Ostatnio dodane [ proza ]

stajenny. część piąta. [J. P.]
stajenny. część czwarta [J. P.]
stajenny. część trzecia [J. P.]
stajenny. część druga [J. P.]
stajenny. część pierwsza [J. P.]
samotna plaża [J P.]

Ostatnio dodane [ poezja ]

żonglerka [A. S.]
niepokorna [A. S.]
nostalgia [A. S.]
ludzki los [E. J.]
o ponownym znajdowaniu sensu [J. W.]
posłuchaj miły [A. S.]
gumisie [U. P.]
o zwyczajności [S. P.]
cicho sza... [A. S.]
noworoczne szaleństwo [M. K.]
za późno [A. P.]
prośba [I. N.]
gdzie jesteś [M. K.]
twoje oczy [M. K.]
zostałem dziadkiem [J. P.]
uparcie i skrycie [A. S.]
za późno na żal [M. K.]
list [M. K.]
polowanie [M. K.]
czyściec mój [M. K.]
ostatnia decyzja [M. K.]
własny dom [M. K.]
zawiodłeś [M. K.]
prawdziwa [U.P.]
majtki [M. B.]
je suis [M. B.]
samotność [M. F.]
przyspieszam kroku [A. S.]
zakochanie ? [A. S.]
czy już czas [J. W.]


wszystkie dodane ostatnio, a
nie uwzględnione tutaj teksty
dostępne są w archiwum


Warto przeczytać
-
-
-
-
-
-


Dźwiękiem zaplątani

Anna Łotysz
zwierzenia drewnianej róży


Krzysiek Banita Kargól
na śmierć mnie skazano

Krzysiek Banita Kargól
ostatni spacer


więcej zaplątanych w czytane i śpiewane słowa dźwięków pojawi się wkrótce w osobnej zakładce.


Ogółem online: 1
Gości: 1
Użytkowników: 0



Formularz logowania


Witaj, Gość · RSS 2024-04-24, 14:58
Główna » Artykuły » Artykuły ogólne

Trujesz mały. Siadaj.

Ze wspomnień faceta po czterdziestce
" - Trujesz mały. Siadaj. "
Krzysztof Banita Kargól

[ pani mgr Marcie Meisel ]

Moja krnąbrna dusza i wrodzona nieśmiałość nie stanowiły dobrego połączenia. I wychowanie. Mama nad wyraz była troskliwa i wychowywała mnie pod przysłowiową spódnicą mimo ciągłych protestów taty któremu chyba nie marzył się aż tak wychuchany syn. Pozostawał jednak w opozycji do przeważających sił wroga w osobach żony i teściowej, więc dorastałem, jak to się mówi, pod kloszem. I takiego właśnie nieopierzonego, ufnego i zupełnie pozbawionego psychicznej odporności przywitała mnie szkoła średnia.
I pożegnała. Zostałem wydalony za notoryczne unikanie szkolnych zajęć.
We wrześniu 1989 roku pełen strachu i niepewności w mury szkoły powróciłem niczym syn marnotrawny, i w tym właśnie momencie zaczyna się historia mojego dorosłego życia.

