Byłem
dla niej bogiem, choć jednocześnie widziała we mnie ucieleśnienie
wszystkiego co w jej pojmowaniu świata było złe, niepotrzebne,
perwersyjne. Nasza fascynacja trwała, a my nie potrafiliśmy odnaleźć
źródła jej szaleństwa. Zaplątani w naiwne udawanie przestaliśmy widzieć,
słyszeć, ale nie mogliśmy przestać czuć.
Wtedy pojawił się On i
dał nam skrzydła. Pewnego dnia przyszedł wcale nie pytając nas o zdanie,
dał nam skrzydła, i tak samo nagle jak się pojawił - odszedł. Staliśmy
niepewni nowej sytuacji zerkając na siebie spod przymkniętych powiek
zastanawiając się czemu właśnie nas wybrał. Odwróciłem wzrok. Patrzyła
na mnie, a w jej oczach mogłem wyczytać strach i nadzieję, uczucia
przeplatające się i walczące o jej uwagę. - Wierzysz? - zapytała. - Tak. Wierzę. - odpowiedziałem i poczułem się jak najprawdziwszy bóg władający wartością i czasem ostatecznym. Ożyła magia.
Potem
poszliśmy drogą wybudowaną z tłuczonego kamienia wypłukanego przez
deszcz i oszlifowanego przez wiatr. Nienazwane, nigdy niewypowiedziane
pragnienia pchały nas w stronę skalistego szczytu panującego nad całą
doliną. Górował nad nami swoją potęgą i majestatem, siłą i szorstką,
nagą prawdą jakiej był świadectwem. Wiedziałem, że istniał od zawsze.
Był przed początkiem i spokojnie będzie czekał na chwilę gdy ostatni
człowiek zadławi się własnym strachem. Potem narodzi się ponownie, bo
nikt, żaden świat, żadna świadoma istota nie wyrzeknie się tego co on
uosabia.
Miałem wrażenie, że nie my pierwsi szliśmy tą drogą.
Mijaliśmy ślady obozowisk, zimne i wypalone w ziemi kręgi ognisk które
ktoś kiedyś rozpalił i ogrzewał się ich ciepłem. Mijaliśmy pozostałości
budowli, opuszczone i zniszczone przez czas. Budowane z kamienia służyły
nam jako chwilowe schronienie przed palącym słońcem. Budowane ze
splątanych ze sobą gałęzi stanowiły świadectwo bezradności lub
niedbałości do jakiej zdolny jest człowiek. Byliśmy sami w tej magicznej
dolinie, a z czasem odkryłem, że sami kreujemy jej wygląd.
Nie.
Nic nie działo się na pstryknięcie palcami, ale nasze nastroje, a nawet
myśli miały swoje odzwierciedlenie w zmieniającej się przyrodzie. Razem z
nami płakało niebo, a za chwilę euforią tryskał las. Jeziora
przybierały kolor doskonałego błękitu, a obmywająca nasze nagie ciała
woda dawała poczucie doskonałego spokoju. Wszystko to co nas otaczało
przypominało mi narkotyczne majaki, gdy doświadczyłem wrażenia niemal
duchowego orgazmu.
W połowie naszej drogi coraz trudniej było
znaleźć prowadzący nas szlak. Ginął wśród karkołomnych przesmyków,
stromych podejść i półek skalnych na których ledwie mieścił się czubek
buta. Przestaliśmy rozmawiać, albo raczej ja przestałem słyszeć
cokolwiek zapatrzony przed siebie i ślepo wierzący we własne
oczekiwania. Magia tego miejsca przeniknęła mnie i wypełniła uczuciami
jakich nie potrafiłem nazwać. Brnąłem przed siebie nie patrząc nawet pod
nogi na oblodzone kamienie dające fałszywe poczucie stabilności. Po
tygodniach wędrówki, poszukiwań odpowiedzi na wciąż rodzące się pytania
chciałem Święta, Rytuału Wieczności, a najbardziej chciałem pewności, że
te odpowiedzi są prawdziwe, a nie istniejące jedynie w mojej wyobraźni.
