Czas
to podobno wartość stała i niezmienna, jednak ostatnio coraz częściej
mam wrażenie, że jest zupełnie inaczej. No bo jak mam sobie wytłumaczyć
fakt, że kiedyś wakacje trwały dwa długie miesiące, a teraz to tylko
osiem tygodni które mijają zdecydowanie za szybko. Bo jak wytłumaczyć
mam sobie, że kiedyś w nieskończoność czekałem aż pojawi mi się pierwszy
dziewiczy zarost, a dzisiaj zauważam jak w zastraszającym tempie
przybywa mi siwych włosów na twarzy. O bujnej czuprynie nawet nie
wspomnę, bo w tym pędzie w jakim żyję gdzieś ją zostawiłem i nawet nie
wiem kiedy to się stało. Skoro więc czas przyspiesza, a ja dostaję
zadyszki starając się go dogonić, być może pewnego dnia obudzę się rano z
irytującym uczuciem, że czegoś zapomniałem. Pomyślałem
dzisiaj, że na ewentualność taką warto się przygotować w sposób
najprostszy jaki znam, czyli pisząc. Może za lat, mam nadzieję naście,
przeczytam swoje własne słowa i coś mi się uda przypomnieć. Pod
warunkiem rzecz jasna, że będę pamiętał gdzie je zapisałem... te kilka
wspomnień o sobie, obrazów wypalonych pod powiekami bez chronologii, jak
rozsypane na stole zdjęcia ze starego albumu. Zaczynajmy więc, dzisiaj
"Inicjacja".
INICJACJA
[ mam na półce książkę z dedykacją: "za godne reprezentowanie barw szkoły..." ]
Krnąbrnym
byłem młodzieńcem kiedy wkraczałem w progi szkoły średniej. Krnąbrnym i
zupełnie nieprzygotowanym do życia, bowiem kochająca nad wyraz swojego
jedynaka mama zadbała o to mimo cyklicznie powtarzających się prób taty by procederowi
temu kres położyć. Tak więc świat stanął przede mną otworem niby
wyłowiona z morza ostryga, i niczym ostryga złośliwa dosyć szybko palce
mi przytrzasnął. Dlaczego w progi technikum zawitałem jako umysł
wstrętem pałający do nauk ścisłych, za to pasjami pochłaniający kolejne
książki do dzisiaj dla mnie zagadką pozostaje nieodgadnioną, choć
patrząc na wszystko z perspektywy czasu przyznaję, że właśnie w tej
szkole nauczyłem się samodzielnego myślenia i spotkałem ludzi którzy na
trwałe odcisnęli się w moim późniejszym życiorysie. Ale na to musiałem
dopiero poczekać... Razu
pewnego grono pedagogiczne wpadło na pomysł zorganizowania "karnej
kompanii" dla tych z nas którzy chadzali swoimi ścieżkami (
niekoniecznie do szkoły, bo kiedy pogoda piękna wiosenna to Rynek
Krakowski prezentuje się cudownie i prowokująco ). Pomysł karkołomny był
bardzo, ale pomysłodawca się uparł i został wprowadzony w życie (
pomysł, nie pomysłodawca ). I
stało się, siłą zostałem wcielony do oddziału pod nazwą Poczet
Sztandarowy Szkoły. Było nas pięciu... Ja z racji notorycznego unikania
lekcji języka niemieckiego i pani profesor SZ.; Darek i Mirek za
spożywanie napojów wysokoprocentowych, albo raczej za fakt, że na
występku tym dali się przyłapać; Adaśko, dusza człowiek, jednak z bardzo
osobliwym poczuciem humoru które czasami bywało niebezpieczne; i
Piotrek. Piotrek chyba sam się za coś chciał ukarać, bo świadectwo
zawsze z czerwonym paskiem dostawał, ministrantem był i ogólnie jakoś od
nas pozytywnie odstawał. Był poniedziałek
kiedy po raz pierwszy zadebiutowaliśmy w składzie podstawowym, czyli
Darek, Mirek i ja. Nowy dyrektor szkoły zwołał apel na którym miał być
