.Zatem Miłego dnia życzę.

1 wieszcz  
0
Bardzo ciekawy obrazek katolickiego Czyśćca.
Najpierw 12 starców (z Apokalipsy), czyli jakby sąd, potem samotność, potem zrozumienie i pojawiające się uczucia.
Ostatecznie narodził się na nowo. Mateusz i ten klucz - jak nic:)
Może będzie kolejne opowiadanie:)

2 Banita  
0
No mówiłem. Obsesja ptaków i kluczy:) Uwagę mam tylko jedną. Nie tyczy się czyśćca katolickiego, choć skojarzenie jak najbardziej zrozumiałe. Dotyczy jednej z opcji "życia po życiu" w ogólnym tego słowa znaczeniu.

4 szalonykon  
0
Wiesz Krzysiu - przetrawiam powoli ( bo mam dużo czasu) - to, co napisałeś. Jako podstawka pod myszkę komputerową służy mi kryminał Barbary Nawrockiej pt: Zatrzymaj zegar o jedenastej. Wydawnictwo Iskry Warszawa 1973. To rarytas - już tego nie można kupić, ani wypożyczyć. Również tam stary człowiek naprawiał zegary. W majątku, podczas okupacji. I nastawiał zegar na wieży dworku na jedenastą. Był to znak, że majątek, w którym opiekował się malutką osieroconą przez matkę dziewczynką - żydowskiego pochodzenia - mogli odwiedzić partyzanci. Dziewczynka słysząc szuranie stóp po zeschłych liściach w pobliskim parku - gdy dziadek był zajęty czymś innym - sama zatrzymała zegar. A to byli zbliżający się Niemcy. W odwecie za zatrzymanie zegara w momencie masakry partyzantów - cudem uratowany jeden z nich - zaprzysiągł zemstę dziadkowi. Odnalazł go po wielu latach poszukiwań w Warszawie na Bródnie i zastrzelił  bez namysłu. Słowa zegarmistrza nic dla niego nie znaczyły.
Być może - ten człowiek zamordowany wówczas niewinnie - jest symbolem i to zupełnie przypadkowo - Twojego opowiadania. Bo tu i i tam jest dziewczynka , oraz młoda kobieta (zamordowana w komorze gazowej, która wyrzuciła swoje dziecko z pociągu zdążającemu ku zagładzie)  - a także starzec. Z kluczem do nakręcania zegara.

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
[ Rejestracja | Wejdź ]
Stwórz bezpłatną stronę www za pomocą uCoz