Mówiliśmy na nią Majselka. Zawsze poważna, pozwalała sobie na uśmiech jedynie w wyjątkowych sytuacjach, a drugą, "ludzką" twarz pokazała nam dopiero na kilka tygodni przed maturą. Swoim sposobem prowadzenia zajęć, bardzo oficjalnym podejściem do nas ( zazwyczaj zwracała się per pan ), i stalowym spojrzeniem swoich ciemnych oczu budziła respekt i szacunek, by nie powiedzieć strach. I już na pierwszej lekcji zrobiła coś co nie udało się chyba nikomu innemu. Spacyfikowała nas "bez jednego strzału".
- Popatrzmy - usłyszeliśmy głos profesor Meisel wpatrzonej w dziennik klasowy. Była to pierwsza lekcja, więc byliśmy przygotowani na podanie spisu lektur do przeczytania, jakąś organizacyjną pogadankę i przedstawienie się z imienia i nazwiska, jak to bywało w zwyczaju.
- Popatrzmy - powtórzyła - może pan G. Proszę nam powiedzieć co też ciekawego pan ostatnio przeczytał.
Zaskoczony Paweł wstawał powoli, wzrokiem szukając pomocy u kolegów, bowiem umysł u niego do nauk ścisłych był przyzwyczajony i pytanie wyprowadziło go z równowagi. Nie tego się spodziewaliśmy.
- Ja... No więc... Tego... Ostatnio... - panika pojawiła się w oczach Pawła i niezrozumienie sytuacji - Ostatnio przeczytałem... - w końcu przypomniał sobie jakąś lekturę ze szkoły podstawowej i mozolnie zaczął z przypadkowych słów lepić równie przypadkowe zdania. Nie trwało to długo.
- Trujesz mały. Siadaj - usłyszał. Stał jeszcze oszołomiony nie bardzo wiedząc co się właściwie wydarzyło kiedy z ust pani profesor padło kolejne nazwisko.
- No to może teraz pan D.
Pan D, również Paweł, był obdarzony umysłem jeszcze bardziej ścisłym niż swój poprzednik i nie był w stanie wydobyć z siebie nawet jednego zdania. Istny blitzkrieg. Nie stawiliśmy żadnego oporu, okupacja się rozpoczęła.
Zajęcia z Majselką zmuszały nas do twórczego myślenia i zawsze wyglądały tak samo. Odczytanie listy obecności po której to czynności w klasie zapadała przysłowiowa grobowa cisza i oczekiwanie na wyczytanie nazwiska. Przez pięć minut dwadzieścia dwie osoby trwały w zawieszeniu wstrzymując oddechy, natomiast wyczytany delikwent starał się przekonać panią profesor, że posiada choćby mgliste pojęcie o poruszonym zagadnieniu. Te pięć minut ciągnęło się w nieskończoność przecząc prawom fizyki, że minuta zawsze trwa sześćdziesiąt sekund. A potem? Potem padało sakramentalne "Trujesz mały. Siadaj" i wracaliśmy do punktu wyjścia, albo następowało ogólne odprężenie, okazywało się bowiem, że kolega w temacie jest zorientowany i do końca lekcji będzie się starał przekonać o tym panią profesor. Majselka nie uznawała bowiem zdawkowych wypowiedzi, a czterdzieści pięć minut godziny lekcyjnej często okazywało się niewystarczające by przekonać ją do swoich racji. Rekordzistą byłem ja, prowadząc monolog przez minut dziewięćdziesiąt, pod koniec spocony, zrezygnowany i zupełnie zagubiony w swoich przemyśleniach. Nie umknęło to uwadze pani profesor.
- Widzę i słyszę, że pojęcie o temacie pan posiada, ale chyba się pan już zmęczył. Dokończymy innym razem - usłyszałem z ust nauczycielki, a w jej oczach zobaczyłem szczery uśmiech. Zawsze poważna i posągowa, nie uśmiechała się nigdy. Tylko w oczach te ogniki humoru, jeśli się człowiek odważył w te oczy spojrzeć.
Nie prowadziliśmy zeszytów, nie było co zapisywać. Tylko najzagorzalsi w liczbie dwóch osób notowali daty i tematy, co uchroniło nas w trzeciej klasie przed skutkami niespodziewanej i "niezapowiedzianej" kontroli z kuratorium. Majselka prowadziła zajęcia na swój własny sposób bardzo luźno traktując narzucony program, dla kuratorium natomiast posiadanie notatek było priorytetem. Nocami zapełnialiśmy zeszyty drobnym pismem improwizację podnosząc do miana sztuki by coś w tych zeszytach było. Udało się, a na pamiątkę każdemu z nas został ten jeden skoroszyt z pięciu lat nauki.
Pech chciał, że na kilka tygodni przed maturą podpadłem.
- Panie K. Maturę to pan będzie zdawał sobie sam - usłyszałem i musiało to zabrzmieć groźnie, bo zdarzenie pamiętam dokładnie do dzisiaj, choć okoliczności przemilczę. Ważniejsze jest to, że nie zaliczałem się do grona pilnych uczniów, a właściwie należałoby powiedzieć, że byłem wyjątkowo leniwym człowiekiem. Wychodząc z założenia, że "gadane" mam, że jestem, jak to się mówi, oczytany, do matury z języka polskiego nie przygotowywałem się wcale. Nic mnie przecież nie mogło zaskoczyć, a nawet gdyby, to i tak ze strony Majselki nie mogłem liczyć na pomoc. Okazało się, że i w jednej, i w drugiej sprawie poważnie się pomyliłem.