poruszony ważny dla społeczności uczniowskiej temat trzeźwości, bowiem ze
szkoły naszej za choćby chwilowy trzeźwości brak groziło wydalenie, a
nowy dyrektor zdając sobie sprawę, że nie jest specjalnie lubiany,
ogłosić zamierzał amnestię. Kilku naszych kolegów odetchnęło wtedy z
ulgą. - Poczet Sztandarowy wprowadzić - rozległ się donośny głos
profesora M. wzmocniony dodatkowo przez system nagłaśniający. Cisza. I
nerwowe spojrzenia w stronę drzwi z których sztandar powinien właśnie
wychodzić. - POCZET SZTANDAROWY WPROWADZIĆ!!! - to był już krzyk
który nam uświadomił, że mowa o nas. Wbiegliśmy więc na środek sali
gimnastycznej niczym spłoszone stadko trzech jelonków na rykowisku
powiewając naszym szkolnym symbolem. Mimo wcześniejszych prób wspólnego
marszu, ruszania z lewej nogi, zwrotów przez lewe ramię i całej masy
innych proceduralnych zachowań wejściem swoim wywołaliśmy uśmiechy i
zainteresowanie na twarzach kolegów, bowiem widząc nas uświadomili sobie
komizm całej sytuacji. Komizm sytuacji zaczął powoli docierać też do
nauczycielskiego grona i mistrza ceremonii, czyli profesora M. Jedynie
dyrektor K. pozostawał w nieświadomości i nie zauważał narastającego
powoli, lecz już zauważalnie podszytego śmiechem szmeru. I wcale nie
chodziło o to, jak weszliśmy... - Zebraliśmy się tutaj - rozpoczął
mało oryginalnie - by poruszyć ważny dla nas wszystkich a niewątpliwy
problem jakim stał się w naszej szkole alkohol. Wczoraj, na zebraniu
Rady Nauczycielskiej... - kontynuował dalej swą pogadankę. Że to wbrew
regulaminowi, że po raz ostatni przymyka oko, że należy świecić
przykładem... I chyba to ostatnie stwierdzenie spowodowało lawinę.
Czy wspomniałem już, że Darek, Mirek i ja dumnie stojący teraz na środku
sali gimnastycznej dzierżąc w dłoniach szkolny sztandar byliśmy
głównymi bohaterami owej afery alkoholowej i to głównie nas miała
dotyczyć dyrektorska amnestia? Najpierw śmiechem parsknęła nasza
szkolna pani pedagog patrząc na nasze blade, chowające się za czerwonym
suknem twarze. Potem profesor Ś. zawsze poważny i spokojny, a potem...
Potem już śmiać się zaczęła cała sala, tylko nam jakoś do śmiechu nie
było. Refleksem wykazał się mistrz ceremonii, profesor M. który wyrwał
mikrofon z rąk osłupiałego dyrektora i wrzasnął tak głośno jak tylko
potrafił: - POCZET SZTANDAROWY WYPROWADZIĆ!!! - i był to jeden z
dwóch przypadków kiedy szkolny sztandar sprowadzaliśmy ze sceny przed
końcem imprezy, a w "kompani karnej" byliśmy przez pięć lat.
Tak
wyglądał pierwszy publiczny występ Pocztu Sztandarowego szkoły w
wykonaniu naszej trójki. Czy pomysł grona nauczycielskiego był zły?
Przez pięć lat nosiliśmy Sztandar w szkole, na pogrzebach, oficjalnych
uroczystościach miejskich, a z czasem wręcz proszono o "nas" bo jako
zazwyczaj jedyni potrafiliśmy się "zachować". Raz nawet wywołaliśmy
konsternację na twarzy ówczesnego prezydenta miasta Krakowa schodząc
przedwcześnie ze sceny przed telewizyjnymi kamerami. Może z
przymrużeniem oka podchodziliśmy do wyszytego na czerwonym suknie
szkolnego godła, ale dla złotego orła wyszytego po drugiej stronie, a
który za naszych czasów dostał koronę mieliśmy niekłamany szacunek. I
zaprzyjaźniliśmy się, choć nikt już nie mówił o nas "karna kompania".
