Stary
Człowiek obudził się tak samo jak każdego dnia od dziesięciu lat.
Obudził się sam. Dawno już przestał utrzymywać kontakt ze światem
widocznym przez okno jego malutkiego mieszkania. Kierując własne życie
wgłąb samego siebie utracił kontakt z tak zwaną rzeczywistością. Jego
dawni przyjaciele ( o ile kiedykolwiek ich miał ) przestali poznawać go
na ulicy, zapraszać na spotkania zramolałych starców na których on
burzył ustalony porządek ich świata. Świata budowanego mozolnie przez
całe życie usłane normami, przykazaniami, nakazami. Negował ich system
wartości, był pariasem. Znamienne, że w momencie gdy został sam poczuł
ulgę.
Metodą eliminacji dobra i zła pozwolił sobie na rozmowy
tylko z jedną kobietą. Rozmowy bez używania ust, bo za pomocą kartki
papieru i długopisu. Może właśnie dlatego ta znajomość trwała tyle lat.
Ile? On sam tego nie pamiętał. Kiedyś ją kochał, chciał się ożenić, być
ojcem jej dzieci. Mieć własny dom, samochód, dobrą pracę, znajomych...
"Bzdury."
Jak na ironię, to właśnie ona sprawiła, że przestał
wierzyć w uczucia. Może nie tyle w uczucia, co w ich sens. Zrezygnował z
luksusu miłości, a nawet z rozkoszy sexu który przez jakiś czas
wypełniał całe jego życie. Może to była ucieczka?
Czasem
miał wrażenie, że całe jego życie było i jest ucieczką. Kto dał mu
właściwie prawo do twierdzenia, że to on ma rację? Może było inaczej? Ta
myśl często budziła go w środku nocy krzykiem jego własnej, przerażonej
krtani. To by znaczyło, że całe jego życie było farsą, pomyłką w
planowaniu. Tego się bał. Nie zostawił dzieci, bo nigdy ich nie miał.
Nie zostawił nawet wspomnień o sobie samym w ustach przyjaciół ( o ile
kiedykolwiek ich miał ), nie zostawił nic. Miał tylko swoje myśli i
swoją wiarę w słuszność własnych decyzji. Jeśli musiałby wyrzec się i
tego, jego życie stałoby się tylko zabieraniem cennego powietrza innym.
Tego się bał. Bezcelowości własnej egzystencji. W czasach gdy zaczynał
golić pierwszy zarost doznał prawie mistycznego objawienia pewnych
wartości. Klęcząc w parku, w środku miasta, modlił się do Boga ( robił
tak zawsze gdy coś zaczynało iść nie tak jak powinno ) i zdał sobie
sprawę, że istnieje jeszcze jedno wyjście. "Śmierć".
Nie jako
ucieczka i przejaw słabości, ale akt odwagi i świadomego wyboru. Tak na
prawdę nikt nigdy nie wierzył, że jego opowieści o samobójstwie były
prawdziwe. Ale czy to miało jakieś znaczenie? Zdecydował się żyć, bo był
tchórzem i nie potrafił zabić samego siebie. Jednak myśli o tym
ekstremalnym wyjściu powracały do niego jak bumerang i co jakiś czas
rozważał możliwość samodzielnego zejścia.
Stary człowiek tak jak
każdy potrzebował wierzyć. Wierzył więc w przyjaźń, miłość, zaufanie, a
nawet w Boga. Jego wiara w tego ostatniego nie opierała się na kościele,
a na własnej świadomości istnienia jakiejś siły. Potężnej, choć nie
ingerującej zbyt nachalnie w życie ludzi. Co mu dawała ta naiwna wiara?
Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Tak było i pogodził się z tym. Z
pewnymi sprawami nie warto walczyć. Wierzył też w potęgę słów i wiele
innych prawd które co jakiś czas zmieniały się i swoje własne znaczenie.
Któregoś dnia Stary Człowiek zdał sobie sprawę, że wierzy w "Zegar".
Gdy
obudził się pewnego popołudnia ( lubił sypiać nawet w dzień, bo to
zawsze jakaś forma ucieczki ) poczuł, że jego serce bije w tym samym
rytmie co wahadło zegara. Tik - Tak; Bum - Bum. Z początku rozbawiło go
to spostrzeżenie, ale z czasem w jego starczym umyśle zrodziła się myśl.
"Kiedy zegar przestanie bić - umrę". Stało się to jego obsesją, każdego
dnia sprawdzał i upewniał się, że jest panem własnej śmierci.
Stary
Człowiek obudził się tak samo jak każdego dnia od dziesięciu lat.
Obudził się sam. "Zegar wciąż bił". Kiedy otwierał oczy, w jego głowie
zaczęła rodzić się myśl. Ubrał się, a nawet ogolił i zabrał za
sprzątanie mieszkania. Sam się zdziwił, że te proste czynności sprawiają
mu tyle radości. Wziął długopis i napisał kilka zdań... "Kiedy już
wszystko zostało powiedziane, czas iść dalej. Może gdzieś są miejsca dla
Wiecznych i może właśnie tam będziemy mogli trwać w zawieszeniu, a
jednocześnie tańczyć w obłąkańczym tańcu naszej własnej energii.