***
Był poniedziałkowy ranek kiedy wystrojony w czarny garnitur, białą koszulę i do niczego niepasujący zielony krawat zasiadłem w ławce czekając na odczytanie tematów maturalnych. Uzbrojony jak Jaś Fasola w kilka długopisów, z przysługującą mi bułką z serem i szynką którą zjadłem już na samym początku czekałem. Tematów kilka, z czego przynajmniej dwa wydawały mi się dziecinne łatwe, bo czym trudnym może być charakterystyka zachowań bohatera tragicznego na podstawie lektur z wybranego okresu. Temat wybrałem i zacząłem robić notatki. Po dwóch godzinach wszystko miałem opracowane i gotowe do przepisania "na czysto".
- Piotrek, jesz swoją bułkę? - zapytałem cicho jednego z naszych klasowych bliźniaków który siedział w ławce obok. Piotrek popatrzył tylko na mnie szalonym wzrokiem, zamachał rękami co zinterpretowałem jako pozwolenie, i wpatrywał się nadal w swoją kartkę papieru. Nie dane mi było jednak zaspokojenie głodu. Ruch zwrócił uwagę nauczycieli krążących po sali, i z przerażeniem zauważyłem, że Majselka zmierza już w moją stronę.
- No to po maturze - przemknęło mi przez myśl - Po maturze jak nic.
Pani profesor stanęła obok, pochyliła się nad moimi notatkami i spokojnie przesuwała wzrokiem po zapisanych drobnym pismem linijkach tekstu. Zmroziło mnie. Po chwili usłyszałem szept.
- Krzysiek. Pomyliłeś epoki. Popraw - po czym wyprostowała się i spokojnym krokiem poszła dalej.
Siedziałem chwilę w zupełnym oszołomieniu, bo nigdy wcześniej nie odezwała się do mnie per ty. Wpatrywałem się w te swoje notatki nic nie rozumiejąc, bo wszystko według mnie było dobrze, poprawnie i na temat.
- Ki diabeł - myślałem - o co jej chodzi...
Olśnienie spadło nagle. Praca była na temat, ale nie ten który pięknie i starannie wykaligrafowałem na początku strony. Czeski błąd, niby nieistotny. Jednak nie pisałem tej matury sam...
Dokładnie tydzień później czekałem na swoją kolej by przed komisją polonistów, dyrekcji i asystującej im naszej wychowawczyni, profesor M. zmierzyć się z maturą ustną. Wydawało się, że łatwo będzie i prosto, bo wystarczy tylko mówić dużo, płynnie i na temat, a to w końcu potrafiłem. Przed komisją stanąłem spokojny i pewny siebie, wylosowałem zestaw pytań, i... opuścił mnie spokój, za to pojawiła się panika, strach i bladość na twarzy. Bo jak u licha mam przez dwadzieścia minut opowiadać o analizie słowotwórczej Bogurodzicy i zinterpretować wiersz? Fakt, że jedno z trzech pytań pozostawiało pewien margines "wodolejstwa" nastroju mi nie poprawił, bo tego pytania też nie rozumiałem, Młoda Polska to nie była moja mocna strona.
- Jak pech to pech - myślałem siedząc w ławce i smętnym wzrokiem wpatrując się w kartkę z pytaniami. Przez te dziesięć minut jakie miałem na przygotowanie się do odpowiedzi nie było szans bym sobie cokolwiek przypomniał.
- Panie K. prosimy - wyrwał mnie z zadumy głos profesor Meisel. Nie było wyjścia. Zasiadłem przed komisją.
Po pięciu minutach Bogurodzicę miałem zanalizowaną a wiersz zinterpretowany. Szanowna komisja chyba zdążyła już w tym czasie zinterpretować mnie, bo dostrzegałem i zdziwienie na twarzach, i ciekawość tego co będzie dalej.
- Łatwo skóry nie sprzedam - pomyślałem i postanowiłem, że pozostałe piętnaście minut wypełnię elokwentnym monologiem - I nie przeszkodzi mi w tym nawet fakt, że pojęcia nie mam na jaki temat opowiadać - dodałem desperacko w myślach.
Tak też zrobiłem. Wywołałem niekłamane zainteresowanie komisji która patrzyła na mnie z rosnącym zainteresowaniem, a chwilami i podziwem dla moich słownych łamańców. Z każdym wypowiadanym zdaniem czułem, że oddalam się od tematu, i czułem też, że powstrzymać tego słowotoku nie jestem w stanie.
- Dziękujemy, panie K. - usłyszałem. Podziękowałem, ukłoniłem się i wyszedłem. Pozostało mi tylko czekać na wyniki które miały być ogłoszone za godzinę, a świadomość tego, że była to najgorsza moja odpowiedź w ciągu pięciu lat nie nastrajała mnie optymistycznie.
- Ciekawe czy w ogóle zdam - myślałem smętnie, spacerując po szkolnych korytarzach.