Zacząłem
biec. Szczyt był w zasięgu mojego wzroku, widziałem siedzącego na nim
Białego Kruka zapatrzonego w coś czego nie umiałem dostrzec. Wreszcie
stanąłem na ostatnim skalnym bliku i z trudnością łapałem oddech.
Patrzyłem się w starcze, mądre oczy ptaka rozumiejące więcej niż wszyscy
samozwańczy filozofowie i mędrcy świata. Także Ci z z dyplomami bledli
pod jego spojrzeniami i zaczynali pleść bzdury o racjonalnym
wytłumaczeniu wszystkiego.
Nie wiedziałem jak i kiedy, ale jego
śnieżnobiałe pióra straciły swą jaskrawość i barwą przypominały teraz
wypalony popiół. Nie wiedziałem jak, ale nie szukałem wyjaśnienia.
Czułem. Rozpostarł skrzydła i leniwie wzbił się w powietrze szybując
między sterczącymi wszędzie skałami. Patrzyłem na niego i czułem, że też
potrafię to zrobić. Coś uparcie pchało mnie na skraj przepaści, już nie
byłem jedynym panem samego siebie. Ona...
Spadałem. Jeszcze nieświadomy klęski leciałem koziołkując w stronę poszarpanej przez deszcz i wiatr ziemi.
Ocknąłem
się po kilku dniach w ciągu których jedynie na parę chwil odzyskiwałem
świadomość. Cały czas widziałem siedzącego przy mnie Kruka. Teraz
przybrał barwę brunatnego węgla i siedział patrząc w moje zamglone oczy.
Kiedy ostatecznie oprzytomniałem, jeszcze raz spojrzał na mnie, a potem
odleciał. Jego pióra mieniły się wszystkimi trzema kolorami kiedy
szybował w swojej odwiecznej wędrówce i poszukiwaniach właściwego
miejsca i czasu.
Zostałem sam. Jej nigdy tu nie było. Nie dotarła
na szczyt, a może nie istniała wcale. Może to tylko wytwór mojej
wyobraźni ucieleśnił moje marzenia. Przecież sam kreowałem wygląd tego
miejsca.
Nie miałem już skrzydeł. On zabrał je by dać szansę komuś innemu. Nie można przecież szybować samotnie...
A to jest właśnie ten kawałek prozy, który ja najbardziej lubię. Ten, który odbieram każdym porem mojej skóry. Te dwuznaczności i historie zawarte pomiędzy wersami, i tyle pola dla wrażliwego czytelnika do interpretacji... Zadziwia mnie, że w tak młodym wieku, tak dojrzale pisałeś o miłości i wierze w Boga. O związku. O samotności. Nie zatracaj tego i nie zgub. Oczywiście da się odczuć wpływ twórczości Williama Whartona, ale to bardzo pozytywne
Tu jest coś, co powiedziałbym ma wiele wspólnego z opowieścią "Biały Gawron". To też jakby wspomnienia, przemyślenia, obraz upadku...no i znów motyw ptaka. Tak jakby był kimś więcej niż reinkarnacją, jakby był duchem Ziemi, albo Aniołem. Podobają mi się ostatnie słowa "nie można przecież szybować samotnie" Kiedyś napisałem też takie opowiadanko o facecie który uczy się latać, ale to dawne dzieje. Piszesz o pięknym doświadczeniu, a zarazem tragicznym - to wszystko przez oczekiwania. Najlepiej niczego nie oczekiwać, wtedy nie ma zazdrości. Jeśli kochamy prawdziwie i nie oczekujemy nic w zamian, wtedy nie ma zazdrości.Opowiadanie można by nazwać "Upadek Ikara" Jak nic to jest o Mateuszu:) Pozdrawiam
Odległość w latach między Dniem a Gawronem jest zbyt wielka by mogły mieć ze sobą coś wspólnego. Choć przyznaję, że Ptak pojawia się w moim pisaniu często, chyba jakąś słabość do niego mam. Hmm zdaje się, że do kluczy też .
Szybować samotnie nie można... Też mi się podoba to zdanie. Prawdę mówiąc cały ten tekst powstał w jakiś sposób pokrętny po to właśnie, by komuś to zdanie powiedzieć. Ale to było dawno temu i nie prawda hehe
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze. [ Rejestracja | Wejdź ]