Nieskrępowanej, ale wolnej i prawdziwej. Bez retuszy i udawania, bez
maskowania własnych słabości, bez bólu. Ciało jest tylko jej nośnikiem,
więc spalcie je, a popioły... One nie są ważne. Rozsypcie". Potem Stary
człowiek zaadresował list i zostawił go w widocznym miejscu. Jego wiara w
samego siebie osiągnęła apogeum, teraz był pewien. Stał się bogiem i
jak na boga przystało miał władzę odbierania życia. Usiadł naprzeciw
konającego zegara i czekał. Niecierpliwił się jak dziecko czekające na
odwinięcie cukierka. Z każdym ruchem wahadła Stary Człowiek widział
jeden dzień ze swojego życia. Jakąś twarz, czasem czuł dotyk albo
zapach. Czas przestał mieć znaczenie, też czekał na narodziny kolejnego
boga. "Cisza".
Spadła nagle i niespodziewanie. Zegar stał się
tylko kawałkiem drewna a nie wyznacznikiem życiem lub śmierci. Czas
odzyskał swoje miejsce uspokojony już i dalej pewny swej bezwzględności.
Stary Człowiek płakał. Nie był bogiem, nie był nawet nawet bożkiem.
Kolejny raz umarło wszystko w co wierzył. Przez całe życie widział
ginące uczucia, ludzi, sens, wiarę. On nie potrafił... W małym
mieszkaniu Starego Człowieka powoli rodził się krzyk i pytania. PO CO?
DLACZEGO? DLA KOGO? "Cisza".
Spadła nagle i jeszcze bardziej
niespodziewanie niż poprzednio. Stary Człowiek uśmiechał się i nucił
jakąś starą, zapomnianą melodię. Podszedł do okna i po raz pierwszy od
lat użył słów. Wypowiedział tylko kilka sylab, ale to właśnie w nich
zawierało się wszystko. On już wiedział i rozumiał. Wieczorem, gdy Stary
Człowiek szedł spać był spokojny jak nigdy wcześniej. Wiedział co
przyniesie noc, przecież cały czas czekał na gości. Teraz był pewien, że
przyjdą. Miał stać się jednym z Nich.
Kiedy rano do
mieszkania Starego Człowieka przyszła młoda dziewczyna opiekująca się
Nim z ramienia Czerwonego Krzyża, On już nie żył. Nie zaskoczył jej ten
widok. Starzec coraz bardziej dziwaczał i opieka nad nim była bolesna.
Dlaczego? Nawet przed samą sobą nie przyznałaby się do tego. Podeszła do
stołu. Leżała tam biała, niezaadresowana koperta. Gdy wzięła ją do ręki
ze środka wypadła mała kartka zapisana ozdobnym, gotyckim pismem. Z
pewnym trudem odczytała: " Był Człowiekiem. Stworzył samego siebie na
swój własny obraz i podobieństwo. Zdradzał samego siebie i własne
prawdy, ale zawsze wierzył. Szukał własnego domu i drogi powrotu. Był
Człowiekiem.
Tutaj też widzę dużo podobieństwa do Mateusza z opowieści "Biały Gawron". Jakby zapiski niedopowiedziane, ostatnie myśli, wahania, uczucia. Uważam jednak, że nie miał racji. Samobójstwo to nie odwaga, lecz tchórzostwo. Najtrudniej jest żyć z dnia na dzień z tym co ten dzień przynosi, z myślami, doświadczeniami, szarością. Wszystko po to by w końcu odnaleźć coś, co pozwoli znowu poczuć się jak młody Bóg. Mówi się że na utratę ukochanej najlepsza jest inna ukochana (klin klinem), ale tu trzeba dużo szczęścia by akurat się udało.Czytam te opowiadanka i w głowie przelatują mi obrazy, odczucia podobne do mojego życia. Każdy kto w życiu utracił kogoś bliskiego zrozumie emocje błąkające się po tych stronicach. Mam nadzieję, że bohater tych opowieści znajdzie w końcu swoje Słońce. Pozdrawiam
Stary Człowiek nie popełnia samobójstwa. W swoim "obłędzie" widzi siebie jako bożka który potrafi życie zakończyć, ale to nie to samo. W końcu umiera śmiercią naturalną. Tak przynajmniej widzę to ja:) A że ktoś widzi inaczej... Dla mnie fantastyczne uczucie, bo oznacza, że przeczytał i jeszcze go do myślenia zmusiło.
Na marginesie. To miał być wstęp do opowiadania fantasy:) ale jak zacząłem fabułę wymyślać wyszło mi takie monstrum, że temat zarzuciłem. Stary Człowiek mi się podobał na tyle, że wstęp przerobiłem na tekst samodzielny.
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze. [ Rejestracja | Wejdź ]