Byłem ostatnią osobą która opuszczała salę po ogłoszeniu wyników. Stałem na środku zaskoczony, zdziwiony, i chyba po raz pierwszy w życiu nie wiedziałem co i dlaczego się stało.
- Idziesz? - usłyszałem głos kolegi z klasy. To był ostatni egzamin i umówiliśmy się wszyscy, że bez względu na wyniki razem pójdziemy do knajpki na piwo.
Popatrzyłem na niego nic nie mówiąc i popędziłem za Majselką.
- Pani profesor, mogę o coś zapytać?
- ? - znowu ten stalowy wzrok.
- Dlaczego?
Pani Marta popatrzyła na mnie swoimi czarnymi jak węgiel oczami i odpowiedziała:
- Nie znałeś odpowiedzi na żadne z pytań, odpowiadałeś zupełnie nie na temat - słuchałem coraz bardziej zdziwiony - Zmyślałeś... I robiłeś to w taki sposób, że wszyscy słuchaliśmy nie wierząc własnym uszom, ale słuchaliśmy z przyjemnością i zainteresowaniem. Dlatego.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi pokoju nauczycielskiego, nadal stałem na środku korytarza nie mogąc dojść do siebie. Maturę z języka polskiego zdałem. Na pięć.
***

Minęło dziesięć lat w czasie których wiele razy chciałem pojechać do pani Marty z kwiatami i podziękować. Nie za maturę. Za to, że nauczyła mnie myśleć, patrzeć, i dostrzegać. Nie zdążyłem. Zmarła zdecydowanie za wcześnie żegnana przez dziesiątki obecnych i byłych uczniów którzy zjechali się z całej Polski.
Jeśli ktoś mnie pyta czy pamiętam swoich nauczycieli ze szkoły średniej, uśmiecham się. Pamiętam. Panią Martę. Jej stalowy wzrok, kruczoczarne włosy i te słowa "Trujesz mały. Siadaj.". Pana Stefana, którego nazywaliśmy Mrówek. Jego sposób rysowania okręgu na tablicy, skromność, pokorę i prawdziwy pedagogiczny dar. I panią Anię. Jeśli przetrwałem swoją "drugą" pierwszą klasę i cztery lata późniejsze to dzięki Niej i temu, że zaufała tej niepokornej duszy która we mnie wtedy żyła. Która, prawdę mówiąc żyje we mnie nadal.

Dziękuję Wam wszystkim
Krzysiek Kargól

Kategoria: Artykuły ogólne | Dodał: Banita (2013-04-20)
Wyświetleń: 663 | Komentarze: 6 | Rating: 3.3/3
Liczba wszystkich komentarzy: 6
6 Banita  
0
ot i uwaga trafna:) Z całą pewnością więcej takich "perełek" by się znalazło. Dzięki za zwrócenie uwagi.