Zostaliśmy przemianowani na "Świętą Trójcę Wagarową", ale o tym, jeśli
będziecie chcieli posłuchać, opowiem innym razem.
ha ha ha no masz ! Oj i we mnie po przeczytaniu tego opowiadania obudziłeś tę nutkę szkolnych wspomnień. Hm... jakież to były beztroskie czasy. Pomimo zmian ustrojowych, systemowych my ( nasze pokolenie) byliśmy młodymi ludźmi i broiliśmy kiedy tylko było można. Ja nie zapomnę nigdy jak ze swoim artystycznym zespołem, który tworzyłyśmy w sześć bardzo uzdolnionych dziewcząt, zrobiłyśmy psikusa nauczycielom, którzy kazali nam na dzień I Maja przygotować apel patriotyczny, bo nasze liceum miał odwiedzić ktoś z jakiegoś ministerstwa z Warszawy, I odwiedził A my owszem przygotowałyśmy, nadmienię tylko, że czas był jeszcze Republik Radzieckich i głębokiego socjalizmu w Polsce, aczkolwiek już czuć było powoli nadchodzące zmiany. Na próbach oficjalnych ćwiczyłyśmy podsunięty nam program przez naszą panią profesor K od języka polskiego, nazywaną powszechnie czerwonym pająkiem, a po godzinach ćwiczyłyśmy naszą wersję i nasz pomysł na to radosne socjalistyczne święto, w którego programie znajdowała się większość tekstów zakazanych poetów i pieśniarzy w dobie socjalizmu. Zobaczyć minę ciała pedagogicznego gdy na wejście odśpiewałyśmy "Mury" Karczmarskiego, bezcenne! oczywiście miałyśmy później dużo kłopotów, ale to nic....wspomnienia....kurcze gdzie są moje pamiętniki, wspomnienia zapisywane na szarych pożółkłych już zapewne kartkach zwykłego brulionu. Bardzo podoba mi się Twój pomysł Krzysztofie i będę z ogromną radością czytała każde opowiadanie z tego cyklu. O stylu nie piszę nawet bo jest świetny.
Pochlonelam. Taaaak wlasnie. Przede wszytskim zauwazam inny styl , utrzymany w formie narratora dowcipnisia , to sztuka tak zmieniac style. Wiekszosc autorow utrzymuje w swoich ksiazkach taki Sam tylko historie sie zmieniaja... Widze ze czytelnika traktujesz powaznie I nie wkleilbys niedopracowanego tekstu...wiesz gdzie urwac zdanie gdzie rozpoczac nowe. Bedzie cos z ciebie Pisarzu moj... I pamietaj ja nie chce w kolejce stac do ciebie jak juz bedziesz slawny ...:P / ja chce bez !
Zastanawiałem się swego czasu, czy tez nie pisać swego rodzaju pamiętnika, by nie zapomnieć. Nawet, z tego co pamiętam to zacząłem. Tylko nie pamiętam gdzie. Nie było komputerów tylko zeszyty, a teraz nie wiem gdzie ten zeszyt.... Zresztą, gdybym pisał na kompie, to pewnie zapomniałbym w którym folderze to schowałem hihihi... Ciekawa historia z tym sztandarem. Napisz takich więcej, bo talent pisarski masz. Unikałeś jęz. niemieckiego ja z kolei rosyjskiego, bo miałem na pieńku z tą nauczycielką, była zagorzałą komunistką która wierzyła w system, ja jednak zbyt dużo czytałem prawdziwej historii i nie byłem obojętny. Czekam na kolejne odcinki z tej serii... Pozdrawiam
moja pani profesor Sz. od niemieckiego to dla mnie był istny demon, ja się tej kobiety zwyczajnie bałem. Nie tylko ja... A ona tylko chciała nas czegoś nauczyć. Po latach patrzysz zupełnie inaczej na ludzi. Z największym szacunkiem wspomina się tych którzy kiedyś zasnąć nie pozwalali...
A sztandar... Wiele ciekawych historii bym mógł opowiedzieć:) Kiedyś przemaszerowaliśmy sobie w szyku przez rynek np wracając z jakichś obchodów. Ludzie sobie zdjęcia z nami chcieli robić hehehe A wyglądaliśmy fajnie, bo szkoła wtedy mundurowa była, rogatywki z orzełkami itd...
Jak już przekonywałam szanownego wodza ja słuchać chcę , tylko niech wódz zastanowi się czy fakty z przeszłości, ujawnione nie odbiją się na morale stronki naszej i tak mało zdyscyplinowanej I pisz Krzyś , pisz ciekawa jestem jakim to kąskami z żywota swego nas uraczysz ... Pozdrowionka i gwiazdkę szeryfa dołączam ...
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze. [ Rejestracja | Wejdź ]