5 orszulinka  
0
Świetne, Krzychu. Bombowe. Ale atmosferę stworzyłeś. Pozdrawiam@

4 AniaWiecznieSteskniona  
0
Zaczytałam się, pogrążyłam we wspomnieniach...szkoda że tak mało jest nauczycieli, którzy uczą myśleć, patrzeć i dostrzegać, uczą żyć.
Ja taką wspaniałą nauczycielkę miałam w podstawówce - uczyła mnie polskiego...a teraz moja córka ma  wychowawcę w gimnazjum - człowieka dla którego liczy człowiek a dopiero później nauka.
Niestety nauczycieli z powołania jest coraz mniej.

3 Sari  
0
Ale z was wapniaki smile Ja z różnych przyczyn maturę miałam już na nowych zasadach biggrin I   tadam  tadam  20/ 20 punktów z polskiego i z pisemnej i ustnej części . Ha  geniusz z dysleksją ze mnie smile Kurcze ja human tylko z matmy tuman smile Oj tam we wszystkim genialna być nie muszę ( o skromności nie wspomnę bo tej mam w nadmiarze)  
Ale tekst mnie też zaskoczył. Styl zwłaszcza , na początku trącił wesołością i zacząłeś celowo, mam nadzieje, zjeżdżać aż do nostalgii wręcz . Umiesz Krzys prowadzić  osobę czytającą tak jak Ty tego chcesz . Albo mi się tak wydaje smile

2 wieszcz  
0
Przeczytałem ze zrozumieniem i podziwem wystawionego tematu. Krzysztof, muszę Ci powiedzieć, że podziwiam Twój styl i sposób wypowiedzi. Nie dziwię się, że miałeś piątkę z matury ustnej. Ja miałem piątkę z pisemnej, a z ustnej ledwie trójczynę, bo zbytnio się zestresowałem. U mnie pisanie wychodziło mi zawsze lepiej. Też jestem oczytany, mam swoje ulubione lektury i poetów. Jednak, gdy zasiadłem przed komisją egzaminacyjną i miałem coś powiedzieć, to była eeee...aaaa...i inne samogłoski. Ręce pod stołem trzęsące się palce i poogryzane pazury...no masakra. Nie potrafiłem nigdy tego pokonać. Jak broniłem pracę magisterską to było podobnie. Praca napisana samodzielnie, ale jak już miałem gadać przed innymi to włączała się blokada i tyle. Udało mi się jakoś, cudem - w sumie jak mnie ktoś zapyta o konkret to odpowiem, inaczej zawieszenie. Z liceum nie przywiązywałem się zbytnio do nauczycieli, bardziej w szkole podstawowej. Porąbany Fizyk, dyrektorka nauczycielką matematyki, praca technika to pedofil bo lubił dotykać dzieci, ale ogólnie w pamięci mojej i w dziękczynieniu pozostała polonistka, która naprawdę wchodziła mentalnie w każdego ucznia i potrafiła go zrozumieć. Lubiła mnie za to że byłem przekora. Jak wszyscy czytali lektury obowiązkowe, to ja uzupełniające, albo jeszcze coś innego szukałem czegoś co ją zaskoczy. Miło powspominać po latach smile pozdrawiam

1 Maargo  
0
I znów przeniosłeś mnie do czasów szkoły średniej. Bardzo ładne wspomnienie nauczycieli i egzaminu dojrzałości. Czytając pierwsze linijki tekstu myślałam, że to będzie bardzo wesołe opowiadanie. Taki humorystyczny obraz szkoły i maturalnego egzaminu ale zaskoczyłeś mnie. To jest raczej podziękowanie pedagogom, których po latach z takim rozrzewnieniem wspominamy.
Coś mi nie gra ze wstępem. Musze przeczytać go kilka razy.

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
[ Rejestracja | Wejdź ]
Stwórz bezpłatną stronę www za pomocą uCoz